„Cień i kość”, amerykańskiej autorki Leigh Bardugo to jeden z największych bestsellerów młodzieżowego fantasy ostatnich lat. Książka trafiła na listę bestsellerów New York Timesa, prawa wydawnicze zostały sprzedane do kilkunastu krajów, a prawa do wersji filmowej wykupił sam producent filmów o Harrym Potterze. „Cień i kość” to pierwszy tom trylogii Grisza, która urzeka niezwykle barwnym światem i wciągającą miksturą przygód, magii i emocji.Ravka, niegdyś potężna i dumna, jest dziś otoczona przez wrogów i rozdarta przez Fałdę Cienia: pasmo nieprzeniknionej ciemności, w której czają się przerażające potwory. Niespodziewanie pojawia się nadzieja: samotna, młodziutka uciekinierka jest kimś więcej, niż się wydaje… Alina Starkow nigdy w niczym nie była dobra. Kiedy jednak pułk, z którym podróżuje przez Fałdę, zostaje zaatakowany, a jej najlepszy przyjaciel Mal odnosi ciężkie rany, Alina musi coś zrobić.Odkrywa w sobie uśpioną moc, która ratuje Malowi życie – moc, która może też okazać się kluczem do wyzwolenia wyniszczonego przez wojnę kraju. Potęga ma jednak swoją cenę.Przemocą oderwana od wszystkiego, co jej znane, Alina trafia na dwór królewski, aby uczyć się na Griszę, członkinię władającej magią elity pod wodzą tajemniczego Darklinga.W tym pełnym przepychu świecie nic nie jest takie, jakim się wydaje. Podczas gdy światu grozi ciemność, a całe królestwo liczy na nieujarzmioną i nieprzewidywalną moc Aliny, dziewczyna będzie musiała się zmierzyć z sekretami Griszów… i własnego serca.
„Oddzieleni”
Ciemność
bywa zdradziecka. Będąc w niej, ślepniemy, stając się łatwymi
do upolowania ofiarami dla bestii siedzących w mroku. To powód,
przez który Ravka z potężnej i dumnej, stała się rozdarta i
osamotniona. Fałda Cienia to pasmo mroku z okrutnymi potworami
wewnątrz, bestiami czekającymi tylko na ludzi, którzy jedynie chcą
przedrzeć się na drugą stronę...
Alina
Starkow była zwykłą dziewczyną, która uczyła się rysowania
map, ale i w tym nie była dobra... Właśnie – była. Alina
wiedziała, że podróż przez niebezpieczną Fałdę zmieni jej
życie, a może nawet odbierze jej je, ale tego, że odkryje w sobie
rzadką, przynoszącą nadzieję moc i stanie się ze zwykłej
dziewki Griszą otoczoną przez piękne suknie i same bogactwa się...
nie spodziewała się. Drzemiąca w niej magiczna moc to szansa dla
rozdartej Ravki, szansa na lepszą przyszłość bez Fałdy Cienia,
bez kolejnych śmierci. By dokonać cudu, Alina trafia na dwór
królewski, gdzie pod okiem nauczycieli uczy się władać własną
magią i jak być Griszą, członkinią elity z tajemniczym
Darklingiem na czele. Dziewczyna stara się nie zapomnieć o swoich
korzeniach, nie zapomnieć o Malu, swoim przyjacielu, jednak świat
pełen przepychu łatwo wciąga... i już nie tak łatwo wypuszcza ze
swych objęć.
Wszyscy
mieszkańcy Ravki czekają na swoją wybawicielkę. Czekają, aż w
końcu ktoś uwolni ich z tego muru ciemności; prócz takiej
odpowiedzialności, Alina ma też inne problemy... Sekrety Griszów
bywają niebezpieczne. A zwłaszcza te samego Darklinga. Ale cóż
zrobić, kiedy w grę wchodzą... uczucia?
Długo
główkowałam, jak napisać tę recenzję, żeby nie wyglądała na
samo wychwalanie książki, bo do tego to nie służy – a problem
miałam wielki, bo „Cień i kość” autorstwa niesamowitej Leigh
Bardugo to książka, która zostawiła mały ślad w moim serduszku.
Od niedawna staram się unikać książek będących marną imitacją
„Zmierzchu”, ale paranormalnym romansom nie odmawiam miejsca na
mojej półce, jeśli tylko wydają się być ciekawe – ostatnio
czytywałam książki bardziej fantastyczne i przygodowe, ale
potrzeba było mi właśnie czegoś takiego, jak książka Leigh
Bardugo: dobrego fantasy w całkowicie nowym, fantastycznym
uniwersum, a nie w zwykłej ziemskiej mieścinie. Doczekałam się,
przeczytałam, klęłam troszeczkę, bo drugi tom wciąż nie wydany
(ale cóż się dziwić, dopiero co wydano pierwszy) i dlaczego się
zakochałam – wyjaśnię zaraz.
