Złe
czyny w umyśle ludzi zazwyczaj przechodzą bez echa. Trudno, stało
się, nie cofnę czasu, muszę iść naprzód. W innych przypadkach
takich czynów się w ogóle nie zauważa. Przecież to jedno
podstawienie nogi nie spowoduje niczyjej śmierci, ta obelga zaraz
zniknie w umyśle ofiary, więc nie ma czym się przejmować. Nie
wolno zapominać, że nienawiść rodzi nienawiść i że jedno
nieopatrznie wypowiedziane słowo może wywołać lawinę bólu,
zakończoną nawet śmiercią.
Posłaniec
strachu wydawał się nieco fantastyczną, mocną lekturą –
taką, dla której można zarwać noc, w pośpiechu przewracając
kolejne kartki, a bohaterów obdarzyć sympatią od samego początku.
Michael Grant tymczasem pod pozornie nastawioną na rozrywkę fabułą
przekazuje wiele ważnych lekcji i zmusza do refleksji na temat
nienawiści, ogromnej mocy słów i pokuty. To mocna, dosadna,
przerażająca powieść; nie dlatego, że obfituje w krew,
brutalność i okrucieństwo, ale dlatego, że wydarzenia, o których
mówi, są boleśnie prawdziwym odzwierciedleniem współczesnej
rzeczywistości.
Mara
budzi się we mgle, w obcym miejscu, bez wspomnień. Nie wie jak tam
trafiła, ani dlaczego, dopóki nie pojawia się Posłaniec – osoba
bez imienia, ubrana na czarno, z przerażającymi pierścieniami,
tatuażami i guzikami płaszcza w kształcie czaszek. To właśnie on
zostaje jej mentorem, a ona jego uczennicą; nauka bycia Posłańcem
Strachu, a potem służba jako pełnoprawny Posłaniec, jest dla Mary
pokutą. Jednak co było tak straszliwe, że zasłużyła na tak
okrutną karę?
A
kara, nie można ukryć, jest najokrutniejsza z możliwych.
Nieustanne patrzenie na cierpienie, na krwawe, brutalne kary,
inspirowane najgłębszymi, najgorszymi lękami karanych, na okrutne
zabawy Mistrza Gry, na rosnącą nienawiść prowadzącą do śmierci,
której nie można zatrzymać. Takie jest zadanie Posłańców
Strachu: utrzymywanie równowagi, niesienie sprawiedliwości,
obserwacja i karanie odpowiednich osób. I patrzenie na wszechobecne
cierpienie i śmierć.
Zacznę
od bardzo mądrej rzeczy, jaką zrobiło wydawnictwo, wydając
Posłańca strachu, a mianowicie od połączenia dwóch tomów
tej historii w jeden. Czytane osobno z pewnością nie zrobiłyby
takiego wrażenia, a dodatkowo sam pierwszy byłby jedynie
wprowadzeniem i do tego dosyć cieniutkim. Dzięki temu połączeniu
trudno czuć niedosyt, zwłaszcza że cała historia jest świetnie,
zwięźle skonstruowana i wręcz fenomenalnie zakończona, bez
zbędnego patosu i przedobrzania.
Musisz zrozumieć, że naszym obowiązkiem nie jest zmiana świata ani zastępowanie cudzych wyborów naszymi. Człowiek pozbawiony wolnej woli staje się mniej niż człowiekiem. Wolna wola musi istnieć. (...) Ludzie muszą mieć wolność dokonywania wyborów, nawet tych strasznych.
Sam
temat, jaki powieść podejmuje, jest bardzo aktualny – nienawiść.
W dobie wszechobecnego hejtu w Internecie i wielu informacji o
prześladowaniach, rasizmie i nienawiści w ogóle, Posłaniec
strachu trafia w samo sedno. Jak wspominałam, jest to książka
bardzo dosadna, a ostrzeżenie na okładce umieszczono nie bez
powodu. Michael Grant nie przebiera w środkach przy opisywaniu
szerzącej się nienawiści. Powieść składa się z kilku
wątków-spraw, nad którymi pracuje tytułowy Posłaniec i jego
uczennica Mara. Mowa o prześladowaniu w szkole i śmiertelnej wręcz
zazdrości (zwrot akcji w tym wątku zaskoczył nawet mnie!), o
rosnącym od dziecka rasizmie, o problemach rodzinnych czy o
bezlitosnych, pragnących jedynie zysku sępach. To wszystko, o czym
nieraz możemy czytać w gazetach czy oglądać w wiadomościach,
dosadnie pokazuje zepsucie naszego świata.
Jednak
u Granta jest siła wyższa rządząca tym wszystkim. Posłaniec
Strachu przedstawia całkowicie nową mitologię opartą na
symbolu yin i yang, czyli równości. Zło trzeba równoważyć
dobrem, niesprawiedliwość – sprawiedliwością, od czego są
właśnie Posłańcy Strachu. Najważniejsza w ich działaniu jest
pokuta i kara za wyrządzone zło, kara zawsze okrutniejsza od tej
wymierzanej przez sąd. Posłańcom nic nie umknie, żadne
przewinienie, żadne źródło nienawiści. By zachować równowagę
świata, trzeba wymierzyć karę, chyba że zagra się w chorą grę
i ją wygra – wtedy można odejść wolno, ale nikt nie pozostaje
takim samym człowiekiem po tym wydarzeniu.
Podobało
mi się to, co zrobił Michael Grant z Posłańcem, pozornie
niedostępnym, poważnym, zazwyczaj milczącym, nieodzywającym się
bez powodu. Poprzez tę postać pokazał, że jedynym, co Posłańca
trzymało w ryzach i sprawiało, że dzielnie znosił całe to
cierpienie, którego był świadkiem, była miłość. Miłość
bardzo niewinna, ponadczasowa, ta jedyna i najprawdziwsza. Nie
romans, jaki znamy z wielu powieści ze wzdychaniem, potajemnymi
randkami i częstym zakazanym uczuciem – po prostu miłość.
Posłańca
strachu polecam absolutnie wszystkim, nawet nieprzepadającym za
fantastyką i nadnaturalnymi zjawiskami w fabule, bo one w powieści
Granta są jedynie tłem dla bardzo ważnego problemu, jaki
podejmuje: nienawiści. Każda sprawa, jaką zajmują się Posłaniec
i Mara, przedstawia inną stronę tego wyniszczającego uczucia, a
jednocześnie ukazuje, że nienawiść nie pojawia się znikąd i
często jest jakiś powód, przyczyna jej istnienia. Jestem
wstrząśnięta i poruszona tą książką – tak bardzo, jak tylko
można. Jeśli jeszcze nie czytaliście, dajcie szansę Grantowi na
to, żeby uświadomił wam, jak wiele jest nienawiści i jak łatwo
się ona rodzi.
Recenzja we współpracy z wydawnictwem Jaguar
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz