wtorek, 29 grudnia 2015

„Posłaniec strachu” Michael Grant

Złe czyny w umyśle ludzi zazwyczaj przechodzą bez echa. Trudno, stało się, nie cofnę czasu, muszę iść naprzód. W innych przypadkach takich czynów się w ogóle nie zauważa. Przecież to jedno podstawienie nogi nie spowoduje niczyjej śmierci, ta obelga zaraz zniknie w umyśle ofiary, więc nie ma czym się przejmować. Nie wolno zapominać, że nienawiść rodzi nienawiść i że jedno nieopatrznie wypowiedziane słowo może wywołać lawinę bólu, zakończoną nawet śmiercią.

Posłaniec strachu wydawał się nieco fantastyczną, mocną lekturą – taką, dla której można zarwać noc, w pośpiechu przewracając kolejne kartki, a bohaterów obdarzyć sympatią od samego początku. Michael Grant tymczasem pod pozornie nastawioną na rozrywkę fabułą przekazuje wiele ważnych lekcji i zmusza do refleksji na temat nienawiści, ogromnej mocy słów i pokuty. To mocna, dosadna, przerażająca powieść; nie dlatego, że obfituje w krew, brutalność i okrucieństwo, ale dlatego, że wydarzenia, o których mówi, są boleśnie prawdziwym odzwierciedleniem współczesnej rzeczywistości.

Mara budzi się we mgle, w obcym miejscu, bez wspomnień. Nie wie jak tam trafiła, ani dlaczego, dopóki nie pojawia się Posłaniec – osoba bez imienia, ubrana na czarno, z przerażającymi pierścieniami, tatuażami i guzikami płaszcza w kształcie czaszek. To właśnie on zostaje jej mentorem, a ona jego uczennicą; nauka bycia Posłańcem Strachu, a potem służba jako pełnoprawny Posłaniec, jest dla Mary pokutą. Jednak co było tak straszliwe, że zasłużyła na tak okrutną karę?

A kara, nie można ukryć, jest najokrutniejsza z możliwych. Nieustanne patrzenie na cierpienie, na krwawe, brutalne kary, inspirowane najgłębszymi, najgorszymi lękami karanych, na okrutne zabawy Mistrza Gry, na rosnącą nienawiść prowadzącą do śmierci, której nie można zatrzymać. Takie jest zadanie Posłańców Strachu: utrzymywanie równowagi, niesienie sprawiedliwości, obserwacja i karanie odpowiednich osób. I patrzenie na wszechobecne cierpienie i śmierć.

Zacznę od bardzo mądrej rzeczy, jaką zrobiło wydawnictwo, wydając Posłańca strachu, a mianowicie od połączenia dwóch tomów tej historii w jeden. Czytane osobno z pewnością nie zrobiłyby takiego wrażenia, a dodatkowo sam pierwszy byłby jedynie wprowadzeniem i do tego dosyć cieniutkim. Dzięki temu połączeniu trudno czuć niedosyt, zwłaszcza że cała historia jest świetnie, zwięźle skonstruowana i wręcz fenomenalnie zakończona, bez zbędnego patosu i przedobrzania.

Musisz zrozumieć, że naszym obowiązkiem nie jest zmiana świata ani zastępowanie cudzych wyborów naszymi. Człowiek pozbawiony wolnej woli staje się mniej niż człowiekiem. Wolna wola musi istnieć. (...) Ludzie muszą mieć wolność dokonywania wyborów, nawet tych strasznych.

Sam temat, jaki powieść podejmuje, jest bardzo aktualny – nienawiść. W dobie wszechobecnego hejtu w Internecie i wielu informacji o prześladowaniach, rasizmie i nienawiści w ogóle, Posłaniec strachu trafia w samo sedno. Jak wspominałam, jest to książka bardzo dosadna, a ostrzeżenie na okładce umieszczono nie bez powodu. Michael Grant nie przebiera w środkach przy opisywaniu szerzącej się nienawiści. Powieść składa się z kilku wątków-spraw, nad którymi pracuje tytułowy Posłaniec i jego uczennica Mara. Mowa o prześladowaniu w szkole i śmiertelnej wręcz zazdrości (zwrot akcji w tym wątku zaskoczył nawet mnie!), o rosnącym od dziecka rasizmie, o problemach rodzinnych czy o bezlitosnych, pragnących jedynie zysku sępach. To wszystko, o czym nieraz możemy czytać w gazetach czy oglądać w wiadomościach, dosadnie pokazuje zepsucie naszego świata.

Jednak u Granta jest siła wyższa rządząca tym wszystkim. Posłaniec Strachu przedstawia całkowicie nową mitologię opartą na symbolu yin i yang, czyli równości. Zło trzeba równoważyć dobrem, niesprawiedliwość – sprawiedliwością, od czego są właśnie Posłańcy Strachu. Najważniejsza w ich działaniu jest pokuta i kara za wyrządzone zło, kara zawsze okrutniejsza od tej wymierzanej przez sąd. Posłańcom nic nie umknie, żadne przewinienie, żadne źródło nienawiści. By zachować równowagę świata, trzeba wymierzyć karę, chyba że zagra się w chorą grę i ją wygra – wtedy można odejść wolno, ale nikt nie pozostaje takim samym człowiekiem po tym wydarzeniu.

Podobało mi się to, co zrobił Michael Grant z Posłańcem, pozornie niedostępnym, poważnym, zazwyczaj milczącym, nieodzywającym się bez powodu. Poprzez tę postać pokazał, że jedynym, co Posłańca trzymało w ryzach i sprawiało, że dzielnie znosił całe to cierpienie, którego był świadkiem, była miłość. Miłość bardzo niewinna, ponadczasowa, ta jedyna i najprawdziwsza. Nie romans, jaki znamy z wielu powieści ze wzdychaniem, potajemnymi randkami i częstym zakazanym uczuciem – po prostu miłość.

Posłańca strachu polecam absolutnie wszystkim, nawet nieprzepadającym za fantastyką i nadnaturalnymi zjawiskami w fabule, bo one w powieści Granta są jedynie tłem dla bardzo ważnego problemu, jaki podejmuje: nienawiści. Każda sprawa, jaką zajmują się Posłaniec i Mara, przedstawia inną stronę tego wyniszczającego uczucia, a jednocześnie ukazuje, że nienawiść nie pojawia się znikąd i często jest jakiś powód, przyczyna jej istnienia. Jestem wstrząśnięta i poruszona tą książką – tak bardzo, jak tylko można. Jeśli jeszcze nie czytaliście, dajcie szansę Grantowi na to, żeby uświadomił wam, jak wiele jest nienawiści i jak łatwo się ona rodzi.



Recenzja we współpracy z wydawnictwem Jaguar


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...