Nie
wiesz, co się stało. Gdzie jesteś. Gdzie jest Twoja jedyna
rodzina, jedyna osoba, którą znałeś. Zostałeś sam, w lesie,
pozostawiony samemu sobie, porzucony... Czerwona kałuża prowadzi do
morza. Jedyne, co masz, to dziwna bransoleta. Wyruszasz samotnie na
wyprawę w poszukiwaniu swojego brata, nie wiedząc nic o świecie, z
którym przyjdzie ci się zmierzyć. Zbyt naiwny, zbyt ufny, nie
mający pojęcia o niebezpieczeństwach, podejmujesz ryzyko...
Nai
poszukuje swojego brata, Karoku – z tego powodu samotnie wyruszył
do miasta, gdzie czai się mnóstwo niebezpieczeństw. Jest naiwny i
ufny; zostaje porwany i więziony przez – wydawałoby się – damę
z dobrego domu, którą uwielbiają ludzie. Nie jest w stanie sam się
ochronić, a co dopiero uwolnić z macek tej strasznej kobiety. Na
szczęście przybywa wybawienie – czarnowłosy młodzieniec
ofiaruje mu bezpieczeństwo i pomoc w poszukiwaniach w zamian za
bransoletę, będącą identyfikatorem Najwyższego Organu Obrony
Państwa, CYRKU. Gareki, bo tak nazywa się tajemniczy wybawiciel, ma
niemało problemów z Naiem, który posiada inteligencję
czteroletniego dzieciaka. Zaliczają wiele wzlotów i upadków, aż w
końcu trafiają do celu – na statek Cyrku!
Karneval
jest mi mangą znaną od jakiegoś czasu. Pamiętam, że na
jakiejś stronie zawierającej fanowskie tłumaczenia mang zauważyłam
dziwny, acz ciekawiący mnie tytuł i pomyślałam, czemu nie,
zobaczymy co japońscy artyści wymyślili tym razem. Nie miałam
zielonego pojęcia, o czym opowiada ta tajemnicza pozycja, jedynymi
wskazówkami byli bohaterowie przedstawieni na ilustracjach –
ładni, przyjemni panowie, niewiele dziewczyn nie spróbowałoby
przynajmniej dowiedzieć się czegoś więcej o tych bishounenach,
czyli postaciach męskich
stworzonych chyba tylko do kochania i „fangirlowania”.
Spróbowałam, bo ja lubię ładnych chłopców w mangach,
przeczytałam te kilka rozdziałów... No fajnie, fajnie, ale czasu
nie miałam w tamtym okresie, kiedy jeszcze nawet anime na podstawie
tego nie wyszło, i obiecałam sobie, że do Karnevala
wrócę i dokończę.
Wracam
więc na początku wakacji i tutaj pierwszy szok: manga...
zlicencjonowana. Co, gdzie, jak, kiedy? Szybkie przeszukanie stron
wydawnictw mangowych, a dużo ich nie mamy, więc było to wręcz
dziecinnie proste, i już wiem wszystko: Waneko wydaje Karnevala w
chyba najlepszym momencie dla każdej mangi, tuż po zakończeniu
emitowania anime, mniej więcej pod koniec lipca. Mój portfel co
prawda był uboższy o te dwadzieścia złotych, czyli standardową
cenę mang na naszym rynku, ale mogłam pomacać sobie własny
egzemplarz, powąchać go (bo ja bardzo lubię wąchać książki i
mangi), potarmosić i poprzytulać. Warto wspomnieć na początku o
wydaniu – lubię wydawnictwo Waneko, bo wszystko jest porządne.
Przy takim Ouranie czy Bleachu często pierwsze strony nieco
wypadają, ale Karneval, jak i inne pozycje tego wydawnictwa,
są sklejone dobrze i trwale. Mogłabym jedynie pojęczeć nieco, że
format jest dość mały i ciężko czytać małe dopiski w tle, ale
główne dialogi widać świetnie. Wszystko to ładnie, wyraźnie
wydrukowane, z dodatkowymi kolorowymi stronami, które właściwie
wyglądają jeszcze lepiej od samej mangi. Obwoluta jest cudowna i
bardzo zachęca do czytania, ale to raczej zasługa
charakterystycznej kredki Touyi Mikanagi. Waneko za to świetnie
dobrało czcionkę do tytułu, pasuje jak ulał. Warto także zajrzeć
pod obwolutę, gdzie znajduje się krótki, zabawny komiks – taki
ciekawy myk. :)
Ja
to jestem bardziej dziwna, jeśli o mangi chodzi, niżeli o książki.
Bo książkę przeczytam, podumam, pofilozofuję, odłożę i może
kiedyś do niej wrócę. A z mangą jest zgoła inaczej, czytam je
przynajmniej dwa razy na raz, chyba tylko przez moje ukochane hobby,
rysowanie – raz czytam dla fabuły, a drugi raz dla rysunków. Jako
iż jestem czytelnikiem wprawionym, wystarczą mi dwie godzinki na
podwójne zapoznanie się z mangą, na napawanie się często piękną
kreską autora i analizowanie anatomii (takie zboczenie zawodowe);
szczegółowo zagłębiam się w fabułę, a potem jeszcze w świat
stworzony przez mangakę.
Skoro
już przy świecie jesteśmy, pora spojrzeć nieco na ten
przedstawiony w Karnevalu. Wydawałoby się, że rzeczywistość
jest zupełnie taka, jak nasza – komputery, bomby, policja... No
właśnie – wydawałoby się. Bo tak nie jest. Powiedziałabym, że
Touya Mikanagi dodała nieco steampunku; zauważyłam to w momencie,
kiedy pojawił się statek Cyrku, przypominający trochę podrasowany
sterowiec. Zmieszanie naszego świata ze steampunkiem i szczyptą...
wiktoriańskiej Anglii? średniowiecza? Nie wiem, jak to nazwać, ale
zamysł jest niewątpliwie ciekawy, jako że ja uwielbiam i
steampunk, i Anglię za czasów królowej Wiktorii. Sama idea Cyrku
jako najwyższego organu obrony jest interesująca, ale...
„jednoczesne śledztwa”? Serio? Dziwna nazwa, która nieco psuje
klimat. Bałam się, że pierwszy tom będzie jedynie wstępem i nic
ciekawego się nie wydarzy, ale jednak akcja pędziła na łeb, na
szyję. Ciężko jest zmieścić tak wiele wydarzeń w sześciu
rozdziałach, ale autorce udało się. Nie narzekałam na zbyt szybką
akcję, wolę ją od fabuły wlekącej się niczym leniwy ślimak.
Muszę wspomnieć też trochę o tłumaczce, Magdalenie Rokicie,
która odwaliła kawał dobrej roboty, nie tylko tłumacząc dialogi,
ale też stylizując je dla każdego bohatera. I takim sposobem
wypowiedzi Naia są grzeczne i dziecięco niewinne, ale już taki
Gareki używa dużo ostrzejszego języka.
Moim
zdaniem fabuła do najlepszych nie należy, ale nadrabia postaciami.
Och, barwnych postaci tutaj jest cały wachlarz, do wyboru do koloru!
Osobiście irytowało mnie dziecinne zachowanie Naia. Jestem w stanie
zrozumieć, że żył w dziczy i nikt nie nauczył go nie ufać obcym
i innych podobnych rzeczy – wszak w lesie, gdzie mieszkał, obcych
nie było – ale tak ciężko przyswoić zwykłe „nie ruszaj się
stąd choćby nie wiem co!”? O ile Nai był denerwujący, o tyle
Gareki był intrygujący. Choć jest go naprawdę dużo w mandze i
ciągle towarzyszy Naiowi, to właściwie nic o nim nie wiadomo poza
tym, że jest włamywaczem i zna się na bombach. Lubię takie
postaci jak on, lubię kiedy trzeba odkrywać krok po kroku
charakter i przeszłość, kiedy wszystko nie jest podane jak na
tacy. Poza naszym niezbyt zgranym duetem, są też inne ciekawe
osobistości. Pocieszny Yogi, grzeczna i oficjalna Tsumiko czy
oziębły kapitan statku drugiego. Nie mogę nie wspomnieć o chyba
najlepszych postaciach – słodziutkich, uroczych owieczkach
będących sługami na statku Cyrku. Niestety, charakterku tak
uroczego już nie mają i gdybym była na miejscu pewnego osobnika,
naprawdę przestraszyłabym się zgrai czarnych owieczek w
kapelusikach.
Wspominałam,
że dużą uwagę zwracam na kreskę. Nic na to nie poradzę, że
jestem wzrokowcem i że po prostu lubię przyglądać się ładnym
rysunkom. A rysunki Touyi Mikanagi są wyjątkowo ładne.
Określiłabym je mianem uroczych, słodkich. Ciekawie to wygląda w
połączeniu z dynamicznymi scenami, na przykład przy walkach –
taki uroczy Gareki bijący się z kimś robi wrażenie. Rysunki w
mangach nie muszą trzymać się perfekcyjnie proporcjami prawdziwego
człowieka (te oczy na pół twarzy...), ale jako-tako wszystko musi
do siebie pasować. Znalazłam kilka mankamentów jak zbyt wielkie
dłonie czy palce powyginane tak dziwnie, jak to tylko możliwe, za
długa szyja czy inny mało widoczny dla kogoś, kto nie przygląda
się każdemu panelowi dokładnie, błąd anatomiczny. Nie są one
tak wyraźne i nie przeszkadzają w czytaniu.
Lubię
takie mangi, przy których można się odprężyć. Karneval
jest właśnie taki. Zadziwia mnie wyobraźnia japońskich mangaków,
tego jest tyle, że nie sposób zliczyć wszystkich mang, a co i rusz
powstają nowe! Ciężko wtedy zachować pewną dozę oryginalności,
prawda? A jednak, da się. Nie znam aż tak wielu pozycji, żeby
pokusić się o stwierdzenie, że tego jeszcze nie było, jednak
jeśli chodzi o polski rynek – tego jeszcze nie było. Karneval
jest bardzo ciekawy i miły, ale nie najlepszy na pierwsze spotkanie
z mangą. Ktoś, kto orientuje się w tym temacie i lubi taki
gatunek, który bądź co bądź skierowany jest dla dziewczyn, nie
będzie miał problemu ze zdecydowaniem się: czytać czy nie czytać?
Nowicjuszom jednak odradzałabym tę pozycję. :)
ooo Karneval cudowne anime jak i manga :D cieszę się że jest już w polskim wydaniu xD Serdecznie polecam ci mangę : orange, Yamada-kun to 7-nin no Majo oraz Yamato Nadeshiko Shichi Henge. Chociaż ta ostatnia nie każdemu się może spodobać z powodu sposobu przedstawienia postaci. :D Czekam na kolejną dobrą recenzję mangi albo anime :D
OdpowiedzUsuńDzięki za tytuły, na pewno się z nimi zapoznam w bliższym czasie. :)
UsuńCzekaj, czekaj, doczekasz się, tylko muszę ponownie przeczytać Pandora Hearts! :3
Ooo cudownie uwielbiam Pandora Hearts <3 manga jest cudowna :D I serdecznie polecam ci mangę i anime Fairy tail <3 jest świetne i cieszę się że za niedługo będzie polskie wydanie tej mangi <3
UsuńJa również uwielbiam czytać mangi i zastanawiam się, dlaczego ja nie mam tak rozbudowanej wyobraźni, jak ich twórcy xD
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, obserwuje i zapraszam do siebie.
http://naszksiazkowir.blogspot.com/
Nie mam często styczności z mangami. Przeczytałam raz jedną, ale ta zapowiada się nadzwyczaj ciekawie. Postaram się kiedyś sięgnąć :)
OdpowiedzUsuń