Wszyscy
poszukujemy ideału - idealnego życia, idealnej drugiej połówki,
idealnej pracy. Pogoń za nim nie jest niczym nowym w społeczeństwie;
chociaż niewielu się udaje, to próby wciąż są
podejmowane. Marzenie, które się spełnia, nie jest
prawdziwym marzeniem - powiedział bohater anime FullMetal
Alchemist, a jego słowa dokładnie obrazują mój problem z
ideałem. Czy ideał powinien być czymś, do czego wiecznie się
dąży, czy raczej najważniejszy jest moment osiągnięcia go - o
ile ten nastąpi? Bo co, jeśli okaże się, że dążyliśmy do
czegoś wymarzonego tylko po to, by przekonać się, że nie
wiedzieliśmy, czego tak naprawdę chcemy?
Takie
i inne, znacznie bardziej obrzydliwe dla mnie myśli, nasunęła mi
lektura Pachnidła Patricka Süskinda. To dosłownie
historia pewnego mordercy, jak głosi podtytuł. Mordercy najgorszego
rodzaju, bo nieodczuwającego miłości i ślepego na wszystko oprócz
swojego celu, nie zdającego sobie nawet sprawy z tego, że odbiera
komuś życie. Jednak jest jednocześnie coś smutnego w jego
historii, coś, co nie pozwala do końca nienawidzić biednego Jana
Baptysty Grenuille'a, którego pokarało życie od dnia narodzin...
Urodzony
na stoisku rybnym, pozostawiony sam sobie, krzykiem zwrócił na
siebie uwagę. Od najmłodszych lat był outsiderem, bano się go i
omijano szerokim łukiem, a mimo to Kościół płacił za jego
wychowanie. Kiedy pieniądze do jego - i mnóstwa innych dzieci -
opiekunki nie wpłynęły, madame sprzedała do do
garbarni, gdzie Jan Baptysta pracował i rozwijał swój niecodzienny
talent: zmysł węchu. Poznawał wszystkie zapachy Paryża, w pocie
czoła przerzucając skóry i pracując wśród obłoków trujących
oparów. Nie umiał nazwać wszystkich zapachów, ale je znał.
I
jednego dnia poznał zawód perfumiarza - który tworzy piękne
zapachy, kompozycje, które skradają serca Paryżanom. Zapach pewnej
młodej dziewczyny tak zapadł mu w pamięci, tak bardzo wrył się w jego umysł nieznający miłości ani współczucia, że Jan Baptysta
zapragnął zapach ten uczynić mniej ulotnym, trwalszym.
Zakorkowanym w butelce. Swoje życie zawdzięcza uporowi, i w tej
kwestii również się nie podda - nie ustanie, dopóki nie stworzy
idealnych perfum. Z kwiatów łatwo wydestylować olejek zapachowy...
Ale z człowieka?
Pachnidło nie
przypominało mi zwyczajnej powieści z fabułą i akcją. Choć
niewątpliwie i fabułę, i akcję znaleźć można bez większych
przeszkód, to Süskind właściwie snuje opowieść niczym wędrowny
bajarz, ktoś oglądający z boku wszystkie te wydarzenia, rzadko
wchodząc w myśli Grenuille'a. Bywa to niepokojące, bo nie znając
granic tego młodego człowieka, nie wiemy, czego się po nim
spodziewać - co zaraz zrobi, gdzie pójdzie, co się wydarzy, co się
dzieje w jego głowie? Choć bywają momenty zaznajomienia się z
jego myślami, to jednak wzbudzają one jeszcze więcej emocji,
potęgując niepokój.
Cała
opowieść wydaje się snuta tym samym, jednostajnym, spokojnym tonem
- narracja nie zmienia się na dynamiczniejszą czy bardziej
emocjonalną w momentach popełniania morderstw czy podczas
obrzydliwie dosłownych opisów XVIII-wiecznej Francji i jej biednych
dzielnic, wraz z cuchnącymi zapachami, które Grenuille tam
wyniuchał. Narratora-bajarza nie rusza absolutnie nic, co się
dzieje, jakby opowiadał tę historię setny czy tysięczny raz. Za
to czytelnika rusza od samego początku, od porodu wśród rybich
wnętrzności po finałową scenę, która zostawia w ogromnym szoku,
a nad głową pojawia się gigantyczny znak zapytania, a w głowie
pytania: jak do tego doszło? dlaczego on to zrobił?
Pachnidło nie
jest najprzyjemniejszą książką do czytania. Nie jest też
najłatwiejszą, obfituje w opisy zapachów i dzielnic nędzy w
nadzwyczaj obrazowy, a przez to obrzydzający lekturę sposób. Cała
powieść to jeden wielki antyestetyzm z jednym wyjątkiem - idealnym
zapachem z wyobrażeń Jana Baptysty Grenuille'a. Warto ją poznać,
bo może nie zawsze akcja mknie do przodu, ale to ciekawa,
intrygująca historia, historia, jakiej jeszcze nigdy nie czytałam.
Niesamowicie sugestywnie napisana, pełna różnego rodzaju zaskoczeń
- na przykład jest tam opis braku zapachu kamieni. To intryguje,
nieprawdaż?
Film w reżyserii Toma Tykwera świetnie oddaje klimat tamtych czasów, nie jest to wizja podkoloryzowana: wieśniacy są brudni i obdarci, bez zębów. Nie oszczędzono widzowi widoków obrzydzających przyjemność płynącą z oglądania filmów: zbliżenia podczas wąchania zdechłego szczura; dzielnice nędzy, w których początkowo obracał się Grenuille, pełne brudu i ludzi, na których żal patrzeć - wynędzniałych, ledwo żyjących, z bliznami, naroślami, chorobami; morderstwa, których dokonywał, ukazane z porażającą precyzją.
Chociaż Pachnidło w
wersji filmowej jest historią mocno okrojoną - wielu wątków nie
poruszono, nawet nie wspomniano - to sam najważniejszy wątek
pozostał bez zmian i mimo dużo uboższej fabuły, nie odczuwałam
niedosytu. Tom Tykwer zręcznie wyrzucił przedłużające akcję
właściwą wątki i poprowadził fabułę tak, by ciągle
intrygowała. Pozostawiono wszystko, co najlepsze z powieści, i co
najlepsze - pojawia się w filmie i narrator-bajarz, i nieuchwytny
świat zapachów, którego przedstawienie jest ogromnym wyzwaniem.
Pachnidło,
zarówno książka, jak i jej ekranizacja, pozostawiły mnie w
głębokim szoku i odrazie. A jednocześnie w zachwycie, że można
stworzyć taką historię!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz