Budzą się, nie pamiętając prawie nic ze swojego życia - oprócz imienia. Nie wiedzą, gdzie są. Wspólnie muszą pokonać nieprzyjazny teren i znaleźć wyjście, tylko po to, by trafić do kolejnej próby i walki o życie. I nie, nie chodzi mi tutaj o Więźnia labiryntu.
Chociaż
fabuła Przebudzenia labiryntu Wekwertha Rainera
łudząco przypomina trylogię Jamesa Dashnera, różni się pod
wieloma względami, najważniejsze jednak jest jedno: Dashner miał
lepszy pomysł i lepsze wykonanie. Wekwerth Rainer zawiódł na
poziomie konstrukcji świata przedstawionego, a przede wszystkim
przyczyn udziału w tym czymś w rodzaju wyścigu po... życie. Nie
wystarczy mi wytłumaczenie, że bohaterowie muszą odpokutować.
Rozumiem ideę, by wiedzieć niewiele, zaledwie tyle, ile
bohaterowie, i stopniowo odkrywać, kto za tym stoi... Tylko że
w Przebudzeniu labiryntu brakuje elementu
odkrywania, przez co wiemy, co się dzieje... ale dlaczego?
Przebudzenie
labiryntu jest też przewidywalne - nie trudno odgadnąć,
kto zginie w pierwszym tomie, chociaż w drugim, o ile go wydadzą,
będę miała twardy orzech do zgryzienia - bowiem wyeliminowanie
każdego będzie sprawiało, że książce braknie tego, co jest jej
atutem: czyli bohaterów. A ci są ciekawi, jednak dosyć
schematycznie przedstawieni - grupka kilku osób z całkowicie
różnych sfer, o różnym charakterze, z innymi celami i ambicjami.
Taka mieszanka, która w normalnym życiu nigdy by się nie
zaprzyjaźniła, musi razem pokonać długą drogę przez sześć
różnych światów. Ale, jak w Igrzyskach śmierci -
zwycięzca może być tylko jeden!
Autor
miała całkiem niezły pomysł ze stworzeniem kilkupoziomowych
Głodowych Igrzysk - każdy świat, do którego trafiają
bohaterowie, przypuszczam, że będzie inna areną. Mają już za
sobą step i arktyczny teren. Ilość portali za każdym razem jest o
jeden mniejsza, więc jedna osoba musi zostawać. Można by pociągnąć
wątek instynktu przetrwania, ale akurat w pierwszym tomie bardzo
łagodnie ominięto ten temat, i będę bardzo zawiedziona, jeśli i
w kolejnym nie będzie o nim słowa. Poza tym, usilnie mówi
się o światach, przez które mają przebyć bohaterowie. Co to
oznacza? Czy to wina tłumaczenia, że wydaje mi się, że inny świat
to nie nasza Ziemia, a więc raczej mało prawdopodobne by był
odzwierciedleniem naszych ekosystemów?
Jedynym
ratunkiem są bohaterowie. Naprawdę ich polubiłam - i
znienawidziłam. Dość prawdopodobnie ich przedstawiono, a ponadto
pojawił się w związku z nimi element intrygujący: wspomnienia z
przeszłości dotyczące ich grzechu, który teraz pokutują.
Najciekawszym wątkiem jest jednak próba współpracy przez ludzi,
którzy wiedzą, że nie wszyscy mogą wygrać, a jednocześnie każdy
z nich pragnie wygrać i przeżyć, wrócić do swojego życia. W
momencie, w którym w grupie są i słabe ogniwa, i osoby zbyt
wybuchowe i silne, chcące zdominować innych, zmuszenie do
współpracy jest trudne, ale i jest jedynym sposobem, by dostać się
do portali.
Tylko że... ta książka jest stworzona z powtarzalnych motywów, z którymi autor obchodzi się tak, jak każdy - nie próbuje wyłuskać czegoś więcej, po prostu idzie po linii najmniejszego oporu. Już wspominałam o samym wyścigu po życie, ale nawet ci bohaterowie! Niby różni, nie pragnący współpracy, muszą współpracować, by przeżyć. To przerabiano już setki razy: w Glee czy w serialu Lost: Zagubieni czy The Messengers, albo serii Jutro. Kiedy zaczęła się wojna Johna Marsdena.
I chociaż nie narzekam na całkowicie niewyróżniający się język, czyli lekki, łatwo przyswajalny, to nic oryginalnego w Przebudzeniu labiryntu nie zauważyłam. Kolejna książka dla młodzieży, którą można przeczytać i odłożyć, zapomniawszy o niej. Miło się czytało, ale nie zaiskrzyło ani razu.
A niedługo po mocno przeciętnym, powtarzalnym Przebudzeniu labiryntu została mi wciśnięta powieść Victorii Scott Ogień i woda - skądinąd przez tę samą koleżankę (cześć, Haniu!). Fabuła łudząco przypomina Przebudzenie labiryntu, pozostaje tylko małe ale: Ogień i woda to dopracowana pod kątem tła wydarzeń i całej fabuły, i związków przyczynowo-skutkowych, książka. Chociaż opiera się na tym samym schemacie, czyli wyścigu - w tym wypadku po lek dla kogoś bliskiego - to moim zdaniem bije na głowę Przebudzenie labiryntu.
Piekielny Wyścig nie jest na śmierć i życie, ale możesz umrzeć. Lub możesz przeżyć i wygrać lek, który wyleczy całkowicie bliską ci, umierającą osobę. Są cztery etapy, cztery ekosystemy, które musisz pokonać: dżunglę, pustynię, morze i góry. Do pomocy masz tylko genetycznie zmodyfikowane zwierzę, które wylosowałeś na samym początku - być może z przydatnymi umiejętnościami, być może - nie. I jest jeszcze ponad setka osób, spośród których wielu nie cofnie się przed niczym, by wygrać. Każdym kosztem.
Victoria Scott nie stworzyła niczego odkrywczego, a jednocześnie jej powieść pełna jest motywów, które sprawiają, że Ogień i wodę czyta się jednym tchem (dosłownie): walka dla dobra najbliższych, instynkt przetrwania robiący z ludzi potwory, granice, jakie przekraczają ludzie, gdy chodzi o ich najbliższych, ta siła, którą w sobie znajdują! To zabawne, jak kilka wątków całkowicie zmienia postrzeganie powieści. Styl jest bardzo podobny, czyli prosty w odbiorze, w końcu to literatura popularna, a jednak całkowicie inaczej odebrałam tę powieść.
Jak widać, da się napisać ciekawą, intrygującą książkę, gdzie jednocześnie dowiemy się, co, jak i dlaczego, jednak pytania te nie znikną po zakończeniu lektury. Scott unika również schematu grupki niepasujących do siebie ludzi: w Wyścigu udział bierze ponad sto osób, a Tella (główna bohaterka) przypadkiem trafia na mile wyglądającą grupkę i się do niej przyłącza. Wszyscy w końcu mają jeden cel: uzdrowić ukochaną osobę. Przy czym pasują do siebie: zachowują się jak ludzie, nie jak zwierzęta. A zezwierzęconych ludzi przyjdzie Telli jeszcze spotkać... Ponadto autorka nie próbuje usilnie robić ze swojej powieści fantastyki - genetycznie modyfikowane zwierzęta czy fakt, że uczestnicy muszą pokonać drogę przez cztery ekosystemy, nadaje książce otoczkę pewnej realności, rzeczywistości. To, przez co przechodzi Tella i reszta uczestników, znamy chociażby z Discovery Channel i survivalowych programów.
Dwie
tak podobne powieści, a jak różne zdania na ich temat. Może to
przypadek, że są tak podobne - ale gołym okiem widać różnice.
Victoria Scott dużo lepiej zaplanowała fabułę i przemyciła
mnóstwo informacji, niewiele przy tym odkrywając. Czytelnik więc
nie czuje niedosytu, pozostaje jednak wciąż zaintrygowany.
Z tego wynika również, że w powieść może składać się z samych powtarzalnych części, schematów i motywów wyświechtanych i zużytych, takich, które się wszystkim przejadły... i jednocześnie być naprawdę ciekawą powieścią, którą warto przeczytać mimo to. To nie akcja i wydarzenia w największym stopniu wpływają na naszą ocenę, ale to, jak je przedstawiono. Bo, jak już wspominałam - jak pisarz jest dobry, to i drogę po bułki opiszę tak, że wstrzymam oddech z emocji!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz