Coś do stracenia było lekturą głupiutką. Taką, którą weźmie się ze sobą na dłużącą się podróż, którą się przeczyta, śmiejąc się przy tym na głos, a potem odłoży na półkę, całkowicie zapominając o bohaterach i wydarzeniach. Miłą, przyjemną i sympatyczną – trzeba przyznać, ale służącą jedynie do wyłączenia mózgu. Takie książki też są potrzebne, kiedy mamy wszystkiego dość. A Coś do ukrycia jest... dokładnie takie samo, tylko bardziej!
Bliss
i Garrick są ze sobą już długi czas, a Cade studiuje aktorstwo i
ciągle próbuje odkochać się w swojej przyjaciółce, która całą
uwagę poświęca ukochanemu Brytyjczykowi. Nie dość, że Cade
cierpi na nieszczęśliwą miłość, to ma do spłacenia spory
kredyt i swojego przyjaciela Milo na głowie, próbującego za
wszelką cenę skleić złamane serce Cade'a.
Będąc
aktorem, Cade umie udawać – więc jest idealnym kandydatem na
tymczasowego chłopaka Max, do której niezapowiedzianie wpadają
rodzice. Dziewczyna chowa swoje tatuaże i kolczyki, udaje, że
poznała Cade'a w bibliotece i jest naprawdę porządną, grzeczną
dziewczynką. Udaje jej się – rodzice pokochali młodego studenta
aktorstwa od pierwszego wejrzenia. Lecz... czy tylko oni?
Coś
do stracenia i Coś do ukrycia łączą jedynie bohaterowie. Bliss i
Garrick, którzy w pierwszym tomie stali w blasku jupiterów, teraz
schodzą ze sceny, szczęśliwi i wijący swoje gniazdko, ustępując
Cade'owi – bohaterowi drugoplanowemu, który wreszcie może zabrać
głos. On i Max stanowią ciekawy kontrast; są mądrzejsi i bardziej
intrygujący od Bliss, seksowniejsi od Garricka. Cora Carmack wpadła
na genialny w swojej prostocie pomysł dania każdemu bohaterowi
swoich paru minut (no, paruset stron) uwagi. Nie byłam znużona
historią z poprzedniej części, bo historia gruchających słodko
zakochanych była na bardzo dalekim planie. A Cade'a i Max... cóż,
mają moc.
Było
lepiej. O wiele lepiej. Brak ciamajdowatej Bliss wyszedł na dobre
powieści. Max jest silna, zdecydowana i mimo że jest kobietą –
ma jaja. Powieść była ostrzejsza, a przez to bardziej
przyciągająca, intrygująca i... zabawna! Cora Carmack ma cudne
poczucie humoru, o czym już się przekonałam, płacząc ze śmiechu
cały pierwszy tom. Teraz język się wyostrzył z powodu stylu Max,
ale żarty dalej trzymają poziom; pół książki chichotałam jak
idiotka, poznając kolejne wydarzenia z życia Cade i Max. Potem
zrobiło się poważniej, ale nie odebrało to uroku powieści.
Coś
do ukrycia to równie dobra, a nawet lepsza książka. Trudno uznać
ją za wyjątkową, refleksyjną czy po prostu genialną książkę –
ona taka nie jest. Ona pocieszy w smutnych chwilach, podniesie na
duchu i sprawi, że się uśmiechniemy, ale nie jest niczym więcej
jak powieścią na jedno, góra dwa popołudnia. Niczym więcej jak
powieścią lekką i miłą, o której można zapomnieć. Chwile,
które z nią spędziłam, były bardzo sympatyczne, ale były to
chwile bardzo ulotne.
Czy
polecam? Tak. Jako coś, co pozwoli się odprężyć, od czego nie
oczekujemy nic prócz rozrywki – Coś do ukrycia jest perfekcyjne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz