wtorek, 17 grudnia 2013

Nie bójmy się pokazać, co czytamy


Gust książkowy to taka rozległa, ogromna rzecz, które nie da opisać się jednym słowem, podobnie jak wszystkie inne gusty i guściki. Mój, jak sądzę, do zwykłych i małych nie należy i chyba rozpiszę się o nim dość długo, bo składa się na niego sporo książek ze wszystkich stron świata (no, nie przesadzajmy może aż tak...), a przynajmniej nie tylko ze Stanów Zjednoczonych, z różnych, czasem skrajnych gatunków. To kłopotliwe zwłaszcza w okresie przedświątecznym, kiedy przykładowo odbywają się klasowe Mikołajki. Oczywistym jest, że chcę książkę (ewentualnie coś innego, nie jestem wybredna, ale książka zawsze jest na pierwszym miejscu), tylko teraz pojawia się problem: jaką? Tytułu nie powiem, bo to niby jakaś niespodzianka ma być. No więc gatunek. Ale ulubiony gatunek trudno jest określić. Ja właściwie kręcę się koło fantastyki, ale kryminałem nie pogardzę... Ech, sami widzicie.

Zacznijmy od początku, od lewej strony, tam gdzie pięknie prezentuje się Hobbit J.R.R. Tolkiena. Fantasy. Takie dobre, zagraniczne, z całym uniwersum stworzonym tylko i wyłącznie przez pisarza, z elfami, smokami, krasnoludami, rzadziej bogami (a bywają takie, bywają!), jakimiś stworami, Tymi Złymi i Tymi Dobrymi, walką dobra ze złem. Może i nie czytam jednego fantasy za drugim, może i Władcy pierścieni wciąż nie przeczytałam – w ferie zimowe będzie piąte podejście – ale sam gatunek bardzo lubię. A Hobbita czytałam kilka razy. I przeczytam kolejny raz, w końcu trzeba wychwycić błędy fabularne w mającym niedługo premierę filmie.

Przegląd końca świata: FEED. Co to za gatunek, nie wiem. Niby dla młodzieży przeznaczona, ale niby to thriller, chociaż czasem nawet horror. I zombie. Trudno to zdefiniować jednoznacznie, lecz FEED uwielbiam i chciałabym więcej, dużo więcej książek o niekoniecznie takiej tematyce, jednak ciężko takie pozycje znaleźć. Sherlockiem Holmesem nie jestem; będę dzielnie szukała, chociaż pewnie i tak będzie to dość syzyfową pracą... Może trafi się coś ciekawego? O, taki Czas żniw się trafił mi, recenzja już niebawem. :)

J.D. Robb, dla niezorientowanych – Nora Roberts. Jakkolwiek jej romansów nie tknę kijem przez szmatkę (to tylko i wyłącznie moja opinia), tak jej kryminały bardzo lubię, całą serię o Eve Dallas. Uwielbieniem zaraziła mnie mama i to jest jedna z wielu rzeczy, która nas łączy. Byłoby zbyt pięknie jednak bez kłótni, bo po zakupie jakiejś części zawsze jest kłótnia, kto pierwszy ma ją przeczytać. Więcej kryminałów na własność nie posiadam, ale takie mam marzenie, żeby zebrać wszystkie książki i zbiory opowiadań A.C. Doyle'a, te o Sherlocku Holmesie. Kiedyś to zrobię, kiedy przestanę być bankrutem przez jedno wejście do księgarni.

Aaa, co to tutaj robi, cenzura, cenzura! Romans paranormalny to chyba najbardziej przetarty, znany, schematyczny i ociekający hejtami gatunek. Nieoficjalny gatunek, z tego, co pamiętam. Cóż poradzę, że jestem kobietą (ekhem, no może za parę lat) i lubię po prostu romanse. Tylko takie dobre, wiecie, ciekawe i niebanalne, a o takie trudno, trudno. A że za zwykłą szarą codziennością, w której egzystuję, nie przepadam, to i zawsze szczypta fantastyki być musi, jak w Czerwieni rubinu Kerstin Gier. Wiem, że takich idealnych facetów wyjętych z romansów nie ma na świecie – pomijając Toma Hiddlestone'a, on sprawia, że zaczynam wierzyć – i dlatego je czytam. Nie oczekuję księcia na białym rumaku, wolę o takim poczytać. A że od zawsze byłam samotna, jeśli o miłostki chodzi... cóż, bywa. :)

Mój guścik nie istnieje bez japońskich komiksów. Nie kupuję każdej mangi, która zostaje wydana, gdyż wtedy... cóż, byłabym jeszcze większym bankrutem. Nie posiadam ich zbyt wiele, zajmują mi ledwie jedną czwartą półki; dużo więcej czytam ich w Internecie. Death Note, Ao no Exorcist, Stigmata – takie piękne cudeńka goszczą na moim regale. :)

Tych książek jest więcej. Powinno być więcej na zdjęciu. Mojego może nie najlepszego, ale z pewnością niecodziennego (paranormale i Hobbit na jednym zdjęciu, apokalipsa!) gustu nie da się opisać kilkoma książkami. Musiałabym wszystkie podobające się mi pozycje ustawić w rządku – a trochę ich jest – i dopiero wtedy byłby to taki podgląd na to, co lubię. Bo ja lubię bardzo dużo, to zresztą widać. :)


Do udziału w zabawie zaprosiła mnie Jenny. :)
Przepis na Twoje zdjęcie:
1. Wstań z tego, na czym właśnie siedzisz
2. Rozejrzyj się po swoim pokoju/domu/mieszkaniu/biblioteczce w poszukiwaniu książek, które lubisz bardzo, lubisz tak zwyczajnie i takich, które czytasz od czasu do czasu
3. Wybierz te, które najbardziej pasują do akcji (nie ma konkretnych kryteriów. jedna książka może opisywać kilka kategorii na raz, ale również jeden gatunek może być rozdrobniony do tego stopnia, że opisywać go będzie kilka książek, bo każda ma coś, czego nie ma ta druga. tylko od Ciebie zależy, co chcesz pokazać)
4. Zgromadź je w jednym miejscu
5. Zrób zdjęcie (możesz również poprosić innych o pomoc, kiedy sam będziesz ustawiać się do zdjęcia)
6. Stwórz nowy post na blogu, w który wkleisz zdjęcie
7. Opisz książki, które się na nim znajdują (tytuł, autor, powód dlaczego właśnie ta książka). Może mieć to formę listy, tekstu ciągłego, komentarzy na zdjęciu - co tylko sobie wymarzysz.
8. Wyzwij kolejnych blogerów! Opublikuj. I ciesz się rezultatami.

Kogo wyzywam? Wszystkich! Podzielcie się ze światem swoim guścikiem! :3 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...