Najbardziej
zaskoczyła – chociaż raczej bardziej powiedziałabym: zszokowała
– mnie jedna rzecz – umiejętności Leigh Bardugo w... tworzeniu
i uniwersum, i skomplikowanych charakterów postaci. Był taki moment
w trakcie lektury, w którym przez dosłownie kilka zdań całkowicie
zmieniłam swoje odczucia co do pewnego bohatera książki. Z
pewnością osoby, które już zapoznały się z powieścią,
doskonale wiedzą, o którego bohatera mi chodzi. W zasadzie ciężko
było żywić jednolite uczucia do postaci – była część Aliny,
którą naprawdę polubiłam, bo tego brakowało mi w takich
książkach, ale była też ta druga część, której wprost nie
znosiłam. Dokładnie tym zaimponowała mi autorka – tak manewruje
fabułą, że Czytelnik nie może być niczego pewien. Dzięki temu
„Cień i kość” zawiera sporo zaskakujących elementów i dużą
dawkę zwrotów akcji, których jakości nie powstydziłby się
niejeden thriller. Trudno jednak nie wspomnieć, iż mimo faktu, że
książka zostawiła we mnie jakiś malutki ślad, to nie jest to
dzieło ambitne i z... hm, przesłaniem. Czytanie jej dało mi
ogromną przyjemność, aczkolwiek nie znajdziemy tam żadnych
mądrości życiowych typu: miłość wszystko zwycięży...
Często
kiedy skończę czytać książkę, myślę sobie, co by było gdyby
– gdyby ona nie zrobiła tego, gdyby on nie okazał się być taki,
gdyby, gdyby... Może to zbyt pewne siebie, tak w myślach
„poprawiać” książkę na swoje własne widzi-mi-się. W
zasadzie robię tak z większością książek. Tutaj jednak było
zupełnie inaczej – nie zawsze podobała mi się fabuła, klęłam
na bohaterów nie raz i nie dwa, ale wszystko było idealnie na
miejscu. Każda literka miała swoje miejsce i choć dostał mi się
egzemplarz przed korektą, więc na literówki nie mam prawa zwracać
uwagi, to właśnie takie odniosłam wrażenie.
Przyznaję
bez bicia, że jestem miłośniczką happy endów, które często są
dosyć wymuszone albo kiczowate, ale zawsze znajduje się taka
perełka, gdzie to nie razi – i ja to uwielbiam. Jednakże gdyby
wszystkie książki posiadały happy endy, nie byłoby tak ciekawie,
prawda? „Cień i kość” Leigh Bardugo jednocześnie spełnia ten
mój fetysz szczęśliwego zakończenia i nie spełnia, co wydało mi
się bardzo ciekawe. To jedna z książek, przy której po
zakończeniu, po ostatnich słowach ostatniego rozdziału, nie
usiadłam przy starym, zniszczonym biurku i nie zaczęłam walić w
nie głową, „bo jak to tak można zakończyć?!” Często tak
mam, że denerwuję się niemiłosiernie na nie-takie-jakbym-chciała
zakończenia, ale... „Cień i kość” jest inna – jest
dopracowana w dwustu procentach i nie śmiałabym narzekać, że
skończyła się tak, a nie inaczej.
Nie
jestem w stanie dokładnie wyjaśnić, co mnie tak w tej powieści
zauroczyło – magiczna otoczka, fantastyczna fabuła, genialnie
stworzeni bohaterowie czy sam świetny i lekki styl pisania autorki.
Faktem jednak jest, że „Cień i kość” to jedna z
genialniejszych książek w roku 2013, która już zajęła
zaszczytne miejsce na mojej półeczce chwały, tuż obok „Pieczęci
ognia” Gesy Schwartz. Leigh Bardugo stworzyła całe uniwersum,
mocno inspirowane kulturą rosyjską, ale to tylko dodawało klimatu.
Jeśli o mnie chodzi, to całkowicie odpłynęłam podczas czytania i
zapewne odpłynę nie raz, bo to kolejna pozycja, która nie jest
jednorazówką i można ją czytać i czytać, i wciąż mieć z tego
przyjemność. Osobiście uważam, że „Cień i kość” jest
godna polecenia, ale wiadomo – gusta są różne i nie wszystkim
może się ona spodobać. Mimo to dla mnie i tak będzie ona
niesamowita!
Za książkę serdecznie dziękuję wydawnictwu Papierowy Księżyc!
Zapowiada się ciekawie :)
OdpowiedzUsuńTwoja recenzja na prawdę zachęciła mnie do zapoznania się z książką. I to bardzo mocno !
OdpowiedzUsuń