[Tekst
może zawierać spoilery trzeciego sezonu, więc osoby, które nie
obejrzały serialu, proszone są o nie czytanie tej opinii i
natychmiastowe nadrobienie serialowych zaległości.]
Długo
zwlekałam z ubraniem w słowa moich emocji dotyczących dość
dawnej emisji trzeciego, wyczekiwanego dobre dwa lata
sezonu Sherlocka. Bynajmniej nie było to spowodowane
faktem, iż nie zaliczyłam trzech półtoragodzinnych odcinków –
wręcz przeciwnie, w dzień premiery oglądałam każdy odcinek na
żywo korzystając z livestreama. Problem leżał zupełnie gdzie
indziej; nie potrafiłam przed samą sobą przyznać, że ten sezon,
wytęskniony, wyczekany, przez który godzinę przed premierą
pierwszego odcinka siedziałam jak na szpilkach, odliczając sekundy,
jest zwyczajnie... gorszy od poprzednich dwóch. Maniakalni
fani Sherlocka proszeni są o schowanie noży i
pistoletów we mnie mierzących – Sherlock to
nadal cudowny serial, który kocham całym sercem. Sezon trzeci
trzyma poziom, jest dopracowany i pod względem technicznym –
idealny. Jednak porównując go do poprzednich sześciu odcinków...
wypada słabiej.
Sherlock
Holmes powraca w wielkim stylu! Biedak sądzi, że John Watson
rozczuli się na jego widok po dwuletnim zniknięciu, że go przytuli
i będą rozwiązywali sprawy kryminalne tak jak dawniej. Watson
(zwany dalej Wonsonem z racji bujnych wąsów) nie
dość, że nie cieszy się na widok swojego zmarłego przyjaciela,
który nagle ożył, to jeszcze chce kolejny raz wtrącić Holmesa do
grobu, jakby Wonson nie przyjmował do wiadomości, że jego
detektyw-konsultant jest żywy, mówi łamanym francuskim i proponuje
mu wino o nazwie Surprisé.
The
game is... something...
Słabą
stroną Sherlocka jest fabuła. O ile w pierwszych
dwóch sezonach akcja była raczej ukierunkowana na sprawy
kryminalne, pomimo że były one jedynie tłem do przedstawienia
relacji dwójki głównych bohaterów, o tyle później relacja tego
duetu oraz nowa postać Mary Morstan wysunęły się na pierwszy
plan, zagarnęły wątki drugoplanowe i tło. Minusem takiego
rozwiązania jest to, że mamy naszego johnowatego Johna,
socjopatycznego Sherlocka, mamy ich sprzeczki, zabawne wydarzenia,
smutne wydarzenia... I właściwie tylko to - z tego stworzony jest
cały trzeci sezon. Brakowało tego dreszczyku emocji, tej akcji,
tych sherlockowych Świąt Bożego Narodzenia. Szkoda, że tym razem
nawiązania do opowiadań i książek sir Arthura Conana Doyle'a
potraktowano jedynie pobieżnie – prócz drobnej symboliki w każdym
odcinku niewiele zostało z prawdziwego, pierwotnego Sherlocka.
Wcześniej przenoszono tyle o ile śledztwa z papierowego pierwowzoru
do fabuły, teraz postanowiono jak widać jedynie pobieżnie do nich
nawiązać.
I
DON'T SHAVE FOR SHERLOCK HOLMES!
Pierwszy
odcinek nie zaniepokoił mnie, tak samo jak brak wyraźniejszej linii
fabularnej czy brak śledztwa. Wszyscy fani zasłużyli na The
Empty Hearse. Ten epizod skierowany był właśnie do
nich i pokazywał, jak bardzo twórcy całego serialu interesują się
fandomem. Czytałam niejedną teorię, że Gatiss pisząc scenariusz
przeglądał i wrzucane w otchłań Internetu teorie fanowskie
dotyczące sposobu przeżycia Sherlocka, i fanfiction,
czyli opowiadania pisane przez fanów parujących Johna i Sherlocka
czy Sherlocka i Moriarty'ego – wiele osób ma stuprocentową
pewność, że tak właśnie się stało. The Empty
Hearse okazał się być bardzo miłym gestem dla miłośników
tego nietypowego detektywa. Epizody kolejne utrzymane zostały w
podobnej konwencji. Powoli zarysowano jakąś tam sprawę kryminalną,
pojawił się brat Hannibala (to znaczy, brat Madsa Mikkelsena, a ten
jest przecież Hannibalem), co z pewnością wzięli pod uwagę
scenarzyści przy tworzeniu jego postaci. Nie było to jednak niczym
więcej niż tłem. Ledwo można nazwać to tłem. Parę razy
antagonista przemknął w tle, polizał kobietę i nasikał do
sherlockowego kominka. I tyle.
Steven
Moffat i Mark Gatiss są osobistościami znanymi ze swoich...
okropnych pomysłów. Zwłaszcza ten pierwszy pan. Ileż to osób
kocha go i nienawidzi jednocześnie! Ale nienawidzi bardziej. To oni
i kręcenie Hobbita, gdzie gra dwójka głównych aktorów
serialu, kazali nam, fanom, czekać aż dwa lata.
W Sherlocka wkręciłam się niezbyt dawno, w
porównaniu z czekaniem fanów oglądających serial od kiedy tylko
został wyemitowany ja czekałam dużo mniej. Nie kocham jednak
Sherlocka Holmesa mniej niż oni, o nie! A czemuż to pomysły
Moffata są okropne? Bo zabija z zimną krwią i
pozostawia cliffhangery na końcu KAŻDEGO sezonu.
Tym razem nie oszczędzał nikogo; zakończenie Sherlocka wbija w
fotel i, co tu dużo mówić, jeszcze bardziej sprawia, że się
Moffata nienawidzi. Taka mała dygresja – niby Moffat
wszystkich zabija... Ale w zasadzie chyba nikt nie umarł, prawda?
Najbardziej
przerażającą rzeczą jest napis Written by Steven Moffat.
Sherlock
3 to w gruncie rzeczy dobra kontynuacja. Nie powala na
kolana, nad czym ubolewam, aczkolwiek nie można powiedzieć, że
serial się stoczył. Głównym problemem według mnie jest to, że
twórcy postanowili puścić oczko do fanów. To znaczy, puścić
oczko do fanów tworząc z Andersona prawie że personifikację
całego fandomu i wstawić scenę z prawie-prawie pocałunkiem
Holmesa i Moriarty'ego – to jest genialne. Danie fanom tego, na co
czekali tak długi czas, pokazanie, że fani są ważni i że
ekipa Sherlocka interesuje się tym, co mają do
powiedzenia – nigdy jeszcze z czymś takim się nie spotkałam.
Tylko że chyba Moffata i Gatissa oczy rozbolały od tego mrugania,
bo właściwie całe trzy odcinki to ciągłe puszczanie oczek do
fandomu. To mój główny zarzut. Chociaż śledztwa z pierwszych
sezonów były jedynie tłem dla historii, brakowało mi ich tutaj –
niby tylko tło, ale jakie ważne. Jednak nic nie zmieni faktu, że
oglądając enty raz ten sezon siedziałam uchachana na całego,
szczerząc się od ucha do ucha. To był dobry sezon, tylko brakło w
nim rzeczy najważniejszej do pokazania intelektu Sherlocka –
śledztwa z prawdziwego zdarzenia.
Jeśli
jeszcze Was nie zachęciłam do obejrzenia – grający pijanego
Sherlocka Benedict Cumberbatch, wypinający tyłek na dywanie i
próbujący tańczyć.
Wystarczająca zachęta? :)
Trzeba kiedyś to obejrzeć :) Duzo osób zachwala.
OdpowiedzUsuńA mnie sezon 3 troszkę zawiódł. Sherlock-uczuciowy mniej mnie czarował niż Sherlock-genialny detektyw :) Ale mimo wszystko serial fenomenalny no i Benedict... nikogo innego nie wyobrażam sobie w tej roli. Jest wprost idealny!
OdpowiedzUsuńdodałam do obserwowanych ;)
UsuńCholibka, to może jednak obejrzę ten serial? :D
OdpowiedzUsuńJak wpadniesz do studni zwanej fandom Sherlocka, już nie wyjdziesz - uprzedzam :P
UsuńGdybym tylko miała czas na oglądanie seriali... :(
OdpowiedzUsuńBrak czasu jest okropny. :c Sherlock na szczęście nie jest długim serialem - aktualnie jest 9 odcinków, półtorej godziny każdy. :)
Usuń