Zawsze
uwielbiałam postacie dynamiczne, takie, które wraz z rozwojem akcji
nabywają nowe cechy, uczą się na własnych błędach i zmieniają.
Lubię też obserwować, jak książki w serii stają się lepsze,
jak autor powoli krystalizuje swoją wizję i poprawia swój styl.
Doskonałym
przykładem takiego autora jest Rae Carson – pamiętam, że
Dziewczynę ognia i cierni oceniłam średnio; była to
lektura dość ciekawa, jednak nie zapadała w pamięć, nie
wyróżniała się wieloma elementami. Największym jej problemem dla
mnie był brak jasno zarysowanej fabuły. Lucero-Elisa trafiła do
Joya d'Arena, swojego przyszłego królestwa, i... dalej nic. Czy
może raczej: nic przeplatane z kilkoma całkowicie różnymi
wątkami, wątle ze sobą połączonymi. Zakończenie niczym z
pierwszej lepszej powieści o ratowaniu świata jeszcze bardziej
wzmocniło moje mieszane uczucia.
Płonąca
korona to dalsze losu Elisy, tym razem już jako królowej i
wdowy, starającej się twardą ręką rządzić Joya d'Arena. Mając
u boku zawsze wierne Ximenę i Marę oraz służącego dobrą radą i
obiektywnym spojrzeniem Hectora, Elisa stara się nie okazywać
strachu przed Inviernymi, których straszliwych możliwości już
doświadczyła. Jednak życie królowej nie jest bezpieczne i nawet w
pozornie strzeżonym pałacu czyhają wrogowie.
Rae
Carson jasno określiła, o czym będzie Płonąca korona.
Elisa dojrzała, zmieniła się, zaczęła zachowywać, jak przystało
na jej stanowisko, a jednocześnie nie przerwała poszukiwania
informacji na temat boskiego kamienia znajdującego się w jej pępku.
Obawy, że jej przeznaczenie jeszcze się nie ziściło, okazują się
jak najbardziej uzasadnione. Znaleziona przepowiednia zmusza Elisę
do niebezpiecznej podróży w poszukiwaniu pradawnej mocy. Nie może
jednak zapomnieć, że jest królową i cudzoziemką, i powinna jak
najprędzej wyjść za mąż ponownie, by umocnić swoją pozycję.
Tym
razem fabuła również wymaga podróży i dane jest poznać kolejne
regiony świata wykreowanego przez autorkę – od innych miast Joya
d'Arena po podziemne wioski i nieistniejące wyspy. Jedynym
irytującym elementem są Invierni, wiecznie gotowi do ataku, i Elisa, wiecznie niewiedząca, cóż z nimi począć. Pozostaje mieć
nadzieje, że problem ten zostanie wreszcie pokonany, bo w gruncie
rzeczy Inviernych nie ukazano jako wielkiego, potężnego wroga,
którego nie można pokonać. Zakończenie zresztą również
wskazuje na to, że wszystkie wątki ładnie się zamkną.
Już taki był, że wierzył w ludzi, zanim jeszcze oni potrafili uwierzyć w siebie.
Oczywiście
rozkwita również wątek miłosny, nie będący kontynuacją tego z
pierwszego tomu (z wiadomych względów), tylko całkowicie nowy.
Chociaż irytujące jest to, że prawie każda młodzieżowa książka
prędzej czy później musi ten wątek posiadać, to jednak Płonąca
korona nie została zdominowana przez rozmyślania o niebieskim
migdałach i oczach ukochanego; w pewien sposób wątek ten całkiem
nieźle wpasował się w fabułę, popchnął ją naprzód, ale
tematem wiodącym wciąż pozostał boski kamień.
Kluczem
do wszystkiego jest Lucero-Elisa, wyróżniająca się z grona wciąż
takich samych, mogących skopać tyłek bohaterek, o których
przygodach marzy się przed snem. Nie jest wygadana, choć potrafi
rzucić kąśliwą uwagą niestosowną do jej pozycji. Nie jest
pięknością i w walce wręcz jej jedyną opcją jest ucieczka. Nie
jest wzorową królową, choć ze wszystkich stron stara się
przynajmniej imitować twarde rządy i pokazać się jako ktoś silny
i zdolny zająć się całym państwem. A przy tym ta cicha, dopiero
wychodząca do ludzi dziewczyna ma powierzoną misję, która
przerasta jej możliwości i sprawia, że nie może spać po nocach,
a którą i tak ma zamiar wypełnić.
Płonąca
korona to połączenie pałacowych intryg i okrutnej arystokracji
z fantastyczną otoczką i pradawną magią. Elisa stała się
bohaterką z krwi i kości, której losy śledzi się z zainteresowaniem – nieważne, czy dotyczą one polityki i strategii
czy wychodzenia naprzeciw swojemu przeznaczeniu. Jeśli Dziewczyna
ognia i cierni pozostawiła po sobie niesmak, to i tak radziłabym
sięgnąć po kontynuację, by zobaczyć, jak ogromny postęp zrobiła
Rae Carson w swojej debiutanckiej trylogii. Osobiście jestem
oczarowana poprawą pod względem konstrukcji fabuły – wreszcie
jest o czym czytać, i nie wydaje się to ani trochę przedobrzone.
Rae
Carson jak jej bohaterka dojrzała i napisała o niebo lepszą
kontynuację, co biorąc pod uwagę, że to jej debiut, bardzo dobrze
wróży na przyszłość. Ja na pewno sięgnę po kolejny tom i kolejne serie, które Rae Carson w przyszłości może napisać –
bo widać, jak uczy się na błędach i poprawia.
Recenzja we współpracy z wydawnictwem Albatros
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz