Ostatnio zakończyłam już jedną trylogię płaczem i smutkiem, a tu zaraz czekało kolejne zwieńczenie - tym razem pożegnanie z Aliną Starkov, Malem Orecevem i Darklingiem. Leigh Bardugo pokochałam po wspaniałym pierwszym tomie (Cień i kość), a Szturm i grom tylko pogłębił to uczucie. Świat inspirowany klimatami rosyjskimi i coś w rodzaju rasy nadludzi z różnymi mocami, do której - jak się przypadkiem okazuje - należy bohaterka trylogii, okazali się fenomenalnym podłożem do cudownej, wciągającej historii.
Alina,
Mal i kilkoro ich przyjaciół trafili do podziemia, gdzie ukrywający
się tam uciekinierzy stworzyli coś w rodzaju sekty, wynosząc
Przyzywaczkę Słońca do rangi Świętej, gdzie czczą ją i są w
nią wpatrzeni jak w obrazek. Apparat, tamtejszy kapłan, jest
sprytnym manipulatorem i nie pozwala nikomu z jej grupki wyjść na
powierzchnię. Schronienie okazuje się kolejną klatką, w którą
wpadła Alina. Ma trudności ze swoją mocą, musi więc liczyć na
swoich przyjaciół, oprócz Mikołaja - o którym słuch zaginął
po zawaleniu się budynku. Darkling zaś zaczął posuwać się
do drastycznych metod i Alina jest jedyną osobą, która może
stawić mu czoło raz na zawsze. Lecz do tego potrzebny jej trzeci
wzmacniacz Morozova - jak jednak znaleźć ognistego ptaka, będąc
uwięzionym pod ziemią?
Nieoczywista.
Takie słowo przychodzi mi na myśl o Ruinie i rewolcie. Żadna
fabuła tak mnie nie zaskoczyła. Owszem, były zwroty akcji, które
rzeczywiście zdumiały, ale całościowo, sam pomysł jeszcze nigdy
nie był tak nietypowy. Gdy myślę o rozprawianiu się z Wrogiem,
widzę patetyczne sceny poświęcenia, długi monolog Złego,
dlaczego robił źle i - oczywiście z gigantyczną dawką patosu i poświęcenia - zgładzenie go. Po czym powrót do szczęśliwego
życia z ukochanym/ukochaną. Tymczasem Bardugo wyłamuje się z tego
schematu i pokazuje taką bardziej ludzką stronę takiego
przedsięwzięcia. Pokazuje, że ci, którzy ratują kraj, są ludźmi
i to wszystko zmieni ich nieodwracalnie. Dodatkowo, sama fabuła jest
bardzo dopracowana i trudna do przewidzenia (choć nie całościowo,
w trakcie Czytelnik łatwo domyśli się pewnych rzeczy). Ale tak
naprawdę zakończenia przewidzieć się nie da. Jest takie
nieoczywiste.
Możliwe,
że przeżywszy dwa dni wcześniej całą gamą uczuć od smutku,
przez rozpacz, po akceptację zakończenia ostatniego tomu,
wyczerpałam swój zapas skrajnych emocji i dlatego nie zareagowałam
tak gwałtownie na Ruinę i rewoltę. Powieść rzeczywiście
wywołuje wiele emocji, jest obfita w różnorakie zwroty akcji
(naprawdę fenomenalne zagrania, za których obecność mam ochotę
jednocześnie uściskać i zabić Bardugo) i nie daje odetchnąć.
Niestety, zaczyna się dosyć nudnym opisem codzienności Aliny w podziemiu, który nie zniechęca do dalszej fabuły, jednak też nie
zachwyca.
Ruina
i rewolta zaczyna się powoli. Jest troszkę jak z jazdą kolejką
górską, z czego większa część powieści jest jazdą pod górkę
(dość ciekawą, jednak nie aż tak, jak sądziłam, że będzie),
aby końcową jedną trzecią zjechać gwałtownie w dół. Bardzo
gwałtownie, z wszelkimi atrakcjami w postaci ogromnych emocji, bo
rozwiązania fabularne są zaskakujące - aczkolwiek można je
odgadnąć częściowo wcześniej, jednak trudno się spodziewać
tego, co następuje. Po prostu Ruina i rewolta nabiera rozpędu pod
koniec, reszta to ciekawa, acz rozwijająca się średnim tempem
akcja.
Zakończenie
satysfakcjonuje. Mnie usatysfakcjonowało, przede wszystkim dlatego,
że jest jednocześnie smutne i szczęśliwe. Zazwyczaj w tego typu
książkach bohaterka uratuje świat i żyje sobie szczęśliwie z ukochanym, a Ruina i rewolta pokazuje, jak te wydarzenia zmieniają
bohatera. Bo nie sposób otrząsnąć się do końca po tym, co się
wydarzyło, nie da się wrócić do zwyczajnego życia ot tak, po
prostu. Cieszę się, że Leigh Bardugo to uwzględniła. Epilog był
taki prawdziwy i wprawiający w smutny nastrój... Idealny.
Całą
trylogię oceniam bardzo dobrze. Jest ciekawie napisana, z
interesującym pomysłem i co ciekawe, historia pomyślana jest jako
całość i dopiero potem podzielona na części, przez co
zaskakiwani jesteśmy znaczeniem scen z poprzednich tomów. Zawsze
bardzo mnie cieszy takie dopracowanie, zwłaszcza w powieściach,
które bazują na własnym uniwersum. Ruina i rewolta to fenomenalne
zwieńczenie serii - z nudnawym początkiem i późniejszą jazdą
bez trzymanki!
Za książkę dziękuję wydawnictwu Papierowy Księżyc!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz