W języku angielskim jest takie ciekawe określenie, które nie posiada polskiego odpowiednika, a przynajmniej ja żadnego sensownie brzmiącego i dobrze oddającego istotę rzeczy nie znalazłam - zwrot akcji nie wyraża tego, że wszystko obraca się o sto osiemdziesiąt stopni. Mowa tutaj o plot twiście. Momencie w filmie bądź książce czy sztuce teatralnej, w którym wszystko nagle zaczyna nabierać zupełnie innego sensu, całkowicie zmienia się punkt patrzenia odbiorcy. Uwielbiam takie filmy - mogę oglądać je kilkukrotnie, za każdym razem inaczej na nie patrząc. Fight Club czy Szósty zmysł mają specjalne miejsce w moim serduszku. I może właśnie dlatego dla Byliśmy Łgarzami nie starczyło miejsca - bo ja znałam już ten chwyt.
Amnezja
to ciężkie przeżycie. Pustka w głowie dotycząca przeszłych
wydarzeń, nieporównywalna z poimprezowym zanikiem pamięci, to
wiodący wątek w Byliśmy Łgarzami. Cadence nie pamięta
zupełnie nic z jednych z wakacji na wyspie - nic oprócz bólu po
wypadku, po którym została znaleziona w połowie leżąca w wodzie,
skulona i nieprzytomna. Nikt nie chce jej powiedzieć co się stało
- nawet Łgarze, z którymi w wakacje spotykała się na prywatnej
wyspie. Nawet oni, najbliżsi przyjaciele, z którymi spędza co roku
całe dwa miesiące, uparcie milczą. Będzie musiała sama sobie
przypomnieć wydarzenia z pamiętnego lata... i ciekawe, czy
udźwignie ciężar tej wiedzy?
Czasem
lepiej nie wiedzieć. Odciąć się od przeszłości i żyć chwilą
obecną. Ale Cady tak nie potrafi. Uparcie pyta, docieka, szuka
odpowiedzi. To trochę jak rozdrapywanie na wpół zagojonej rany,
ponowne jej otwarcie. Matka nie daje jej odseparować się od reszty
rodziny i spędzić lato w osobnym domku, a przy tym manipuluje nią
jak kukiełką, by jako jedna z trzech sióstr zgarnęła największy
spadek po umierającym już dziadku. Byliśmy Łgarzami to...
ciekawa książka, pełna przeplatającej się przeszłości i
teraźniejszości, zawierająca nawet parabolicznie przedstawiające życie Cady baśnie, pisane właśnie przez nią - narratorkę całej historii.
Byliśmy Łgarzami to zaskoczenie, którego nie było. Budowanie całej mistyfikacji, dobieranie odpowiednich słów, bo nie wyjawić prawdy zbyt wcześnie, poległo w walce ze mną i moim lubującym się w plot twistach mózgu jakoś w momencie, kiedy było bliżej końca niż dalej - trzy czwarte książki, jeszcze przed rozwiązaniem całej intrygi. Może i w języku angielskim, jak słyszałam często i gęsto, jest lepiej, bo pełna gier językowych, trudnych do przełożenia na polski powieść E. Lockhart z pewnością wywiera większe wrażenie niż zwyczajnie pisana prostym językiem, z pierwszoosobową narracją i wieloma enterami, zmieniającymi prozę w wiersz.
Chociaż Lockhart pokusiła się o ciekawy zabieg, który bardzo przypadł mi do gustu: historię opowiada Cadence, cierpiąca na amnezję pourazową i nie do końca wiedząca jeszcze, o co chodzi i co się stało. To taki narrator niegodny zaufania. Odbiera on czytelnikowi możliwość bycia wszechwiedzącym i podśmiewania się z poszukiwań odpowiedzi na nurtujące pytania, za to sprawia, że sami wiemy tyle, ile wie Cadence. Nic mniej i nic więcej. I nie zawsze jest to prawda. Z każdym kolejnym faktem, przebłyskiem wspomnień, sami musimy układać własną wersję wydarzeń; Lockhart nie podaje tego na tacy, tylko wymaga minimalnego wysilenia mózgownicy do prostego połączenia faktów. Tak prostego, że zwróciwszy podczas lektury większą uwagę na bohaterów, a zwłaszcza na tytułowych Łgarzy, damy radę odgadnąć, o co chodzi.
Jedynym, co miało do zaoferowania Byliśmy Łgarzami, był wspomniany wielokrotnie plot twist. Bo reszta - pomijając pojawiającą się dwa razy! gierkę słowną, tę samą w obu przypadkach - to tak naprawdę jest zwyczajną, prosta powieścią, jakich wiele ostatnimi czasy. O lecie, więc wydaje się idealna na lato, kiedy pali słońce - i w dodatku cieniutka, na jeden dzień, w porywach do dwóch, jeśli sporo spraw ma się na głowie. O młodych ludziach, którzy muszą przetrwać walkę ze swoimi problemami. I o niczym więcej. Wątków pobocznych jest niewiele, wszystko skupia się na odkrywaniu prawdy - a w przypadku Łgarzy nie jest to takie łatwe dla Cadence.
Chociaż muszę przyznać, że i czytać ciężko nie było, że styl lekki i przyjemny, a czas się nie dłuży, ale i nawet skraca, kiedy się czyta - godzina czekania na autobus mija jak dziesięć minut, a sto stron już przeczytanych, nie wiadomo jak i kiedy. To zabrzmi źle, ale: jeśli nie jesteście domyślni i nie umiecie w kryminałach zgadnąć, kto jest zabójcą, Byliśmy Łgarzami pewnie zrobi na was wrażenie. A jeśli jednak trybiki ciągle wam pracują, możecie przeczytać i być dumnym, że jesteście mądrzejsi i szybciej myślący od Cadence. Ja jestem dumna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz