Powstawanie
spin-offów, prequeli, sequeli i forqueli (kto zna GF Darwin, ten
wie) nie jest niczym nowym. Nie zabija się kury znoszącej złote
jaja. Dlatego oprócz zwyczajnych, tradycyjnych cykli pojawiają się
nowelki, dodatkowe historie, nowi bohaterowie, albo młodość tych,
którzy w serii właściwej są już w podeszłym wieku bądź nie
żyją. Dla fanów to dobrze: dostają kolejna porcję prozy
ulubionych autorów, kolejna dawkę emocji do przeżycia w ukochanym
świecie, w którym spędzili tyle czasu, czytając.
Całkiem
niedawno przeczytałam nowelki do serii Rywalki autorstwa Kiery Cass
-- serii powiedziałabym dość przeciętnej, acz przyjemnej i z
pewnością umilającej czas. Nie były to pierwsze nowele tej
autorki, które poznałam, jednak jedna z nich zmusiła mnie do
zastanowienia się nad pewną sprawą, którą zarysowałam już w
recenzji. Pogdybałam, co by było, gdyby trzytomową historię, a
nie zaledwie parędziesiąt stron, dostała królowa Amberly, a
romans Americi i Maxona byłby przedstawiony w krótszej formie.
I
wiecie, do jakiego doszłam wniosku?
Że
byłaby to o wiele ciekawsza historia.
Uprzedzam, że w poniższych fragmentach znajdują się spoilery dotyczące treści wymienionych poniżej książek.
RYWALKI
Młoda Amberly, wychudzona, zabiedzona, pracująca ciężko w polu na plantacji kawy, cudem staje się jedną z kandydatek na żonę dla księcia Clarksona. Od lat marzyła o księciu, o spełnieniu się tego jednego marzenia, o szansie na miłość właśnie z nim. Szansę na wygraną zmniejsza jej słabe zdrowie spowodowane zanieczyszczeniami w jej rodzinnym mieście i możliwa bezpłodność.
Zapatrzona
w księcia jak w obrazek, nie dostrzega w nim żadnych wad -- nawet
gdyby kopał szczeniaczka, cieszyłaby się wraz z nim. Clarkson,
apodyktyczny, władczy, zniszczony psychicznie przez matkę i jej
drugiego męża, szuka kogoś jak Amberly: kogoś uległego,
naiwnego, wierzącego bezgranicznie w jego słowa. Szuka przystani
wśród szalejącej w jego życiu nieustannej burzy - ale tylko po
to, by tę przystań powoli zniszczyć od środka.
Gdyby
nie pokazać tego, jak słodki, mdły romans w zamkowo-książęcych
klimatach; gdyby początek wyglądał jak z bajki o Kopciuszku, gdzie
zapracowana dziewczyna spełnia swoje marzenia o pobycie w pałacu i
dobrobycie... A potem jest tylko gorzej. Bo, jak sama Cass we wstępie
wskazuje, ani Amberly, ani Clarkson nie są idealni. Wręcz
przeciwnie: są okropni, są straszni, każde z nich w inny sposób.
Ona,
naiwna, zapatrzona, spokojna i wspierająca męża, ale przez to
zatracająca siebie. Myśląca jedynie w kontekście Clarksona: czy
mu się spodoba, czy on chce. Nigdy nie zastanawiająca się nad
sobą. Zatracona w nim tak głęboko, że nawet gdy czyni źle,
pogarsza sytuację w kraju, uparcie tkwi przy przestarzałych
tradycjach i chce zniszczyć życie swojego -- wyczekanego! -- syna,
decydując za niego. Albo najlepiej rządząc za niego.
On,
władczy, apodyktyczny, dyktujący warunki, egoistyczny. Rządzący
krajem twardą ręką, nieuznający sprzeciwu ani zdania innego niż
własne. Powoli niszczący swoją ukochaną żonę, wypierający jej
wnętrze tak, że zostaje z niej pusta, uśmiechająca się i zawsze
potakująca skorupa. Chcący kontrolować każdego, zwłaszcza
swojego syna. Myślący o benefitach, nie przejmujący się uczuciami
innych.
Czy to
nie byłoby ciekawsze? Opowieść niczym Kopciuszka, ale z
zakończeniem gorzkim, smutnym. Żadnego szczęśliwego zakończenia,
żadnego i żyli długo i szczęśliwie. Realia niczym z bajkowych
krain (z odrobiną dystopii dostarczaną przez rebeliantów -- którzy
też własny wątek mogliby dostać!), a sam związek księcia i
księżniczki zupełnie inny: udany, ale toksyczny, niszczący.
Chociaż oni będą sobie wmawiali coś innego.
Cassie
zapowiedziała sporo serii dotyczących świata Nocnych Łowców i w
zasadzie się cieszę. Lubię ten świat, lubię jak Cassie pisze i z
pewnością przeczytam jeszcze wiele jej książek. Z utęsknieniem
czekam jednak na tę jedyną, która opowie o Valentinie, Luke'u i
Jocelyn.
Historia
grupki młodych, brawurowych Nocnych Łowców; skomplikowane związki,
trudne przyjaźnie, nieustanne pożądanie czegoś więcej -- to by
było coś mrocznego, ze strony na stronę bardziej. Poczytałabym o
młodej, ślepo dążącej za Valentinem Jocelyn. O Luke'u bezradnie
patrzącym na ukochaną w objęciach swojego przyjaciela. O powolnej
dehumanizacji Valentine'a, o chciwości odbierającej mu zdrowy
rozsądek. O stopniowym uświadamianiu Jocelyn i Luke'a, w jakie
bagno się wplątali.
Poczytałabym
o tym zamiast o kolejnych młodych, nieustraszonych współczesnych
Nocnych Łowcach, czy to nowojorskich, czy z Los Angeles.
Wszyscy
wiemy, że J.K. Rowling zapowiedziała wydanie Harry Potter and the
Cursed Child w formie papierowej. Wszyscy się cieszymy, radości nie
ma końca, od czasu do czasu ktoś rzuci, że robi to dla pieniędzy
(nie uwierzę, że kobieta, która z miliarderki stała się
milionerką, bo tyle przeznaczyła na organizacje charytatywne, jest
pazerna), ale generalnie - będzie nowy Potter, jest po co żyć!
Ale ja
powiem tylko jedno słowo w tym temacie.
HUNCWOCI.
Czy znacie jakieś książki, gdzie historia przedstawiona w tle, ledwo zarysowana, albo wątek poboczny wydawały się ciekawsze od tej głównej osi fabularnej? Gdzie książka byłaby o wiele bardziej interesująca, gdyby położono nacisk na coś innego? Czekam na wasze propozycje w komentarzach!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz