Czasem w życiu jest źle. Fatalnie. Wszystko się wali, problemy się kumulują, ma się dość uśmiechania i powtarzania, że wszystko jest w porządku. Nadia tak miała - wszyscy widzieli ją jako jedną z najpopularniejszych dziewczyn w liceum, jako kogoś idealnego, kto nie musi długo zamartwiać się brakiem przyjaciół - bo w sekundę znajdzie się ktoś inny, chcący się do niej zbliżyć. Na wszystkich zdjęciach uśmiechała się radośnie. Była pełna życia. Tchnęła swój optymizm w Lelę, wyciągnęła ją z bagna i sprawiła, że ta znów zaczęła żyć.
Któregoś
ranka znaleziono Nadię martwą. Przedawkowała.
Lela
wiedziała, co czeka jej najlepszą przyjaciółkę - bo miała za
sobą nieudaną próbę samobójczą, i trafiła wtedy pod Bramę
Samobójców. Prawie weszła do miasta. Od tamtego czasu ciągle
widuje miasto w snach. Wie, że tam jest Nadia. Że jest samotna i
zrozpaczona. Wie też, że musi ją uratować za wszelką cenę.
Jednak do miasta samobójców dostać można się tylko w jeden
jedyny sposób...
W
pewnym momencie, którego nawet nie
zauważyłam, Sanktuarium przemieniło się z
książki przygodowej o ratowaniu przyjaciółki z dziwnego miasta, w
dużo głębszą, poważniejszą powieść, a będący dotychczas
tłem motyw samobójstwa i depresji wyszedł na pierwszy plan.
Wcześniej wydawało mi się, że to będzie lekka powieść, jakich
wiele - wiecie, jeden, góra dwa dni czytania, całkiem miło
spędzony czas i odłożenie książki na półkę, bo było miło,
ale się skończyło - a tymczasem Sanktuarium wywołuje
inne emocje. Oczywiście czyta się bardzo przyjemnie, bo stylowi
Sarah Fine nie można nic zarzucić - jest przyjemny w odbiorze i
bardzo obrazowo maluje tajemnicze miasto samobójców, w którym
rozgrywa się większość akcji - jednak nie jest to wesoła
powieść, a motyw samobójstwa nie jest jedynie pretekstem do
stworzenia magicznego miasta, ale bardzo ważną częścią składową
całej fabuły.
Wizja
życia pośmiertnego według Fine jest bardzo interesująca - miasto
samobójców przypomina coś w rodzaju czyśćca, gdzie samobójcy
egzystują, przypominając zombie, do czasu gdy zrozumieją, czego
tak naprawdę pragną. Tam właśnie trafia Nadia, przyjaciółka
Leli, i tam właśnie Lela będzie jej poszukiwała - chociaż miała
przed sobą obraz pięknej Wsi, gdzie nie dosięgały jej żadne
troski. Czas mija nieubłaganie, miasto jest ogromne, a Lela, nawet
po śmierci, może umrzeć - zgniłe jedzenie miasta samobójców jej
nie nasyci, a nie czując głodu - ma paręnaście dni zanim zagłodzi
się na śmierć. Paręnaście dni na znalezienie przyjaciółki w
ogromnym, ciągle rosnącym mieście pełnym samobójców, Strażników
i Mazikinów.
Fine
zręcznie połączyła wątek życia pośmiertnego i czyśćca z
elementami fantastycznymi, jakimi są Mazikiny, demony opętujące
ciała samobójców. Z jednej strony Sanktuarium to
powieść pełna refleksji dotyczących samobójstwa i nieradzenia
sobie z otaczającą rzeczywistością, ukrywania się pod maską
uśmiechu, udawania kogoś innego, a z drugiej - kawał niezłej
historii przygodowej: Lela, Malachi i Ana wyruszają na poszukiwania
Nadii i nie unikają walk czy przepraw przez budynek przywołujący
najgorsze wspomnienia, albo strać z Mazikinami. Ciągle coś się
dzieje, raz szybciej - kiedy walczą, raz wolniej - kiedy autorka
przybliża temat samobójstwa i depresji.
Jest
to jeden z rzadkich momentów, w których bohaterka wiodąca
jednocześnie mnie nie irytowała: bo Lela to świetna postać, z
dosyć dołującą przeszłością, ale z każdym kolejnym sukcesem
miałam ochotę bić jej brawo za to, że się nie poddawała i
ułożyła sobie życie, a zarazem miałam ochotę palnąć ją w główkę, bo po paru spotkaniach z Malachim, w tekście co i rusz
pojawiały się aluzje do jego umięśnionego torsu, czarnobrązowych
oczu i innych takich podobnych. Ja rozumiem, że się dziewczyna
zakochała, niech kocha, na zdrowie! Jednak takie wtrącenia
pojawiały się ciągle i to nie tylko, gdy siedzieli razem w pokoju,
ale przy każdej możliwej rozmowie, a słowo pragnienie (w
kontekście tego, co potrzebne jest samobójcy do zniknięcia z
miasta) nagminnie komentowane jako pragnę ciebie tu i teraz.
Chociaż z Leli świetna dziewczyna, ma taką wadę, i nic się nie
zrobi - ale można to przeżyć.
Sanktuarium to
połączenie wielu różnych wątków w jedną, spójną całość:
wątki refleksyjne, wątki przygodowe, wątki fantastyczne i, co
ciekawe, historyczne, które zaskoczyły mnie obecnością. Bardzo
pozytywnie zaskoczyły, bo tak naturalnie je wpleciono, że mogłabym
się rozpłynąć. Gdyby nie były to smutne wątki, oczywiście.
Powieść Sarah Fine jest dla mnie całkowitym zaskoczeniem - nie
spodziewałam się tak dopracowanej, niesamowitej książka, która
porusza nawet do łez, a jednocześnie jest fantastyczno-przygodowa.
Połączenie tego w jedno daje świetną lekturę, nad której przeczytaniem nie warto się zastanawiać.
Za książkę dziękuję wydawnictwu Jaguar!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz