Absolutnie kocham sytuacje, kiedy mogę dwojako patrzeć na powieść. Kiedy nie ma tej jedynej, prawdziwej wersji, kiedy ta sama książka dla dwóch różnych osób może być klasyfikowana jako kryminał albo... daleki krewny fantastyki. Miałam tak ze Skradzionym morderstwem Jamesa Oswalda, czyli kolejnym tomem spraw kryminalnych rozwiązywanych przez drugiego najsympatyczniejszego Szkota w literaturze. (Pierwszym jest Jamie Fraser.)
Tym
razem fabuła składa się z wyciągania na światło dzienne zarówno
smutnej jak i przerażającej przeszłości inspektora Iana McLeana.
Dawne zbrodnie, które nieodwracalnie odcisnęły na nim piętno,
ponownie zagoszczą w jego życiu. Tylko jakim cudem morderca z
przeszłości może łapać, torturować, gwałcić i w końcu
mordować swoje kolejne ofiary, skoro leży martwy, zakopany głęboko
pod ziemią? McLean ma swoje powody, by zaciekle polować na
Gwiazdkowego Zabójcę, jak nazwano mordercę przeszło dziesięć
lat temu. Jednak czy racjonalny, twardo stąpający po ziemi
mężczyzna pójdzie tropem... okultystycznej księgi?
Skradzione
morderstwo byłoby zwyczajnym kryminałem, gdzie trup ściele się
gęsto, a bohater wiodący z obowiązkowo traumatyczną przeszłością,
zaciekle chce schwytać mordercę, tylko że jeden wątek nie pozwala
wrzucić tej powieści do wielkiego wora z typowymi kryminałami.
Wątek pewnej książki. Księgi dusz, według jednej z
postaci pojawiających się w powieści, nie da się czytać - to ona
czyta ciebie. Jeśli przejdziesz próbę, masz spokój. Jeśli nie,
wydobędzie z ciebie to, co najgorsze, wszystkie zwierzęce
instynkty, a tym samym staniesz się przez nią opętany i zaczniesz
zabijać. W kontekście kryminału, to brzmi jak słaba wymówka
winnego stojącego przed sądem, nieprawdaż? Jednak im dalej w las,
tym trudniej nie zacząć wątpić i przestać zastanawiać się, czy
aby na pewno Księga dusz jest zwykłą książką?
Odpowiedzieć musimy sobie sami. Twierdząca odpowiedź sprawi, że Skradzione morderstwo zostanie zwyczajnym, acz wciągającym i dobrze napisanym kryminałem z interesującymi bohaterami, których śledztwa - nie zawsze łatwe i nie zawsze idące jak po maśle - śledzi się z przyjemnością i niekłamanym zainteresowaniem. Przecząc jednak sprawimy, że powieść Oswalda nabierze wręcz metafizycznego wydźwięku, a nadnaturalne zjawiska nie pozwolą postawić jej na półce obok typowych kryminałów. Którąkolwiek z opcji Czytelnik wybierze, kolejne śledztwo, a właściwie śledztwa inspektora McLeana z pewnością go nie zawiodą.
Są
trupy, jest tajemniczy seryjny morderca i książka, której moc
trudno ogarnąć komuś stąpającemu twardo po ziemi. Oswald pisze w
przystępny, acz typowo męski sposób, więc nie brak wulgaryzmów,
jednak nie przesadzono z ich ilością. Świetną zabawę daje
możliwość przeprowadzenia własnego śledztwa, bo chociaż przez
większość powieści śledzimy kroki McLeana, to pojawiają się
fragmenty z mordercą w roli głównej - kim jednak on jest,
pozostaje tajemnicą. Co prawda rozwiązanie zagadki nie jest bardzo
oczywiste, z łatwością jednak kilka rozdziałów zanim odkryto
tożsamość psychopaty obstawiłam prawidłową osobę. Kryminał
kończy się logicznie, watki są domknięte, a McLean ubiera kilt i
w ostatniej scenie sprawia, że temat Księgi dusz powraca.
I dalej się zastanawiam, czy zaprzeczyć, czy potwierdzić...
Za książkę dziękuję wydawnictwu Jaguar! :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz