Są
książki, na kontynuację których czeka się z wytęsknieniem. Do
których premiery odlicza się dni, a potem stoi w kolejce w
księgarni, by jak najszybciej zdobyć wyczekany, wreszcie własny
egzemplarz. Takie książki, takie serie, uzyskały wielki sukces.
Pamiętacie kolejki w dniu premiery ostatniej części Harry'ego
Pottera? Trudno było wejść do takiego Empiku wypełnionego po
brzegi młodszymi i starszymi fanami młodego czarodzieja. Teraz już
tak nie ma. Pojawia się kolejny tom, dajmy na to, trylogii i... nic.
Może kilka osób, którym szczególnie spodobała się książka,
pójdzie i go kupi, ale nic poza tym. Tak właśnie jest z Gorączką
2 autorstwa Dee Shulman. Książka bardzo mnie się
spodobała ponad rok temu, a teraz, kiedy jakiś czas temu drugi tom
zawitał do księgarni, dopiero niedawno sobie o niej przypomniałam
dzięki pewnemu konkursowi. W innym przypadku, jestem pewna, że nie
kupiłabym jej.
Powracamy
do Nowego Jorku, gdzie Ewa przeżyła atak wirusa, jednak nie bez
konsekwencji. Jej stan zdrowia dość często znacznie się pogarsza,
co martwi Setha. Były gladiator zaczyna prowadzić badania nad
tajemniczym wirusem, który zabiłby większość młodych ludzi (i
przez to przeniósłby ich do Parallonu), ale nie Ewę. Dlaczego?
Jakim cudem? Chłopak usilnie stara się znaleźć odpowiedzi na te
pytania. Nie chce jednak ryzykować ponownego zakażenia Ewy swoją
krwią. Tymczasem policjant Nick i Jen, dziennikarka, prowadzą
własne, nielegalne śledztwo dotyczące nagle znikających ludzi –
wszystko wskazuje, że wszyscy mieli najpierw gorączkę, a
następnie... po prostu rozpłynęli się w powietrzu. Więcej
młodych ludzi zaczyna znikać. W Parallonie coś zaczyna się psuć.
Oba światy są teraz zagrożone. A uratować może je jedynie Seth.
Zamiast
skupić się na tym, co było najlepsze, najważniejsze w Gorączce,
czyli na samym wirusie, który był pomysłem naprawdę interesującym
i genialnie opisanym pod kątem naukowym, Dee Shulman popełniła
błąd wielu pisarzy i skupiła się na miłości. Romanse
najciekawsze dla mnie są w pierwszej fazie – wiecie, te podchody i
cała farsa z umówieniem się w końcu – a kiedy w książkach
para się schodzi, to przestaje być już takie ciekawe. Tutaj jest
identycznie. Seth i Ewa miziają się przez pół powieści, przez
jedną czwartą Ewa jest nieprzytomna, a przez kolejną jedną
czwartą – jest opowiadana historia Nicka i Jen oraz Parallonu.
Nick i Jen skupili się na badaniu wirusa i naprawdę wzięli się do
roboty. Byli naprawdę sympatyczną parą i bardzo ich polubiłam.
Szkoda tylko, że poświęcono im tak mało czasu; mogłoby z tego
być coś bardzo dobrego.
Wątek
Parallonu był okropny. Sam pomysł na taki świat jest nawet
interesujący, nawet byłby bardzo dobry, ale tylko odpowiednio
napisany. Matthias był postacią nagminnie przyprawiającą mnie o
gorączkę z wkurzenia, a wraz z napływem ludzi do tego równoległego
świata było tylko coraz gorzej. Doszłam nawet do chęci pominięcia
rozdziałów, których akcja działa się w Parallonie, i chyba
byłaby to dobra decyzja i być może postrzegałabym Gorączkę
2 o wiele lepiej niż teraz. Pomijając już wątek
Parallonu, z resztą fabuły nie jest lepiej. Nie jest źle, Ewa
wciąż jest Ewą, o ile można tak powiedzieć, bo nie wiadomo, czy
nie jest Liwią... A może Ewa i Liwia to jedna osoba? Tylko czemu
osoba ze starożytności miałaby się znaleźć we współczesnym
świecie? Niestety, tej zagadki Seth jeszcze nie rozwiązał. Mam
nadzieję, że jeszcze. Moje serce podbiła Ewa, która co prawda
przez większość czasu była nieprzytomna albo ślepo zapatrzona w
Setha, ale autorka zostawiła jej pazur. I tak jednak nic nie
przebije Astronautów – pomijając dziwną nazwę, zespół był
genialny. Cały. Łącznie z Ewą.
Zdenerwowała
mnie niekonsekwencja wydawnictwa Egmont. Samo wydawnictwo bardzo
lubię i rzadko zdarzały im się błędy, ale tym razem nie
popuszczę. Na tylnej okładce, jak byk jest napisane „Eva”,
podczas gdy przez całą książką „Eva” jest po prostu Ewą.
Angielska (czy też amerykańska, nie znam etymologii tego imienia)
wersja pojawia się również w materiałach prasowych (zajawka w
Cogito chociażby). I jak to w końcu jest z tym imieniem? Polskie
czy angielskie? Jeśli wybiera się polskie, co nawet byłoby ciekawe
w połączeniu z nazwiskiem głównej bohaterki, wszędzie powinno
być napisane w jednej wersji. Wszędzie, przynajmniej w Polsce. Poza
tym mankamentem, okładka jest przepiękna, dorównująca
okładce Gorączki 1.
Po tej
książce można dostać gorączki – z frustracji, z irytacji i z
niecierpliwości. W Gorączce 2 denerwuje przede
wszystkim postać Setha; tak irytującego bohatera jeszcze nie
widziałam (poza Matthiasem, z tej samej książki)! Pomimo ciągłego
wkurzenia jego osobą – to w końcu wielki ukochany Ewy, będący
ogromną częścią jej życia – książkę czytało się wcale
nieźle. Wystarczy przymknąć oko na parę wydarzeń, może pominąć
sceny z Parallonu (ale te na początku, na końcu równoległy świat
jest dość ważny), a Gorączka 2 okaże się dobrą
książką, lekką, miłą. W sam raz na relaks, ale nic więcej,
niestety. Dee Shulman dodatkowo zaserwowała wspaniale dopełniający
moją irytację i niecierpliwość cliffhanger, przez
co muszę przeczytać trzeci tom. I wszyscy bardziej
ciekawscy Czytelnicy też będą mieli takie uczucie.
[Ja w tej chwili siedzę w kinie na Hobbicie. Oczekujcie recenzji i fangirlowania Thranduilowi. Wszyscy przecież kochają tego imprezowego elfa i jego brwi. I łosia. Pragnę ujrzeć tego łosia.]