Od mojego ostatniego spotkania z lady Alexią Maccon minęło już sporo czasu - rok, może dwa lata. Nie zapomniałam jednak, jak niesamowicie interesującą, intrygującą i wybuchową (dosłownie i w przenośni - wszystko wokół niej wydaje się prędzej czy później wybuchnąć) osóbką jest Alexia. Nie można się przy niej nudzić ani przez chwilę! A spotkanie z Alexią od razu oznacza poznanie nietypowego towarzystwa, w którym się obraca: począwszy od nieco nadpobudliwego męża, lorda Maccona (i alfę watahy Woolsey) i jedynego w Londynie mówiącego kursywą wampira, przez jak zawsze milczącego lokaja w parze z równie milczącym betą watahy Woolsey, po tajną agentkę Czepek Z Falbanką i nieodłączny dzieciofeler, który Alexii nie pozwala nawet podnieść się z sofy bez kompromitacji. I który sprawił, że wszyscy w jej otoczeniu noszą przy sobie jedzenie - w razie, gdyby zgłodniała.
Bezwzględna kontynuuje
historię jakiś czas po tym, jak Conall Maccon zaakceptował fakt,
że wilkołactwo nie równa się antykoncepcji, a zatem jednak może
zrobić swojej żonie dziecko. Dziecko, które - jeśli wierzyć
badaniom - będzie gatunkiem rzadszym niż bezduszni, których
przedstawicielką jest oczywiście Alexia. Nie czas jednak na
rozmyślania o dzieciofelerze: ósmy miesiąc to przecież nic dla
lady Maccon, która ma ręce pełnie roboty.
Nie
dość, że wampiry z ula westminsterskiego niezwykle uparcie dążą
do wyeliminowania jej rosnącego brzucha, i samej lady przy okazji,
nawet przy pomocy jeżozwierzów, to jeszcze w jej nowym domu
bezczelnie pojawia się duch i śmie bełkotać o zamachu na królową.
Jako członek gabinetu cieni, Alexia nie może go zignorować, więc
z zapasem herbaty, uciążliwym balastem i nieodłączną parasolką
zamierza rozwiązać zagadkę wspominanego przez ducha zamachu.
Ta
książka w tak sugestywny, klimatyczny sposób rozciąga przed
czytelnikiem krajobraz dziewiętnastowiecznego Londynu, że z
łatwością przywyka się do obecności Biura Ultranaturalnych
Rzeczy, wilkołaków, wampirów czy bezdusznych. Obecność
nadnaturalnej mieszanki - niespecjalnie odbiegającej od przyjętych
stereotypów, choć z ciekawymi rozwiązaniami fabularnymi, jak ule
wampirze - nadaje Bezwzględnej smaku. Jest po
prostu szalenie intrygująco, a przy tym szalenie jest słowem
kluczowym; bo kto inny niż Gail Carriger wymyśliłaby mówienie
kursywą, mordercze mechaniczne biedronki czy jeżozwierze-maszyny?
Przede
wszystkim jednak największym atutem, poza ujmującym pięknem
wiktoriańskiego Londynu, są postacie, tak oryginalne, tak
niesamowicie wykreowane, że trudno mi uwierzyć, że ktoś to
wymyślił. Może i nie są zawsze prawdopodobne psychologicznie, ale
to nie powieść psychologiczna, by czepiać się szczegółów -
takie rzeczy zauważa się dopiero na koniec, i wcale nie irytują.
Sama Alexia, wybuchowa i kapryśna z racji swojego stanu, nie może
już bezkarnie biegać, uderzać wrogów parasolką i rzucać się na
wilkołaki, więc nadrabia językiem. Kocham ją - tak po prostu.
Ciężko jej nie polubić, a irytację wywołuje jedynie u swojego
męża! Mąż ten, lord Maccon, nie ma z nią łatwo, ale nie daje
pokonać się żonie, więc cała wataha ma frajdę z oglądania
kłótni tych dwojga. Interesujący jest też profesor Lyall, beta
Maccona, którego przeszłość do czasu jest nam nieznana... a potem
staje się powodem długiego oszołomienia. Nic jednak nie przebije
wampira-tułacza, kursywą mówiącego lorda Akeldamy, którego każde
pojawienie jest jak promyki słońca - skądinąd dla niego
zabójczego słońca - przebijające się przez karty powieści.
Jestem
po wrażeniem, jak ciekawie można stworzyć powieść w oparciu o
coś, co właściwie większości już się przejadło: wampiry i
wilkołaki już są passe, teraz króluje New Adult i Yound Adult, a
jednak jeśli odrobinkę lubicie steampunk czy urban fantasy, jeśli
szalone przygody to wasz żywioł (nawet jeśli są one na papierze),
jeśli kochacie Londyn albo epokę wiktoriańską, jeśli nie
walczycie o prawa jeżozwierzy i chętnie przeczytacie coś
nietypowego, bierzcie Bezduszną (pierwszy tom) Gail Carriger w dłoń!
Bezwzględna nie
zaniża poziomie całej serii, ale i nie stawia poprzeczki wysoko. O
ile w przypadku trylogii każdy kolejny tom jest lepszy, w przypadku
pięcioksięgu Carriger wszystkie części stoją mniej więcej na
tym samym, szalonym i błyskotliwym poziomie. Nie brak tu oczywiście
niesamowicie przemawiającego do mnie humoru (często czarnego),
który tak pokochałam. Przysięgam wam, że trudno pochłonąć
historię Alexii bez śmiechu - ona sama w sobie jest humorem, a to,
co mówi, częstokroć powoduje uśmiech. Jaki cięty język jak na
damę! No ale żonie alfy watahy przecież nie powie się, że ma nie
pyskować ważnym osobistościom. Albo wampirom. Szczególnie
wampirom, które chętnie by ją zgładziły.
Bezwzględa,
jak i cała seria, to szalona książka. Pełna w sumie absurdalnych
sytuacji i postaci, błyskotliwego humoru i dużej ilości placka z
kajmakiem - Alexia wszak musi jeść za dwóch.
A
piątego tomu w Polsce nie będzie. Szkoda - trzeba czytać po
angielsku. Ale warto!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz