czwartek, 4 lutego 2016

Shadowhunters – pierwsze wrażenia


Pokuszono się o wypuszczenie dwóch odcinków nowego serialu (ewentualnie, hakerzy pokusili się o pomoc w wypuszczeniu drugiego) bazującego na serii Dary Anioła Cassandry Clare, i było to – przynajmniej w moim odczuciu – dobrym krokiem producentów, bo jeden odcinek to za mało, by choć odrobinę zainteresować publiczność.

Shadowhunters, o którym wiele się od dawna mówi, po wyborze obsady został przewidziany na całkowitą klapę i krytykowany przez fanów Nocnych Łowców z powodu nadchodzących zmian fabularnych. By móc stworzyć serial mroczniejszy, a nie familijny, stworzono nawet nową stację – Freeform. Wszystko dla Shadowhunters.

Tymczasem uważam, że się nie opłacało. I nie będzie się opłacało, jeśli takim tropem, jak dotychczasowe odcinki, pójdą kolejne. Moje odczucia dotyczące tego serialu są bardzo mieszane – widzę zarówno zalety, jak i wady, i uważam, że z tego, co już powstało i się nie od-powstanie, można by wycisnąć o wiele, wiele więcej – chociażby zatrudniając kogoś, kto poprawi ten masakryczny scenariusz napisany przez człowieka z rozdwojeniem jaźni.

Kiedy pisałam post, byłam po seansie dwóch odcinków. Po obejrzeniu trzeciego i czwartego, właściwie nic się nie zmieniło  - oprócz tego, że relacja Magnus -- Alec ratuje ten serial przed byciem całkowita klapą. Ogląda się przyjemnie, ale nie brak irytacji i załamywania się nad pewnymi rozwiązaniami fabularnymi.


Co było dobre?

Simon, w rolę którego wciela się Alberto Rosende. To jedna z najlepiej poprowadzonych postaci i pomimo mojego braku sympatii dla książkowego Simona, dostrzegam, że jest on chyba najciekawszym bohaterem serialu. W dodatku scenarzysta miał lepszy dzień, pisząc jego rolę – teksty, którymi rzuca Simon, są idealnie simonowate, świetnie dopasowane do charakteru i po prostu zabawne. To jedna z niewielu postaci, które rzeczywiście biją na głowę tę z filmowej adaptacji, budzą sympatię od pierwszej sceny i jeszcze nie zostały zepsute.

Alec, który co prawda wiele nie mówi i przemyka raczej w tle, jednak widać w nim ogromny potencjał. Plus za aktora mniej-więcej w wieku literackiego pierwowzoru, nie kilka lat starszego, jak w filmowej wersji. Z niecierpliwością czekam na więcej akcji z nim w roli głównej, bo przyznam, że wątek Aleca i Magnusa jest jedynym, który może mnie zatrzymać przy tym serialu.

Magnusa uwielbiam, czego nie ukrywam. Zarówno w filmie, jak i w serialu, jest świetnie – na tyle, na ile mogę ocenić po zaledwie dwóch odcinkach. Widocznie Wielki Czarownik Brooklynu ma moc, która pozwala mu bronić się przed niszczeniem przez scenarzystów. Poprawiłabym tylko jego makijaż a'la panda/rozpłakana panna z rozmazanym tuszem, i dała więcej brokatu. Gry aktorskiej po dwóch odcinkach, a może raczej dwóch, trzech scenach (ile to trwało, 3 minuty?) nie jestem w stanie ocenić, ale mam dobre przeczucie – jak wyżej wspominałam, on i Alec to moja ostatnia nadzieja.

Hodge – o nim trochę niżej, przy Jace'ie. Generalnie, zmienienie staruszka w tweedowej marynarce w … cóż, scenarzyści to mają wyobraźnię, szkoda, że nie mieli podobnej wybierając odtwórczynię Clary Fray.

Stworzenie z Darów Anioła mniej fantastycznego, a bardziej miejskiego serialu, dla mnie, fanki urban fantasy w każdej postaci, staje się oczywiście zaletą. Choć technika i nowoczesność w Instytucie w pierwszym odruchu może nieco mierzić, po pewnym czasie zaczyna się zauważać zalety. Akcja staje się bardziej dynamiczna w samym Instytucie, przypomina nieco seriale policyjne, które ludzie tak lubią oglądać, a Nocni Łowcy stają się lepiej widoczną organizacją, a nie grupkami mieszkającymi w starych budynkach, rządzonymi niczym wieki temu. Komputery, hologramy... – ciekawie to wszystko przedstawiono, pobawiono się z konwencją i wyszło całkiem, całkiem i zdecydowanie ciekawiej, bo stary kościół z wieloma pokojami i salą treningową, przyznajmy się, nie zaprzątał naszej uwagi. Jedyne zastrzeżenie mam co do ilości ludzi znajdujących się w Instytucie – bądź co bądź, był on raczej rodzinną strefą Lightwoodów, tymczasem mamy tam naprawdę sporo Nocnych Łowców. Ale, jak to się mówi, coś za coś.

