Jestem osobą nieśmiałą. Mam opory, kiedy jestem zmuszona pójść do urzędu coś załatwić albo podejść do obcej osoby, zagadać do kogoś. Walczę z tym, ale częściej rezygnuję i potem myślę: co by było, gdyby... A co, jeśli... To destrukcyjne zachowanie, bo drugie szansy pojawiają się rzadko, prawie nigdy. Na przykład poznać kogoś po raz drugi jest niemożliwe... Ale Rebecca Donovan w najnowszej powieści Co, jeśli... ukazuje, że jest to jednak nie do końca nierealne, i że takiej szansy nie można zmarnować.
Cal
jest w szoku. Kawał drogi od rodzinnego domu, w małym uniwersytecie
w Crenshaw, widzi Nicole. Nicole, tę samą, z którą bawili się
przez lata, która potem odseparowała się od niego, która
milcząco - tak samo, jak spędziła większość życia: milcząco
właśnie - zniknęła z ich życia, łamiąc Calowi serce. Tylko że
napotkana dziewczyna przedstawia się jako Nyelle Preston i nie
przypomina cichej, nieśmiałej i strachliwej Nicole - jest odważna,
szalona, przebojowa, nie boi się pływać kajakiem w zimną,
jesienną noc czy wspinać na drzewa tylko po to, by zjeść krem.
Nyelle kręci się po kampusie, co i rusz pojawiając się i
znikając, a Nicole teoretycznie studiuje, wedle życzenia swego
ojca, na Harvardzie. Jednak nie ma dnia, by Cal nie widział w niej
dawnej przyjaciółki. On i Rae zrobią wszystko, by odkryć prawdę
- co tak naprawdę się stało po maturze?
Na
samym końcu Co, jeśli... jest notka od autorki, w której prosi, by
nie zdradzać plot twistu w recenzjach i nie spoilerować nikomu, o
co tak naprawdę w tej powieści chodzi, więc wybaczcie mi ogólniki
- nie chcę zdradzić, co się wydarzyło, ale musicie wiedzieć
jedno: poruszyło mnie to. Bardzo. Tak dogłębnie i ostro, bo i
niespodziewanie. Co, jeśli... wydawało się lekką powieścią o
drugich szansach, a stało się czymś więcej: opowieścią o
przyjaźni i stracie, o tym, jak trudno radzić sobie bez przyjaciół
i kogoś, kto zawsze nas pociesza - chociażby lodami. O tym, że
drugie szansy istnieją i mają się dobrze, i że trzeba je
wykorzystać jak najlepiej. I że życie jak ptak w złotej klatce
niszczy człowieka od środka.
W
Oddechach polubiłam to, z jaką lekkością przychodzi Donovan
kreowanie różnych charakterów. Zaobserwowałam to również i w
tej powieści: Cal to zwykły chłopak, jak i również nasz
narrator, którego bardzo łatwo polubić. Emma z Oddechów była
częścią patologicznej rodziny, tutaj sytuacja jest odwrotna:
Nicole i Bentleyowie to wzór, ideał amerykańskiej rodziny, którzy
zawsze razem siadają do obiadu i nienagannie się ubierają. I wciąż
nie są normalną rodziną, jak ta Cala czy Richelle, przyjaciółki
Nicole. Lubię to, jak kreowana jest ich psychologia - nie jestem
analitykiem, nie żądam stuprocentowego prawdopodobieństwa
psychologicznego, wystarczy, że zachowanie postaci będzie logicznie
uzasadnione: i nawet jeśli zdawać się może podczas lektury Co,
jeśli... że do czynienia mamy z wariatką, to czytajcie do końca.
Bo świetnie to wszystko rozegrano.
Wspominałam,
że narratorem jest Cal, i nie jest to kłamstwo. Jednak rozdziały
przeplatane są też fragmentami wspomnień Nicole i Richelle,
opatrzone notką, kiedy miały miejsce. Mamy więc wgląd i w ich
życie. W radosną, wesołą rodzinę Richelle i poważną, bojącą
się dyktatorskiego ojca rodzinę Nicole. Rebecca Donovan lubi
poruszać trudne tematy, a ich ujęcie świetnie nakreśla dany
problem, jednocześnie łącząc się z przyjemną do czytania
fabułą. Tym razem też nie zawiodła, a najwięcej miejsca
poświęciła na wątek ptaka w złotej klatce i radzenia sobie z
własną psychiką - która czasem zawodzi i trzeba radzić sobie w
dość niekonwencjonalny sposób.
Co,
jeśli... pochłonęłam w jeden dzień, delektując się każdym
słowem. To piękna opowieść, zarówno poruszająca, jak i pełna
zabawnych momentów. Warto ją poznać.
Za książkę dziękuję wydawnictwu Feeria!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz