Małe,
kieszonkowe wydanie Badacza
potworów Ricka Yanceya,
autora bestsellerowej Piątej
fali, nie wywołało u mnie
żadnych uczuć. Ot, książka jak książka. Okładka z prostą
ilustracją cmentarza, z krukiem na tle księżyca w pełni, raczej
nie zapowiadała porywającej lektury – spodziewałam się raczej
prostej historyjki, usilnie stylizowanej na horrory. W żadnym razie
nie spodziewałam się opowieści mrożącej krew w żyłach na miarę
Stephena Kinga. A po lekturze moje zdanie zmieniło się o sto
osiemdziesiąt stopni. Proszę państwa, Rick Yancey od dzisiaj dla
mnie jest Kingiem dla młodzieży.
Dwunastoletni
Will Henry, kiedy jego rodzice zginęli w pożarze, został
przygarnięty przez byłego już pracodawcę jego ojca. Dotychczas
chłopak nie miał pojęcia, jaką profesją zajmował się jego tata
i doktor Warthrop – i wtedy chyba było lepiej. Warthrop jest
monstrumologiem, badaczem potworów, który kiedy widzi obrzydliwe
cielska bestii, nawet z wystającymi z jamy gębowej ciałami, cieszy
się jak dziecko. Will Henry zostaje następcą swojego ojca,
asystentem doktora, i jednocześnie jego gosposią – chcąc nie
chcąc, chłopak musi zatroszczyć się nie tylko o siebie, ale i o
Warthropa, który w naukowym amoku jest w stanie nie spać i nie jeść
nawet tydzień. Kiedy wieczorem do drzwi ich domu puka tajemniczy
mężczyzna z jeszcze bardziej tajemniczym pakunkiem, zaczyna się
mrożąca krew w żyłach walka o przetrwanie. Nikt nie wie, jakim
cudem antropofagi, stwory jedzące ludzkie ciała, przedostały się
na kontynent. Wiadomo natomiast jedno: wcześniej czy później
zapolują i trzeba je powstrzymać.
Badacz
potworów jest dość specyficzny. Bynajmniej nie chodzi mi
tu o język, jakim został napisany – chociaż prosty, to jednak
zachował on ducha XIX wieku – ale o samą historię. Wciągająca,
niezbyt skomplikowana, ale za to niezwykle oryginalna. Monstrumologia
jest dziedziną wymyśloną przez autora, dziedziną bardzo...
obrzydliwą. Na kartach powieści często pojawiają się okropne
opisy ciał potworów czy na wpół zjedzonych ciał ludzi – część
Czytelników to może odstraszać. Wbrew pozorom jednak książkę
czyta się nadzwyczaj lekko jak na ten typ literatury. Trudno nie dać
się porwać fabule, która ani nie nudzi, ani nie pędzi na złamanie
karku.
Na
pierwszy rzut oka widać, jak duży research wykonał
autor – antropofagi nie są wytworem jego umysłu, te obrzydliwe,
krwiożercze stworzenia wspominane były na przykład w sztukach
Szekspira. Tam jednak był to po prostu synonim kanibala, ludożercy,
a Rick Yancey w Badaczu potworów wykreował
zupełnie inny obraz tych istot. Wyszło to na dobre i nadało
powieści nieco grozy, ale nie przesadzałabym ze stwierdzeniem, że
jest to przerażająca książka. Przerażające może być co prawda
traktowanie Willa Henry'ego przez doktora. Ach tak, Will Henry. Nie
Will, Willuś czy Willie, nie William, tylko zawsze Will Henry. Nie
przypominam sobie, by mówiono do kogoś dwoma imionami. Nawet w XIX
wieku. Było to nużące, a z czasem można było się przyzwyczaić,
a nawet, po ponad połowie książki, jak było w moim przypadku,
przestać zwracać uwagę. Na wspomnienie zasługuje postać
Pellinore'a Warthropa. Przypominał mi on Sherlocka Holmesa minus
parę dobrych sherlockowych cech, plus dziwna profesja. Jego stany
czasem kilkutygodniowej depresji, trudny charakter, cieszenie się
jak dziecko na widok martwej, na wpół zjedzonej dziewczyny.
Doprawdy, istny Sherlock.
Badacz
potworów, pomimo minimalnego wieku Czytelnika sugerowanego z
tyłu okładki, jest moim zdaniem raczej książką przeznaczoną dla
młodszego odbiorcy. Nie oznacza to, że starszym się nie spodoba –
wręcz przeciwnie, z wiekiem wiele osób coraz bardziej lubi krew i
flaki, a tych w tej powieści akurat niemało – jednakże
infantylność Willa Henry'ego i sam sposób narracji przywodzi mi na
myśl jednak książki przeznaczone raczej dla dzieci. W pewien
sposób sprawia to, że Badacz potworów jest nieco
groteskowy, a przez to bardziej przerażający.
Powieść
Ricka Yanceya nie przypadnie do gustu wszystkim: z powodu krwi i
flaków, infantylności głównego bohatera czy języka, jakim
książka ta jest napisana – specyficznym i prostym, takim, jakim
dziewiętnastowieczny dwudziestolatek umiał się posługiwać. Nie
przeszkadzał mi żaden z tych czynników i Badacz
potworów zyskał moje uznanie, jednak wiele osób z
pewnością będzie oceniać książkę zgoła inaczej. To mimo
wszystko historia godna polecenia, wciągająca i w żadnym stopniu
nie nużąca, ale odradzam co bardziej lękliwym czytania po zmroku –
przysięgam, że widziałam w ciemnym, prowadzącym do łazienki
korytarzu zarys ludzkiej bezgłowej sylwetki po całej nocy
czytania Badacza potworów. Może to były tylko
halucynacje... oby...
Za koszmary senne podziękowania dla wydawnictwa Jaguar. Jak zawsze niezastąpieni.
Właśnie kończę i jestem zachwycona :D Aczkolwiek jak przed feryjnym wyjazdem, o 4 rano wyrzucałam śmieci to bałam się, że ze śmietnika wyskoczy potwór XD
OdpowiedzUsuńHaha, no widzisz, potwory, potwory wszędzie!
UsuńDobrze, że już teraz coraz wcześniej jest jasno, bo nie mam pojęcia, jakim cudem rano chodziłabym o 6:40 na autobus - chyba tylko z bronią w torbie. :P
Haha, muszę przeczytać. Twoja recenzja okropnie mnie zaciekawiła, a komentarz Moniki tylko wzmógł moje pragnienie dostania jej w swoje łapki :D
OdpowiedzUsuńTylko czekać, aż ją złapię :)
Pozdrawiam Serdecznie
weronine-library.blogspot.com
haha chyba nie dla mnie, ta krew i flaki mnie nie przekonują ;p
OdpowiedzUsuńKing dla młodzieży? Krew i flaki? To na zdecydowany plus ;) Tylko ta infantylność... Jeśli będzie okazja zbadać potwory, to czemu nie, ale specjalnie biegać za nimi to nie będę
OdpowiedzUsuńBrzmi intrygująco, choć nie ukrywam, że prostota nie do końca może być atutem.
OdpowiedzUsuńZa staro się czuję, jak na tą książke :)
OdpowiedzUsuń