„Księżycowa gorączka”
Australia? Melbourne? Tego jeszcze nie było! Dziewięciotomowy cykl poświęcony przygodom Riley Jenson to najpopularniejsze dzieło Keri Artur, autorki wielokrotnie nagradzanych i nominowanych powieści (między innymi: Career Achievement Best Author w kategorii „urban fantasy”, nominacje do P.E.A.R.L. Czy Romantic Times. Book Review). „Wschodzący księżyc” otwiera cykl „Zew nocy”, opisywany jako „zaskakującą i bardzo zmysłową opowieść”. Czy taka była? Aż za bardzo.
„Riley Jenson, na co dzień zatrudniona w biurze Departamentu Innych Ras w Melbourne, skrywa niezwykłą tajemnicę. Jest rzadko spotykanym połączeniem wilkołaka i wampira, ale jej wilcza natura dominuje. Nie chce być Strażnikiem, jak jej brat bliźniak, Rhoan, który musi zabijać, aby ochraniać ludzi. Jednak nie zawsze okoliczności sprzyjają naszym planom, czasem życie decyduje za nas... Zbliża się pełnia, która wilczą część Riley bierze w posiadanie i doprowadza do burzy zmysłów. Gdy Rhoan znika w trakcie misji, a tajemniczy, nagi i niezmiernie pociągający wampir staje na progu jej mieszkania, Riley wie, że zbliżają się kłopoty...” – tak wydawca opisuje „Wschodzący księżyc”. Nie zdradza on prawie nic z fabuły, bo tylko dwa, może trzy pierwsze rozdziały zostały wyżej opisane, dalej jednak... było zaskakująco, mówiąc bardzo delikatnie.
Riley nie uniknie kłopotów, tym bardziej, że zbliża się pełnia, a za tym idzie – księżycowa gorączka, którą zaspokoić może jedynie... seks. W tym wypadku Keri Arthur zachowała umiar – dzięki Bogu – i nie przekraczała pewnych granic. Główna bohaterka, mająca temperament tak ognisty jak jej włosy, ma także zagmatwane relacje ze swoimi partnerami, bynajmniej nie życiowymi. Misha i Talon to dwa różne światy, w których się obraza, ale łączą ich wspólne, dziwne interesy, które stanowią cel jej niespodziewanej misji. Riley musi odnaleźć brata i dowiedzieć się, kto chce poddawać ją genetycznym eksperymentom. Pomogą jej: dyrektor Departamentu Jack, wcześniej wspomniany wampir o imieniu Quinn oraz partner Rhoana – Liander.
Wszystko przemija jak z bicza strzelił. Już na samym początku w pierwszym rozdziale jest bójka z wampirami, za chwilę zaginięcie brata Riley... Nie wiadomo kiedy, zbliżałam się do rozwiązania zagadki. A tu nagle bum! Ludzie otaczający się główną bohaterkę okazują się zupełnie innymi osobami, niekoniecznie lepszymi. Keri Arthur dość dobrze dawkuje napięcie, choć czasem przewidywałam dalsze wydarzenia. Autorka pisze lekko, łatwym do zrozumienia stylem. Książka wciąga dzięki dynamicznej narracji oczami Riley. Fabuła jest... oryginalna, jak na erę „paranormal romance”, gdzie wątki są powielane w wielu pozycjach.
Choć mieszaniec wampira i wilkołaka chyba gdzieś występował, tak samo jak sam wampir czy pomysł, że istoty nadnaturalne i ludzie żyją w „zgodzie”, to... naprawdę ciekawie opisała to Keri Arthur. Badania genetyczne są zdecydowanie ulepszają fabułę, i tak już dobrą, ale dopiero one starły cały schemat ze „Wschodzącego księżyca”.
To naprawdę dobra książka, ale nie zamierzam do niej często wracać. Owszem, podobała mi się i była ciekawa, ale nie spodobał mi się pomysł księżycowej gorączki. Aczkolwiek polecam, tylko i wyłącznie fanom „paranormali”. Nic więcej tam nie znajdziecie.
Właśnie jestem po drugiej cześci, pierwsza dopiero przede mną ;)
OdpowiedzUsuńRaczej nie dla mnie. Nie jestem fanką paranormali.
OdpowiedzUsuńCzytałam i mi się bardzo spodobała. :D
OdpowiedzUsuńRaczej przeczytam, jednak nie mam pewności ;D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ! :)
Jedna z moich ulubionych serii :D
OdpowiedzUsuń