wtorek, 2 czerwca 2015

Bezwzględność w Londynie (Bezwzględna, Gail Carriger)


Od mojego ostatniego spotkania z lady Alexią Maccon minęło już sporo czasu - rok, może dwa lata. Nie zapomniałam jednak, jak niesamowicie interesującą, intrygującą i wybuchową (dosłownie i w przenośni - wszystko wokół niej wydaje się prędzej czy później wybuchnąć) osóbką jest Alexia. Nie można się przy niej nudzić ani przez chwilę! A spotkanie z Alexią od razu oznacza poznanie nietypowego towarzystwa, w którym się obraca: począwszy od nieco nadpobudliwego męża, lorda Maccona (i alfę watahy Woolsey) i jedynego w Londynie mówiącego kursywą wampira, przez jak zawsze milczącego lokaja w parze z równie milczącym betą watahy Woolsey, po tajną agentkę Czepek Z Falbanką i nieodłączny dzieciofeler, który Alexii nie pozwala nawet podnieść się z sofy bez kompromitacji. I który sprawił, że wszyscy w jej otoczeniu noszą przy sobie jedzenie - w razie, gdyby zgłodniała.

Bezwzględna kontynuuje historię jakiś czas po tym, jak Conall Maccon zaakceptował fakt, że wilkołactwo nie równa się antykoncepcji, a zatem jednak może zrobić swojej żonie dziecko. Dziecko, które - jeśli wierzyć badaniom - będzie gatunkiem rzadszym niż bezduszni, których przedstawicielką jest oczywiście Alexia. Nie czas jednak na rozmyślania o dzieciofelerze: ósmy miesiąc to przecież nic dla lady Maccon, która ma ręce pełnie roboty.

Nie dość, że wampiry z ula westminsterskiego niezwykle uparcie dążą do wyeliminowania jej rosnącego brzucha, i samej lady przy okazji, nawet przy pomocy jeżozwierzów, to jeszcze w jej nowym domu bezczelnie pojawia się duch i śmie bełkotać o zamachu na królową. Jako członek gabinetu cieni, Alexia nie może go zignorować, więc z zapasem herbaty, uciążliwym balastem i nieodłączną parasolką zamierza rozwiązać zagadkę wspominanego przez ducha zamachu.

Ta książka w tak sugestywny, klimatyczny sposób rozciąga przed czytelnikiem krajobraz dziewiętnastowiecznego Londynu, że z łatwością przywyka się do obecności Biura Ultranaturalnych Rzeczy, wilkołaków, wampirów czy bezdusznych. Obecność nadnaturalnej mieszanki - niespecjalnie odbiegającej od przyjętych stereotypów, choć z ciekawymi rozwiązaniami fabularnymi, jak ule wampirze - nadaje Bezwzględnej smaku. Jest po prostu szalenie intrygująco, a przy tym szalenie jest słowem kluczowym; bo kto inny niż Gail Carriger wymyśliłaby mówienie kursywą, mordercze mechaniczne biedronki czy jeżozwierze-maszyny?

Przede wszystkim jednak największym atutem, poza ujmującym pięknem wiktoriańskiego Londynu, są postacie, tak oryginalne, tak niesamowicie wykreowane, że trudno mi uwierzyć, że ktoś to wymyślił. Może i nie są zawsze prawdopodobne psychologicznie, ale to nie powieść psychologiczna, by czepiać się szczegółów - takie rzeczy zauważa się dopiero na koniec, i wcale nie irytują. Sama Alexia, wybuchowa i kapryśna z racji swojego stanu, nie może już bezkarnie biegać, uderzać wrogów parasolką i rzucać się na wilkołaki, więc nadrabia językiem. Kocham ją - tak po prostu. Ciężko jej nie polubić, a irytację wywołuje jedynie u swojego męża! Mąż ten, lord Maccon, nie ma z nią łatwo, ale nie daje pokonać się żonie, więc cała wataha ma frajdę z oglądania kłótni tych dwojga. Interesujący jest też profesor Lyall, beta Maccona, którego przeszłość do czasu jest nam nieznana... a potem staje się powodem długiego oszołomienia. Nic jednak nie przebije wampira-tułacza, kursywą mówiącego lorda Akeldamy, którego każde pojawienie jest jak promyki słońca - skądinąd dla niego zabójczego słońca - przebijające się przez karty powieści. 

Jestem po wrażeniem, jak ciekawie można stworzyć powieść w oparciu o coś, co właściwie większości już się przejadło: wampiry i wilkołaki już są passe, teraz króluje New Adult i Yound Adult, a jednak jeśli odrobinkę lubicie steampunk czy urban fantasy, jeśli szalone przygody to wasz żywioł (nawet jeśli są one na papierze), jeśli kochacie Londyn albo epokę wiktoriańską, jeśli nie walczycie o prawa jeżozwierzy i chętnie przeczytacie coś nietypowego, bierzcie Bezduszną (pierwszy tom) Gail Carriger w dłoń!

Bezwzględna nie zaniża poziomie całej serii, ale i nie stawia poprzeczki wysoko. O ile w przypadku trylogii każdy kolejny tom jest lepszy, w przypadku pięcioksięgu Carriger wszystkie części stoją mniej więcej na tym samym, szalonym i błyskotliwym poziomie. Nie brak tu oczywiście niesamowicie przemawiającego do mnie humoru (często czarnego), który tak pokochałam. Przysięgam wam, że trudno pochłonąć historię Alexii bez śmiechu - ona sama w sobie jest humorem, a to, co mówi, częstokroć powoduje uśmiech. Jaki cięty język jak na damę! No ale żonie alfy watahy przecież nie powie się, że ma nie pyskować ważnym osobistościom. Albo wampirom. Szczególnie wampirom, które chętnie by ją zgładziły.

Bezwzględa, jak i cała seria, to szalona książka. Pełna w sumie absurdalnych sytuacji i postaci, błyskotliwego humoru i dużej ilości placka z kajmakiem - Alexia wszak musi jeść za dwóch.

A piątego tomu w Polsce nie będzie. Szkoda - trzeba czytać po angielsku. Ale warto!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...