poniedziałek, 17 listopada 2014

Coś do ukrycia | Cora Carmack


Coś do stracenia było lekturą głupiutką. Taką, którą weźmie się ze sobą na dłużącą się podróż, którą się przeczyta, śmiejąc się przy tym na głos, a potem odłoży na półkę, całkowicie zapominając o bohaterach i wydarzeniach. Miłą, przyjemną i sympatyczną – trzeba przyznać, ale służącą jedynie do wyłączenia mózgu. Takie książki też są potrzebne, kiedy mamy wszystkiego dość. A Coś do ukrycia jest... dokładnie takie samo, tylko bardziej!

Bliss i Garrick są ze sobą już długi czas, a Cade studiuje aktorstwo i ciągle próbuje odkochać się w swojej przyjaciółce, która całą uwagę poświęca ukochanemu Brytyjczykowi. Nie dość, że Cade cierpi na nieszczęśliwą miłość, to ma do spłacenia spory kredyt i swojego przyjaciela Milo na głowie, próbującego za wszelką cenę skleić złamane serce Cade'a.

Będąc aktorem, Cade umie udawać – więc jest idealnym kandydatem na tymczasowego chłopaka Max, do której niezapowiedzianie wpadają rodzice. Dziewczyna chowa swoje tatuaże i kolczyki, udaje, że poznała Cade'a w bibliotece i jest naprawdę porządną, grzeczną dziewczynką. Udaje jej się – rodzice pokochali młodego studenta aktorstwa od pierwszego wejrzenia. Lecz... czy tylko oni?

Coś do stracenia i Coś do ukrycia łączą jedynie bohaterowie. Bliss i Garrick, którzy w pierwszym tomie stali w blasku jupiterów, teraz schodzą ze sceny, szczęśliwi i wijący swoje gniazdko, ustępując Cade'owi – bohaterowi drugoplanowemu, który wreszcie może zabrać głos. On i Max stanowią ciekawy kontrast; są mądrzejsi i bardziej intrygujący od Bliss, seksowniejsi od Garricka. Cora Carmack wpadła na genialny w swojej prostocie pomysł dania każdemu bohaterowi swoich paru minut (no, paruset stron) uwagi. Nie byłam znużona historią z poprzedniej części, bo historia gruchających słodko zakochanych była na bardzo dalekim planie. A Cade'a i Max... cóż, mają moc.

Było lepiej. O wiele lepiej. Brak ciamajdowatej Bliss wyszedł na dobre powieści. Max jest silna, zdecydowana i mimo że jest kobietą – ma jaja. Powieść była ostrzejsza, a przez to bardziej przyciągająca, intrygująca i... zabawna! Cora Carmack ma cudne poczucie humoru, o czym już się przekonałam, płacząc ze śmiechu cały pierwszy tom. Teraz język się wyostrzył z powodu stylu Max, ale żarty dalej trzymają poziom; pół książki chichotałam jak idiotka, poznając kolejne wydarzenia z życia Cade i Max. Potem zrobiło się poważniej, ale nie odebrało to uroku powieści.

Coś do ukrycia to równie dobra, a nawet lepsza książka. Trudno uznać ją za wyjątkową, refleksyjną czy po prostu genialną książkę – ona taka nie jest. Ona pocieszy w smutnych chwilach, podniesie na duchu i sprawi, że się uśmiechniemy, ale nie jest niczym więcej jak powieścią na jedno, góra dwa popołudnia. Niczym więcej jak powieścią lekką i miłą, o której można zapomnieć. Chwile, które z nią spędziłam, były bardzo sympatyczne, ale były to chwile bardzo ulotne.

Czy polecam? Tak. Jako coś, co pozwoli się odprężyć, od czego nie oczekujemy nic prócz rozrywki – Coś do ukrycia jest perfekcyjne.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...