Tatuś
Ozyrys chyba nie jest dumny ze swego potomstwa. Carter i Sadie
Kane'owie troszkę narozrabiali. Nic wielkiego. Tylko wielki
wąż, uosobienie chaosu, chce połknąć słońce i zniszczyć cały
świat. W zasadzie da się go powstrzymać zaklęciem znajdującym
się w pewnej księdze, której jest tylko pięć egzemplarzy na
świecie. Chociaż nie... było pięć egzemplarzy.
Apopis zniszczył wszystkie. Tak więc zostało kilka dni do końca
świata. Nadzieja jeszcze nie umarła. A Carter i Sadie to bardzo
sprytne dzieciaki, które nie chcą umrzeć w wieku kilkunastu lat.
Rick
Riordan. Człowiek-doskonałość. Napisał pięciotomową serię o
Percym Jacksonie, pisze ostatni tom kolejnej pięciotomowej serii o
Olimpijskich Herosach, a gdzieś w międzyczasie powstała jeszcze
trylogia Kroniki rodu Kane, która traktuje o egipskich
bogach i która ma tylko jeden wspólny mianownik z innymi jego
seriami – świetny humor. Czytałam też plotki o planach innej
mitologicznej serii dotyczącej bogów skandynawskich (Thor i Loki w
riordanowskiej wersji – oj, działoby się!). Napisał on tyle
książek, a każda z nich jest świetna. Kolejne tomy nie pogarszają
się, ba!, polepszają. Cień węża jest tego przykładem.
Przy
pierwszym tomie miałam mieszane uczucia. Niby trylogia całkowicie
inna, a jednak z dużą dawką charakterystycznego humoru Riordana,
niby ciekawa, ale jednak czegoś mi w niej brakowało. Potem jednak
było już tylko lepiej. Fabuła jest prosta: Carter i Sadie okazują
się magami - zły wąż chce zjeść słońce - ratujemy świat. Ten
motyw jest wałkowany w literaturze od dawna w ilościach hurtowych.
Mimo to powieść Riordana wyróżnia się, nie tylko humorem, ale
też pewną swobodą w pisaniu. Cała trylogia to, według autora,
spisane słowa rodzeństwa Kane'ów, co widać w stylu pisania. Cień
węża napisany jest lekkim, młodzieżowym językiem, który
dla jednych może być zaletą, dla innych - wadą. Jeśli macie
wątpliwości, dodam jeszcze, że język jest prawie identyczny jak
w Percym Jacksonie.
Riordan
jest tuż obok Johna Greena, jeśli chodzi o schematy: oboje wychodzą
z tego skąpani w blasku chwały. O ile motyw z ratowaniem świata,
chociaż znany od lat jest w stanie być w jakiś sposób oryginalny
- wielki wąż zjadający słońce to nie byle co - o tyle trójkąty
miłosne to jedno i to samo. I tutaj taki mamy. Sadie jest rozdarta
między dwójką genialnych chłopaków. Albo umierający Walt, albo
zabójczo przystojny Anubis. I wiecie, co robi Rick Riordan? Wychodzi
z tego impasu. W tle rozbrzmiewają fanfary, a przed nim rozwija się
czerwony dywan. I tak trójkąt pozostanie trójkątem, ale
rozwiązanie sytuacji jest genialne w swojej prostocie.
Akcja
płynie szybko. Łatwo wczuć się w położenie bohaterów, a
chociaż narracja jest pierwszoosobowa, wydarzenia obserwujemy z
perspektywy i Cartera, i Sadie. Ten zabieg sprawia, że nie można
się znudzić - rodzeństwo przez większość książki jest
rozdzielone i oboje przeżywają zupełnie inne, ale równie ciekawe
i niebezpieczne przygody, które opisują na przemian.
Jeśli
przypadł Wam do gustu Percy Jackson i boicie się,
że Kroniki rodu Kane nie spodobają Wam się - nie
martwcie się. To nie jest seria, w której dzieciaki okazują się
synami i córkami egipskich bogów i trafiają do obozu bliźniaczo
podobnego do Obozu Herosów. To zupełnie inna historia, w której
jednak bardzo dobrze czuć wkład humoru i talentu Riordana, w której
widać, kto jest autorem bez spoglądania na nazwisko na
okładce. Cień węża jest drugim genialnym
zwieńczeniem trylogii, które w tym miesiącu przeczytałam. Idealna
lektura na lato, która odpręży (o ile nie kibicujecie Anubisowi jesteście zbyt emocjonalni jak ja) i da, że tak to ujmę, radochę z czytania.
Czytałam całą serię o Percym i dwie pierwsze części tej o Obozie Herosów, ale akurat tej, z której pochodzi "Cień Węża" jeszcze nie wpadła mi w ręce. Szczerze mówiąc, trochę sie boję, iż nie znajdę w niej już "tego czegoś", co zaciekawiło mnie w Percym i jakoś tak nigdy się za nią nie brałam, choć wielokrotnie tom pierwszy wpadał mi w oko w bibliotece.
OdpowiedzUsuńJa przeczytałam najpierw "Kroniki Rodu Kane", a dopiero później zabrałam się za PJ i teraz mogę uznać, że jest to fantastyczna kolejność, ponieważ seria o bogach olimpijskich jest bez porównania lepsza od losów Sadie i Cartera, przez co nabrałam przede wszystkim większej ochoty na poznawanie twórczości tego autora oraz moje zdanie o jego książkach znacznie wzrosło. Gdybym czytała w odwrotnej kolejności, wówczas zapewne kręciłabym nosem. :) Fakt, u Riordana łatwo można zauważyć różne schematy, w szczególności w serii o bogach olimpijskich, ale te schematy wcale nie męczą, nie są nużące, nie wywołują grymaszenia - a z reguły takie są ich efekty. Riordan świetnie się z nimi rozprawia i za to go uwielbiam. :) Przede mną ostatnia część PJ, właśnie czekam na przesyłkę, a po jej przeczytaniu natychmiastowo zabieram się za "Olimpijskich Herosów" - 1 tom mam już na półce, więc problemów nie będzie. Widzę, że cała seria składa się z naprawdę ceglastych części, co najbardziej mnie cieszy, no bo wiadomo... więcej czytania. :D
OdpowiedzUsuńKiedyś miałam nawet w planach jakieś książki Riordana, ale na chwilę obecną nie ciągnie mnie do tych powieści. Chyba mój gust czytelniczy ulega zmianie :P
OdpowiedzUsuńZawsze mi jakoś nie po drodze z Riordanem było... Pewnie w najbliższym czasie się to nie zmieni, ale będę o nim pamiętać. :)
OdpowiedzUsuńMam 2 tomy tej serii na półce, ale najpierw planuję dokończyć Percy'ego, bo już od paru lat jakoś nie mogę zabrać się za "Bitwę w labiryncie". ;)
OdpowiedzUsuńCiekawi mnie ta narracja. Może być fajnie.
OdpowiedzUsuń