Steampunk –
odmiana fantastyki naukowej lub gałąź cyberpunku, które wiele
osób uwielbia. Do grona miłośników zaliczam się ja, z racji
tego, że w książkach z tego nurtu akcja bardzo często osadzona
jest w mej ukochanej epoce wiktoriańskiej. Lewiatan odchodzi
od tej konwencji, akcja bowiem rozgrywa się tuż przed i w trakcie I
wojny światowej w Austrii i Wielkiej Brytanii, a także w paru
innych krajach. Co prawda Scott Westerfeld zachował wszystko to, co
w steampunku najważniejsze: maszyny. Alternatywna wersja wojny
zawiera dwa rodzaje maszyn, jedne, całkowicie mechaniczne, budowane
są przez Austriaków i Niemców, a drugie to... żywe stworzenia.
Kiedy Darwin odkrył nić
życia w każdej żywej istocie i nauczył się łączyć nici
różnych istot w jeden wielki organizm, Anglia postanowiła oprzeć
na tym odkryciu niezbędne uzbrojenie. Z połączenia zeppelinów,
wielorybów i tysiąca innych żyjątek powstały wielkie sterowce,
które żyły własnym życiem, a latać mogły dzięki wodorowi
wytwarzanemu przez organizmy we wnętrzu wieloryba. Każde stworzenie
zależne było od innego. Wojsko używało tych stworzeń i nauczyło
się obsługiwać delikatne elementy czy karmić nietoperze gwoźdźmi.
Jednak świat stoi na skraju wojny. Wielka Brytania obawia się jej
rozpoczęcia. Nowi kadeci uczeni, jak obsługiwać żywe machiny,
stają teraz przed największym testem – lotem na pierwszym
eksperymentalnym stworzeniu, przypominającym nieco meduzę połączoną
z balonem. Na pierwszego ochotnika zgłasza się Deryn, podająca się
za Dylana – kobietom bowiem nie wolno robić takich rzeczy.
Tymczasem w zupełnie innym
miejscu, chociaż dalej w Europie, młody książę Aleksander
zostaje zbudzony w środku nocy i zmuszony do opuszczenia swojego
zamku. Najbardziej zaufani ludzie jego ojca bagatelizują ucieczkę,
tłumacząc, że to tylko nagły nocny trening. Jednak prawda jest
okrutna. Jego ojciec i matka zostali zamordowani w Sarajewie. Alek
musi uciekać, na szczęście wcześniej przygotowano się na taką
ewentualność. W mechanicznej, nie mającej nic z żywego zwierzęcia
machinie kroczącej Alek, jego fechmistrz, najlepszy mechanik w kraju
i dwoje zaufanych ludzi jego ojca wyrusza w wyprawę do twierdzy w
Szwajcarii. Tylko tam, na neutralnym terenie, będzie bezpiecznie,
kiedy rozpęta się I wojna światowa.
Tym
razem zacznę od strony technicznej, bo zachwycona jestem wydaniem
tej książki. Jedynym mankamentem, do którego ewentualnie mogłabym
się przyczepić, są – będące jednocześnie i wadą, i zaletą –
kartki. Białe, grube, mocne, niepodatne na zniszczenie tak bardzo
jak zwyczajowe kremowe i cieniutkie. Niestety, o ile dzięki temu
książka nie zniszczy się, to jest dużo cięższa i jeśli ktoś,
tak jak ja, lubi zabierać powieści ze sobą, żeby czytać kiedy
tylko się da, to Lewiatan nie jest najlepszą
pozycją do takich podróży. Zwłaszcza jeśli dodatkowo dźwiga się
torbę wypchaną podręcznikami. Inna sprawa to ilustracje. Są dość
specyficzne, ale nie ujmuje to ich uroku. Przedstawiają one sceny
opisywane w danym momencie – odtwarzają je idealnie. I chociaż
jestem zwolenniczką wyobrażania sobie samodzielnie wszystkiego,
to... to rysunki te są tak cudowne, że zapominam o tym. Chociaż
może to przez fakt, że ja z rysowaniem jesteśmy za pan brat.
Jestem zachwycona oprawą graficzną: mapami, wspomnianymi
ilustracjami i bardzo steampunkową, pasującą klimatem
okładką.
Początkowo Lewiatan nie
był zbyt pasjonującą lekturą. Historia Deryn i Alka to dwa
zupełnie różne światy, które – wydawałoby się – nie
mogłyby się w pewnym momencie połączyć. W tę książkę trzeba
się wczuć, a to zabiera trochę czasu. Dlatego właśnie pierwsze
rozdziały czytałam dobre kilka dni, ale potem, kiedy opowieść się
rozkręciła, a ja przywykłam do stylu pisania Westerfelda, całą
resztę powieści skończyłam w jakieś dwa dni. W gruncie
rzeczy, Lewiatan to lektura dla młodzieży i na
próżno szukać w niej... racjonalności? Trudno to nazwać. To,
pomimo historycznego tła, ciekawej i dość nietypowej fabuły,
trochę naiwna powieść. A przynajmniej bohaterowie są naiwni
niczym w bajkach Disneya. Nie przeszkadza to w lekturze i jest dużo
lepiej niż w takim Badaczu potworów, ale wizja
dorosłych, doświadczonych wojskowych dających się nabrać na
przebranie Deryn czy dwojga młodych nastolatków odgrywających
wielką rolę w czasie I wojny światowej jest trudna do
przełknięcia. Ja przełknęłam to co prawda bez oporów, bowiem
przyzwyczaiłam się poprzez oglądanie anime do motywu nastolatków
ratujących świat.
Dla
miłośników steampunku i historii alternatywnych
jest to książka idealna. Ciekawa i wciągająca fabuła,
interesujący bohaterowie, pomieszanie przeszłości z przyszłością
i płynna narracja Westerfelda sprawiają, że Lewiatan jest
dobrą przygodową powieścią dla młodzieży. Mnie ta historia
spodobała się do tego stopnia, że już zaczynam poszukiwać
kolejnej części do zakupienia. Niektórym jednak potrzebne będzie
przymknięcie oka na iście disneyowską naiwność (a jak
lubicie Mulan, jest jeszcze łatwiej), bo dopiero
wtedy Lewiatan może naprawdę się spodobać. Śmiem
dodać, że ta historia jest fantastyczna, w obu znaczeniach tego
słowa.
Mam zamiar przeczytać, tym bardziej że cena w Matrasie powala <3
OdpowiedzUsuńA jak myślisz, skąd ja mam swój egzemplarz? Tak ładnie wyglądał koło kasy z nalepką 9.90 <3
UsuńWciąż się waham, ale jak będzie okazja pożyczyć od kogoś ten tytuł, to może się skuszę :)
OdpowiedzUsuńMuszę przeczytać :D Zachęciłaś mnie niesamowicie.
OdpowiedzUsuńweronine-library.blogspot.com
Ja uwielbiam wszystkie bajki Disneya, więc... :D
OdpowiedzUsuńTak na serio, to chcę tę trylogię przeczytać już od dawna. Mam nadzieję, że wpadnę na nią w bibliotece.
Waham się co do tej pozycji...hmm..no nie wiem..;p
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że jednak gdy ją gdzieś zobaczę, to po nią sięgnę :)
Pozdrawiam Cieplutko :* :)