Co jest na nie?

Katherine McNamara jest śliczną dziewczyną, chociaż kolor jej włosów nie należy do, według mnie, najpiękniejszych. Jednak jako Clary Fray zdecydowanie wolę Lily Collins, o ostrzejszych rysach, mniej subtelną i delikatną niż Kat. Tymczasem Katherine będąc Clary, nie jest w stanie wejść w rolę; kręci się to tu, to tam, non stop burzy się kolejnymi tajemnicami i ze sceny na scenę odbiera Kristen Stewart odznakę Jednej Miny. Ma niewiele momentów, w których rzeczywiście uszłaby jako Clary – jednak te drugie zdecydowanie przeważają. Niestety.

Jeśli chodzi o Jocelyn, to o aktorstwie nie mam zamiaru się rozwodzić – to postać raczej drugoplanowa. Problem mam z tym, jak została jej postać napisana. Nadopiekuńcza matka, chcąca za wszelką cenę chronić Clary przed światem Nocnych Łowców, daje jej na urodziny... część świata Nocnych Łowców. Gratuluję logiki! Zmiany w fabule bywają dobre, kiedy mają sensowne uzasadnienie; to zaś nie ma ani uzasadnienia, ani logiki.

Aparycja Dominica Sherwooda jest zdecydowanie bardziej w stylu Jace'a z mojej wyobraźni niż ta Jamiego Campbella Bowera, ale... ale jest oczywiście ale! Długo zastanawiałam się, jaki mam problem z mniej-więcej idealnym odtwórcą pod względem fizycznym i wcale nie tak złym aktorem. I po jakimś czasie zrozumiałam: Dominic Sherwood to typ miłego chłopaka z sąsiedztwa, który w Shadowhunters próbuje być aroganckim i sarkastycznym badboyem. Jak się pewnie domyślacie, nie wychodzi mu to dobrze. Obiecałam wspomnieć o Hodge'u - otóż moim skromnym zdaniem jest o wiele przystojniejszy od Jace'a, czyli de facto w książce największego przystojniaka. Błąd strategiczny?

Isabelle Lightwood jaka jest, wszyscy wiemy -- demona skopie, założy obcisłą sukienkę i będzie kusić wszystkich, niezależnie od rasy. U Cassie to mimo wszystko dziewczyna, jeszcze młoda i momentami, kiedy nie dzierży śmiercionośnej broni, normalna. Seksualizacja Isabelle w serialu razi mnie strasznie. Rozumiem koncepcję mroczniejszego, bardziej dorosłego serialu, ale na Anioła!, nie róbcie z Isabelle... ekhem, drugiej Izabeli Łęckiej, którą jak nazywają, wszyscy wiemy.

Jak wspominałam, Simon jest jedyną postacią z sensownymi dialogami. Cała reszta scenariusza została napisana sztucznie do granic możliwości - w pewnym momencie zaczęłam się zastanawiać, czy scenarzyści nie oglądali za dużo Harry'ego Pottera, bo to, jakie frazy wrzucili w usta młodych niepokornych... Uważam, że najwięcej zepsuto przy kwestiach Clary; aktorstwo Katherine nie raziłoby tak bardzo, gdyby jeszcze miała coś sensownego do powiedzenia, a nie jęczenie, że chce odnaleźć matkę na zmianę z piskiem.

Inną sprawą są zmiany fabularne, ale wypowiem się o nich dopiero po zakończeniu sezonu. Jednak tym, co mnie zdziwiło, było wykreślenie całego wątku kazirodczego romansu - to jeden z najważniejszych elementów pierwszych trzech tomów serii, wokół którego wszyscy bardzo długo rozprawiali. Zrozumiałabym, gdyby stacja miała ograniczenia, cenzurę -- ale przypominam, specjalnie zmieniła nazwę, by serial mógł być ostrzejszy. Na zakończenie dodam jeszcze, że nie mogę się przestać szczerzyć na widok Wehikułu Tajemnic, z którego wysiadła cała grupka Nocnych Łowców. Pozostaje jedynie zanuć Scooby Dooby Doo...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...