Igrzyska
śmierci opowiadają tak naprawdę o rewolucji, której iskrą
zapalną była przypadkowa dziewczyna, zbyt kochająca swoją
siostrę, by dać jej umrzeć na oczach wszystkich obywateli Panem.
Pierwsze dwa tomy to zarzewie konfliktu między władzą a ludźmi i
to właśnie w Kosogłosie najlepiej widać tę walkę o lepsze
państwo. To Kosogłos ma najtragiczniejszy wydźwięk, ukazuje całe
zło kryjące się za rewolucją, jak i za dyktatorską władzą.
Żadne z wyjść nie jest mniej krwawe. Kosogłos boleśnie to
pokazuje.
Kiedy
dyskutowaliśmy w szkole o pewnej lekturze, padły słowa o tym, że
rewolucja to jedynie zmiana hierarchii. Kosogłos też może być
tego przykładem. Dalej będą spoilery dotyczące książki i filmu,
więc omińcie ten akapit, by nie psuć sobie seansu. Kosogłos
fenomenalnie ujmuje temat rewolucji i moim zdaniem to film ukazuje to
dosadniej. Bardzo gra na emocjach muzyką i absolutnie cudownym
aktorstwem wielu utalentowanych aktorów. Serce stanęło mi na
moment podczas fragmentu posiedzenia przy okrągłym stole, gdy padł
pomysł symbolicznych igrzysk. Ta scena była wstrząsająca - po tym
wszystkim, czego byliśmy świadkami, nagle cała historia mogłaby
zatoczyć koło. Jak wspominałam, rewolucja to zazwyczaj jedynie
zmiana hierarchii i nic więcej.
To dzięki muzyce i aktorstwie Kosogłos tak mocno oddziałuje na odbiorcę. Jennifer Lawrence nie kręci się i płacze po kątach, jak w pierwszej części Kosogłosa, tylko daje prawdziwy popis swoich umiejętności. Josh Hutcherson jako Peeta nie ma wielkiego pola manewrowego, ma wyglądać smutno, budzić współczucie i być kimś w rodzaju maskotki, jak to ma miejsce w powieści. Liam Hermsworth kradnie całą uwagę i zaczyna go być autentycznie przykro, przy czym mimo widocznej rezygnacji Gale'a, jeśli chodzi o Katniss, zachowuje on pokerową twarz. Ale to nie to trio było według mnie najważniejsze.
Prezydent
Snow i prezydent Coin to najlepiej obsadzone role. Wreszcie mamy
szansę dłużej przypatrywać się im obojgu. Charakteryzacja prezydent Coin wiele tutaj znaczy - siwe, jasne włosy bardzo upodabniają ją do Snowa. A my przecież wiemy, jak się wszystko zakończy, i wiemy, jak dobrym posunięciem to było, prawda?
Reżyser,
wydaje się, przelał całą powieść na film. Okrojono parę
wątków, jak to zazwyczaj bywa, jednak nie dodano wielu nowych i
skrupulatnie nakręcono wszystko zgodnie z powieścią, przy czym jak
wspominałam, dzięki muzyce i perfekcyjnym aktorom, nawet jeśli
zakończenie w powieści wywołało u was rozgoryczenie i
rozczarowanie (jak u mnie), to Kosogłos będąc wierną adaptacją,
jest również mocniejszy w odbiorze.
Zakończenie,
w przeciwieństwie do sloganu z bilbordów porozwieszanych w
miastach, nie zaskakuje - jest identyczne jak w książce, więc
spodziewałam się tych samych emocji, co podczas lektury. Suzanne
Collins zakończyła wszystko zgrabnie, ale nie podobało mi się to
- byłam zła na taki epilog, zła i rozczarowana takim rozwojem
akcji. Tymczasem film - albo film i czas, który minął od lektury -
łagodzi to. Zakończenie pokazano tak klimatycznie, że łzy same
zaczęły płynąć. Ponadto, zastanawiałam się, czemu nie ma
piosenki przewodniej w tej części Kosogłosa - wcześniej były
utwory Coldplay i Lorde - ale już wiem. Wybaczam brak piosenki do
zapętlenia. To, co zrobiono na napisach końcowych, wyprowadziło
mnie z równowagi, w pozytywnym sensie. Jeszcze potem długo
przeżywałam ten film.
Kosogłos
to mroczny, ciemny film, ciągle szary. Jedyne kolory wprowadza
niezapomniana Effie Trinket. Ona i Haymitch jak zawsze są
jedynymi jasnymi, wesołymi postaciami, zawsze podnoszącymi na
duchu. Dostali własną scenę, która im się należała - byłam
rozczulona zwrotem akcji, który nie kolidował z powieścią,
chociaż z pewnością był inwencją reżysera. W filmie jest dużo
wybuchów, ciemnych tuneli i uciekania, ale panuje równowaga między
taką akcją a konkretniejszymi scenami dialogowymi. Połowa jest
filmem sensacyjnym, połowa - dramatem. I to wzruszającym dramatem,
który nieraz wywołuje łzy, a przynajmniej zaszklenie oczu.
Jednocześnie nie przedobrzono z tego typu scenami, idąc raczej w
kierunku ukazanie brutalności wojny i tego, że nikt nie ginie w
ramionach ukochanej czy kogoś z rodziny - śmierć jest szybka i nie
ma czasu się nad nią zastanawiać, trzeba walczyć o swoje życie.
I tak najlepszą częścią będzie według mnie W pierścieniu ognia, przede wszystkim jednak wizualnie. Ale dopiero Kosogłos część druga pokazuje cały sens tej historii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz