Gust
książkowy to taka rozległa, ogromna rzecz, które nie da opisać
się jednym słowem, podobnie jak wszystkie inne gusty i guściki.
Mój, jak sądzę, do zwykłych i małych nie należy i chyba
rozpiszę się o nim dość długo, bo składa się na niego sporo
książek ze wszystkich stron świata (no, nie przesadzajmy może aż
tak...), a przynajmniej nie tylko ze Stanów Zjednoczonych, z
różnych, czasem skrajnych gatunków. To kłopotliwe zwłaszcza w
okresie przedświątecznym, kiedy przykładowo odbywają się klasowe
Mikołajki. Oczywistym jest, że chcę książkę (ewentualnie coś
innego, nie jestem wybredna, ale książka zawsze jest na pierwszym
miejscu), tylko teraz pojawia się problem: jaką? Tytułu nie
powiem, bo to niby jakaś niespodzianka ma być. No więc gatunek.
Ale ulubiony gatunek trudno jest określić. Ja właściwie kręcę
się koło fantastyki, ale kryminałem nie pogardzę... Ech, sami
widzicie.
Zacznijmy
od początku, od lewej strony, tam gdzie pięknie prezentuje
się Hobbit J.R.R. Tolkiena. Fantasy. Takie
dobre, zagraniczne, z całym uniwersum stworzonym tylko i wyłącznie
przez pisarza, z elfami, smokami, krasnoludami, rzadziej bogami (a
bywają takie, bywają!), jakimiś stworami, Tymi Złymi i Tymi
Dobrymi, walką dobra ze złem. Może i nie czytam jednego fantasy za
drugim, może i Władcy pierścieni wciąż nie
przeczytałam – w ferie zimowe będzie piąte podejście – ale
sam gatunek bardzo lubię. A Hobbita czytałam kilka
razy. I przeczytam kolejny raz, w końcu trzeba wychwycić błędy
fabularne w mającym niedługo premierę filmie.
Przegląd
końca świata: FEED. Co to za gatunek, nie wiem. Niby dla
młodzieży przeznaczona, ale niby to thriller, chociaż czasem nawet
horror. I zombie. Trudno to zdefiniować jednoznacznie,
lecz FEED uwielbiam i chciałabym więcej, dużo
więcej książek o niekoniecznie takiej tematyce, jednak ciężko
takie pozycje znaleźć. Sherlockiem Holmesem nie jestem; będę
dzielnie szukała, chociaż pewnie i tak będzie to dość syzyfową
pracą... Może trafi się coś ciekawego? O, taki Czas
żniw się trafił mi, recenzja już niebawem. :)
J.D.
Robb, dla niezorientowanych – Nora Roberts. Jakkolwiek jej romansów
nie tknę kijem przez szmatkę (to tylko i wyłącznie moja opinia),
tak jej kryminały bardzo lubię, całą serię o Eve Dallas.
Uwielbieniem zaraziła mnie mama i to jest jedna z wielu rzeczy,
która nas łączy. Byłoby zbyt pięknie jednak bez kłótni, bo po
zakupie jakiejś części zawsze jest kłótnia, kto pierwszy ma ją
przeczytać. Więcej kryminałów na własność nie posiadam, ale
takie mam marzenie, żeby zebrać wszystkie książki i zbiory
opowiadań A.C. Doyle'a, te o Sherlocku Holmesie.
Kiedyś to zrobię, kiedy przestanę być bankrutem przez jedno
wejście do księgarni.
Aaa,
co to tutaj robi, cenzura, cenzura! Romans paranormalny to chyba
najbardziej przetarty, znany, schematyczny i
ociekający hejtami gatunek. Nieoficjalny gatunek, z
tego, co pamiętam. Cóż poradzę, że jestem kobietą (ekhem, no
może za parę lat) i lubię po prostu romanse. Tylko takie dobre,
wiecie, ciekawe i niebanalne, a o takie trudno, trudno. A że za
zwykłą szarą codziennością, w której egzystuję, nie przepadam,
to i zawsze szczypta fantastyki być musi, jak w Czerwieni
rubinu Kerstin Gier. Wiem, że takich idealnych facetów
wyjętych z romansów nie ma na świecie – pomijając Toma
Hiddlestone'a, on sprawia, że zaczynam wierzyć – i dlatego je
czytam. Nie oczekuję księcia na białym rumaku, wolę o takim
poczytać. A że od zawsze byłam samotna, jeśli o miłostki
chodzi... cóż, bywa. :)
Mój
guścik nie istnieje bez japońskich komiksów. Nie kupuję każdej
mangi, która zostaje wydana, gdyż wtedy... cóż, byłabym jeszcze
większym bankrutem. Nie posiadam ich zbyt wiele, zajmują mi ledwie
jedną czwartą półki; dużo więcej czytam ich w Internecie. Death
Note, Ao no Exorcist, Stigmata – takie piękne cudeńka
goszczą na moim regale. :)
Tych
książek jest więcej. Powinno być więcej na zdjęciu. Mojego może
nie najlepszego, ale z pewnością niecodziennego (paranormale
i Hobbit na jednym zdjęciu, apokalipsa!) gustu nie
da się opisać kilkoma książkami. Musiałabym wszystkie podobające
się mi pozycje ustawić w rządku – a trochę ich jest – i
dopiero wtedy byłby to taki podgląd na to, co lubię. Bo ja lubię
bardzo dużo, to zresztą widać. :)
Przepis na Twoje zdjęcie:
1. Wstań z tego, na czym właśnie siedzisz
2. Rozejrzyj się po swoim pokoju/domu/mieszkaniu/biblioteczce w poszukiwaniu książek, które lubisz bardzo, lubisz tak zwyczajnie i takich, które czytasz od czasu do czasu
3. Wybierz te, które najbardziej pasują do akcji (nie ma konkretnych kryteriów. jedna książka może opisywać kilka kategorii na raz, ale również jeden gatunek może być rozdrobniony do tego stopnia, że opisywać go będzie kilka książek, bo każda ma coś, czego nie ma ta druga. tylko od Ciebie zależy, co chcesz pokazać)
4. Zgromadź je w jednym miejscu
5. Zrób zdjęcie (możesz również poprosić innych o pomoc, kiedy sam będziesz ustawiać się do zdjęcia)
6. Stwórz nowy post na blogu, w który wkleisz zdjęcie
7. Opisz książki, które się na nim znajdują (tytuł, autor, powód dlaczego właśnie ta książka). Może mieć to formę listy, tekstu ciągłego, komentarzy na zdjęciu - co tylko sobie wymarzysz.
8. Wyzwij kolejnych blogerów! Opublikuj. I ciesz się rezultatami.
Kogo wyzywam? Wszystkich! Podzielcie się ze światem swoim guścikiem! :3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz