[Hobbit:
The Desolation of Smaug]
Ponad
rok po premierze pierwszej z trzech części adaptacji
filmowej Hobbita przyszedł wreszcie czas na
kolejną premierę, tym razem Pustkowia Smauga. W
towarzystwie jednej osoby, a nie całej zgrai gimnazjalistów jak rok
temu, niczym kompania krasnoludów wyruszyłam na podbój kina. A
miejsca miałam świetne – ostatni rząd, idealny widok na cały
ekran. Widownia zachowywała się prawie wzorowo, poza migającymi
trochę wyświetlaczami telefonów nie przeszkadzali w nasycaniu się
pięknem Hobbita. Tym razem już po przeczytaniu książki,
z czystym sumieniem rozpoczęłam oglądanie filmu.
Było
jedno pytanie, które sobie zadawałam przez cały seans. Jakim cudem
Thorin Dębowa Tarcza może być aż tak majestatyczny cały ten
czas?! Czy on brał jakieś lekcje majestatyczności? Odpowiedzi na
te pytania nie znam, ale Richard Armitage w roli Thorina... Powiem
inaczej – nie widziałabym nikogo innego do tej roli. Nie wiem, jak
on to zrobił, ale był Thorinem. Takim prawdziwym królem pod górą.
Są filmy, w których dobór aktorów jest okropny (ekhem, Annabeth
Chase, ekhem), ale nigdy nie będzie można tego powiedzieć
o Hobbicie. O nie. Peter Jackson jest genialny, jeśli o
castingi chodzi. Nawet na smoka zatrudnił genialnego wprost aktora,
i nie mówię tak tylko dlatego, że uwielbiam Benedicta
Cumberbatcha. No może troszkę. Ale jako Smaug spisał się
świetnie, trzeba przyznać. Zapamiętałam również Bombura, tego
wielkiego z rudą brodą zaplecioną w warkocz. Co za słodziak!
Naprawdę. W filmie są mrożące krew w żyłach sceny, walka z
pająkami, a ja tylko patrzę na te wielkie przerażone oczy
okrąglutkiego Bombura. :)
Z
powodów niezależnych ode mnie (brak szofera, auta i najokropniejszy
na świecie rozkład autobusów) byłam zmuszona iść na, o zgrozo!,
dubbing. Właściwie prócz Harry'ego Pottera lecącego w telewizji
nigdy nie oglądałam filmu z dubbingiem, więc byłam przerażona
tym faktem. O ile w animacjach polski dubbing jest na naprawdę
wysokim poziomie, w filmach, we wspomnianym już Potterze... Och,
tylko nie to. „Nie chcem, ale muszem” było więc moją dewizą
podczas wchodzenia na salę kinową. Okazało się jednak, że nie
było się czego bać. Polacy dali radę zdubbingować Hobbita bardzo
dobrze i nie było źle, głosy dopasowano odpowiednio, efekty
dźwiękowe również były niezłe. Smutno tylko, że nie usłyszałam
przerażonego głosu Bilbo, głębokiego głosu Thorina czy Smauga,
który mówił głosem uwielbianego przeze mnie Benedicta
Cumberbatcha. Z kolei utwór lecący podczas napisów końcowych – I
see fire w wykonaniu Eda Sheerana – był strzałem w
dziesiątkę. Nieco mniej krasnoludzki, powiedziałabym, troszkę
zbyt delikatny głos, ale mimo wszystko piosenka była piękna, a
tekst – idealny.
And
if we should die tonight
We
should all die together
Raise
a glass of wine
For
the last time
(Ten
fragment szczególnie utknął mi w pamięci. Znam książkę. Wiem,
co się stanie. I jeśli ktoś puści ten fragment w trzeciej części
podczas... wiadomych wydarzeń... Paczka chusteczek higienicznych to
będzie zbyt mało dla mnie.)
Ten
film bardzo mnie zaskoczył, zwłaszcza postacią Tauriel. Jest
bardzo kontrowersyjna i, cóż, jej wątek jest niekanoniczny i może
to denerwować zwłaszcza fanów Hobbita jako
książki. Ingerowanie w dzieło Tolkiena faktycznie okazało się
być niespecjalnie miłe, ale Peter Jackson wybrnął z tego –
wystarczy pójść na Hobbita: Pustkowie Smauga, żeby
się przekonać. Może i Tauriel jest wciśnięta w fabułę, ale
bardzo dobrze dopasowano ją do wydarzeń. Gdybym nie czytała
książki ani nie śledziła newsów, nie odgadłabym, że tej
postaci nie powinno tu być. O ile sama postać była w miarę dobra,
o tyle dylematy miłosne... Ech, szkoda gadać. Czasem chciałabym
zajrzeć do głowy Petera Jacksona i dowiedzieć się, jakie licho
kazało mu dać trójkącik miłosny do bardzo przygodowego,
nieromantycznego filmu.
Przeczytajcie
książkę, powiadam Wam! Zakończenie tak wbija w fotel, tak
zaskakuje i tak bardzo denerwuje – oczekiwaniem na kolejną część
oczywiście – że lepiej wiedzieć, co będzie dalej już
wcześniej. W sali kinowej, zaraz po pojawieniu się napisów
końcowych na ekranie, kiedy popłynęły dźwięki cudownej
piosenki I see fire Eda Sheerana, widzowie w
większości wydawali okrzyki niezadowolenia (delikatnie mówiąc).
Takiego cliffhangera nawet ja się nie spodziewałam, Peterze
Jacksonie! Kiedy na widowni ciągle było słychać, jak bardzo
wszyscy chcą się dowiedzieć, co będzie dalej, jak bardzo chcą
trzecią część, chcą wiedzieć, czy Smaug dokończył swoje
dzieło, czułam się dziwnie. Ja wiedziałam, co się stanie potem.
Czy tak trudno przeczytać książkę? Chciałam to wykrzyknąć
wtedy, ale się powstrzymałam.
Hobbit:
Pustkowie Smauga wywołuje wiele emocji. Mroczna Puszcza,
Samotna Góra czy Esgaroth zachwycały pięknem krajobrazów. Bardzo
trudno było się przyzwyczaić ponownie do myśli, że tak piękne
(i niebezpieczne) miejsca nie istnieją. Warto obejrzeć ten film
nawet jedynie dla efektów specjalnych, których nie szczędzono, a
finalnie wyszło... magicznie. Nie zawsze jest tak – postać
Tauriel albo się kocha, albo nienawidzi (albo kogoś ani ziębi, ani
grzeje), dla jednych może być miłym dodatkiem, dla innych –
główną wadą filmu. Dla mnie to właśnie miły dodatek – nie
była zła (tylko ten cholerny trójkąt!), nie tak jak młodszy, ale
dużo starszy Legolas. Inaczej się nie dało, ja to wiem, jednak
można było zrobić lepszą charakteryzację. Na Hobbita poszłabym
jeszcze raz, i jeszcze, i jeszcze, i za każdym razem odkrywałabym
coś nowego – a to kolejny piękny widok, a to jakieś inne
drobiazgi. I jeszcze raz, dla samego Smauga, który majestatycznością
przewyższył nawet samego Thorina, który do tej pory wygrywał w
tej konkurencji, z Thranduilem plasującym się na drugim miejscu.
Bardzo polecam, film bawi, straszy i zaskakuje, dokładnie tak, jak
dobry, fantastyczny film robić powinien. I jest wręcz magiczny –
a to najważniejsze.
O, i
Peterze Jacksonie – ogarnij się. Zero miłości w trzeciej części,
okay?
A ja jeszcze nie obejrzałam nawet pierwszej części. Wiem wstyd. Ale teraz będę mogła za jednym zamachem obejrzeć dwie :D. Książkę czytałam, podobała mi się, ale, że tak powiem, fajerwerków nie było. Do filmu podchodzę z dystansem, zobaczymy, jak będzie. Z kolei już teraz mogę powiedzieć, że cieszę się, że w "Pustkowiu Smauga" wystąpi Orlando Bloom. Legolas jest, zaraz po Aragornie, moją ulubioną postacią we "Władcy pierścienia". Ciekawe, czy "Hobbit" nie będzie gorszy od tej świetnej trylogii :).
OdpowiedzUsuńJaki wstyd, żaden wstyd! Ja wciąż Władcy Pierścieni nie przeczytałam (a próbowałam i będę próbować). Miłego oglądania, Orlando Bloom wygląda w Hobbicie dużo starzej, ale jednak to Legolas. :D
UsuńDruga część podobała mi się bardziej niż pierwsza. Może ze względu na akcje, której drugiej części nie brakuje. Przepiękny film<3 Piosenka Eda jest cudowna i teraz słucham jej cały czas! A tekst świetny i trafiony na 100 %. Czekam na trzecią część!
OdpowiedzUsuńOd premiery I see fire słucham jej na okrągło. Wpada w ucho! :D
UsuńJa też nie mogę się doczekać trzeciej części, zwłaszcza po takim zakończeniu. ;w;