Odpowiedzcie mi na pewne pytanie, tylko proszę o szczerość. Wyobraźmy sobie, że dostaliście kurę. Ładna, brązowo-biała, miło gdaka, ale jest taka sama jak tysiąc innych. Kura jak kura. Nagle okazuje się, że Wasza kurka znosi jaja. I to nie byle jakie jaja, tylko złote! Powiedzcie mi więc: wyrzucilibyście kurę znoszącą złote jaja?
Mało
jest ludzi, którzy by wyrzucili. Nie czarujmy się: w Polsce z
zarobkami najlepiej nie jest, a już być pisarzem u nas to być
bezrobotnym. Niby nie tylko u nas, sam Stephen King przecież wydawał
książki i jednocześnie wykładał gdzieś na uniwersytecie – z
samego pisarstwa się nie wyżyje (chociaż po tych setkach wydanych
książek panie King, to pan dałby radę). W Ameryce i Wielkiej
Brytanii jest lepiej; co i rusz mamy bestsellery, a lista najlepszych
powieści w New York Timesie wydaje się składać jedynie z pierwszych miejsc.
A
jednak coś, być może chęć większych pieniędzy, kusi.
Selekcja autorstwa
Kiery Cass, trylogia... pardon, seria dystopijna,
młodzieżowa, romansowa – miła i kochana, z pięknymi,
przyciągającymi wzrok okładkami. Na świecie bestseller, etc etc.
Nie najlepsza według mnie, ale odpręża i relaksuje idealnie, więc
nie narzekam. Miała być trylogią. Miało być pięknie. Dla mnie w
trzech powieściach ta historia iście z marzeń o rycerzu małej
dziewczynki, której puszczono nieopatrznie Igrzyska śmierci,
byłaby dobrze skomponowana. Ładnie by się zamknęła –
Eliminacje, romanse i zdrady, a na końcu... sami wiecie, nie będę
zdradzała. Tymczasem radośnie oczekujemy na The
Heir (premiera 2015 rok) i na małych bliźniaków...
Cassandrę
Clare znacie. Film był, serial ma być. A książek od groma i ciut
ciut. Pewnie wiecie również – albo i nie, nie będę zła –
że Dary Anioła miały być trylogią. Jestem fanką
tej serii od dawien dawna: pisałam na forum prawie od początku istnienia (ta, co rysowała i
fangirlowała Magnusowi, to ja, witam), czytałam książki niedługo po polskiej premierze, wiem więc z pierwszej ręki.
Historia jak poprzednia: w trzech tomach Cassie ujęła wszystko, co
ważne, prawie wyczerpała temat i dobrze zakończyła fabułę. I postanowiła pisać dalej.
Kiedy
pisze się powieść, stworzy się świat i bohaterów, jest się jak
matka, która będzie broniła swoich dzieci. I która z ciężkim
sercem puści swoje pociechy do sąsiedniego miasta na studia. Cassie
swoich pociech nie puściła w niebyt, tylko dalej wesoło pisze.
Rozumiem ją – świat ciekawy, mający wszystko, co jest potrzebne
do stworzenia wielotomowego cyklu... Tylko sama fabuła średnio się
nadająca do przedłużenia. Dalsze tomy traciły w moich oczach;
miały to, co poprzednie: humor, Jace'a i Magnusa, nawet intrygujące
wydarzenia... A jednak trochę polotu brakowało.
Diabelskie
maszyny to inna trylogia (w końcu mogę użyć tej nazwy!) w tym
samym uniwersum. Dobra. Zakończona. Ta, którą stawiam ponad Dary
Anioła, którą czytam co jakiś czas i wciąż, i wciąż
przeżywam od nowa. Da się, Cassie? Da się. Oby kolejne jej serie
(a będą dwie) były bardziej w kierunku Diabelskich
maszyn niż Darów Anioła 4-6. Proszę.
Nie
wiem, ile tomów ma Świat Dysku, ale wiem, że jest ich tyle, że
nie chce mi się ich zliczyć. A to oznacza bardzo dużo. Pratchett
wciąż tworzy, jak gdyby miał nieskończoność pomysłów. Moje
spotkanie z jego twórczością wciąż przede mną, ale czytałam i
słuchałam wielu pochwał na temat jego powieści. On tworzy dużo i
nieustannie, a przy tym nikt nie narzeka, że robi to, by być ciągle
na fali i zbierać kasę. Pratchett nigdy nie określił, ile tomów
będzie miał Świat Dysku, więc może pisać, ile tylko dusza
zapragnie, i przestać pisać, kiedy tylko mu się będzie chciało.
Nie ogranicza się, a przez to wciąż jest uwielbiany. Bo jest,
prawda?
Weźmy
takiego wujka Ricka. Riordan pisze dużo - najpierw Percy
Jackson, potem Kroniki rodu Kane,
następnie Olimpijscy Herosi, a niedługo Magnus
Chase i bogowie Asgardu. Będzie tego wcale niemało, a fanów ma mnóstwo. Rick zrobił sprytny myk i - tak
jak Cassie - ogranicza ilość książek w serii, ale... nie
ogranicza ilości tychże serii. Czytałam plotki o serii łączącej
Kane'ów i Olimpijskich Herosów, na przykład. Riordan jest
przykładem autora, który wie, kiedy zakończyć przygodę swoich
bohaterów. I kiedy ją wskrzesić też.
Jest
sporo serii, które się ciągną, bo nie mają ograniczenia.
Flanagan niby zakończył Zwiadowców, ale by dalej pisać, zaczął
Drużynę (która jest fajna i ją polecam, trzyma poziom i
ma wikingów, czego chcieć więcej?). Albo Pretty Little
Liars - chociaż czytałam zaledwie dwa czy trzy tomy, seria wydaje
mi się na siłę ciągnięta dalej i dalej, nakręcana sukcesem
serialu.
Jedni
kończą, inni nie. Niektórzy pisarze nie potrafią powiedzieć
stop, kiedy fani rozpływają się w zachwytach, chcąc więcej i
więcej, przez co kontynuacje nie trzymają poziomu. A niektórzy
ładnie wszystko kończą. Rowling i jej siedmioksiąg o Potterze
jest tego przykładem - o Harrym już więcej nie poczytamy, nawet
jeśli wiele osób interesuje się jego dalszymi losami. Albo
Igrzyska śmierci, które odniosły niemały sukces - Collins nic
więcej w temacie nie napisze, bo to już zamknięta historia. A i
tak ma mnóstwo fanów i jest wychwalana pod niebiosa.
Kiedy
więc należałoby powiedzieć tytułowe „stop”? Wydaje mi się,
że odpowiedzią pisarzy byłoby (ale taką szczerą odpowiedzią):
kiedy nie będzie to dawało pieniędzy, a ludzie stracą
zainteresowanie. A moją jest: kiedy pisanie, wpływanie na swój
świat, kreowanie bohaterów i kierowanie nimi przestanie być takie
fajne. Kiedy braknie pomysłów, a klawiatura nie będzie dymiła pod
naporem szybkich pisarskich palców. Kiedy pisarz się wypali.
Wypalenie
będzie widać. Brak frajdy z pisania też się zauważy. Drodzy
pisarze, byśmy my pokochali wasze książki, wy też musicie je
kochać.
Rzekłam.
Rzekłam.
PS Świat Dysku ma 40 (słownie: czterdzieści) części. Sprawdziłam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz