czwartek, 31 października 2013

Ao no Exorcist: Blue Exorcist | Kazue Katō

Demony – temat bliski memu sercu niezwykle. Od dawna szalenie interesuję się tym tematem i podczytuję sobie o różnorakich demonach, egzorcyzmach i tym podobnych rzeczach. Takie moje zboczenie, każdy jakieś posiada, nieprawdaż? Dodajmy do tego japoński komiks zwany mangą, wciąż niezbyt popularny u nas w Polsce, chociaż z dnia na dzień jest coraz lepiej i mamy pozycję z worka opatrzonego etykietką „must have”. Ao no Exorcist: Blue Exorcist, w dosłownych tłumaczeniu Błękitny Egzorcysta, zagościł na przełomie września i października na księgarnianych półkach (jak zwykle, tych najniższych), a ja musiałam go mieć, więc pędem do Matrasu poleciałam, porwałam egzemplarzyk z półki (ale nie niskiej, jak mają w zwyczaju księgarnie, manufakturowy Matras ma piękny duży regał na japońskie komiksy), zapłaciłam i czym prędzej zagłębiłam się w krótki wstęp do historii naszego niebieściutkiego egzorcysty.

Rin Okumura, zwany przez wszystkich „łobuzem” i innymi, mnie eleganckimi przezwiskami, wdaje się w bójkę. Do tego chłopak ma wielki talent! Ciągle wpada w kłopoty, nieustannie pcha się tam, gdzie nie powinien, zamiast dawać swym zachowaniem przykład jako przybrany syn pastora. Jest zupełnym przeciwieństwem swojego bliźniaka (z pewnością nie jednojajowego); okularnik to cichy flegmatyk, który bardzo chce zostać lekarzem. Bracia zostali w dzieciństwie przygarnięci przez księdza o imieniu Shiro, dość krzepkiego, szalonego staruszka. Żyją sobie spokojnie, co dzień opatrują rany Rina, a kogóż by innego w końcu, jednakże jak to w shounenach1 bywa, nagle... BUM.

Rin Okumura po nieudolnym wiązaniu krawatu wyrusza na rozmowę kwalifikacyjną. Po drodze spotyka wcześniej nieco obitych przez niego koleżków; jeden z nich wygląda zgoła inaczej, bynajmniej nie z powodu pięknych sińców pod oczami. Chce odwetu, ma zamiar sprać Rina na kwaśne jabłko, ale Rin... zapala się. Błękitnymi płomieniami. Czemu?! Co się dzieje?! Chłopak nie ma czasu nawet pomyśleć o tym, co się właśnie stało – o tym, jak jego przybrany ojciec pojawił się i zaczął egzorcyzmować demona; od razu zaczynają uciekać, a ojciec Shiro Fujimoto nie ma zamiaru wyjaśnić, czym był tamten koleżka, czym są te małe czarne, włochate kulki latające wszędzie ani dlaczego Rin stał się chodzącą (chociaż w tamtym momencie leżącą) pochodnią. Na wyjaśnienia czas przychodzi dopiero w murach kościoła.

Świat, w którym żyją zwie się Assiah, ale jest też druga rzeczywistość, lustrzane odbicie naszej Ziemi – Gehenna. Tam właśnie mieszkają demony, to ich wymiar. Sam Rin Okumara, łobuziak i łapserdak, mimo wszystko kochany i lubiany, dowiaduje się przerażającej dla niego nowiny... Jest synem samego władcy Gehenny, Szatana. Wraz z rozpaleniem się błękitnych płomieni jego moce się przebudziły, co oznacza tylko jedno: niebezpieczeństwo. Jest jednak za późno, wszystko to już doprowadziło do katastrofy. „Skopać Szatanowi dupę” staje się celem Rina, kiedy trafia do Akademii Prawdziwego Krzyża, gdzie on, potomek demona, zostanie wyszkolony na egzorcystę. O ile oczywiście Rin będzie się przykładał do nauki, a o to u niego trochę ciężko...

Przy okazji recenzji pierwszego tomiku Karnevala rozpisałam się o zaletach ich wydań. Ao no Exorcist nie różni się od tego wiele – jest porządnie sklejony, kartki nie wypadają, dobrze wydrukowano rysunki, cud, miód i demon. Nic tylko pisać w superlatywach, ale jeśli o wydanie chodzi, trudno to zrobić. Pod obwolutą, którą zawsze zdejmijcie, by odkryć, co ciekawego się tam kryje, jest krótki komiks i słodki rysunek naszego głównego bohatera, przypuszczam że tak, jak jest w wersji japońskiej. Ze strony technicznej jest perfekcyjnie. Tłumaczenie również nie zostawia wiele do życzenia. Jest prosto, przejrzyście i dobrze. Tyle.

Kilka rozdziałów zawartych w około dwustu stronach to mało. Zbyt mało stron, by rozwinąć fabułę na tyle dobrze, żeby móc się o niej dłuuugo rozpisywać. Choć dzieje się sporo, to jednak z perspektywy kogoś, kto zna już animowaną wersję Błękitnego Egzorcysty, te kilka rozdziałów jest dopiero zalążkiem fabuły (fabuły zniszczonej doszczętnie w ostatnich odcinak anime, trzeba dodać). Jednak widać, że warto czekać. Ao no Exorcist to typowy shounen przedstawiony w nietypowym stylu, bynajmniej nie chodzi mi tu o styl rysunków Kazue Katō, notabene bardzo ciekawy. Co więc jest w tej mandze ciekawego? Świat przedstawiony. Assiah (brzmiący prawie jak Azja, przypadek? nie sądzę) i Gehenna, dwie rzeczywistości będące swoimi lustrzanymi odbiciami – motyw już wykorzystywany, ale, ale... czy demony mieszkać/istnieć nie powinny w Piekle? Właśnie. I mieszkają, Gehenna bowiem to taki synonim Piekła. Autorka popełniła research i chwała jej za to.

Idąc dalej tym tematem: mamy demony. Chrześcijańskie, trzeba dodać. Szatan, włochate ogonki, elfie uszka, kły, sami wiecie. Rin jest takim mutantem, ni to człowiek, ni pełnoprawny demon, ale ich mentalności nie ma za grosz! Grzeczny chłopaczek (w porównaniu do nich) chce zemścić się na swoim ojcu i dać mu kopa. W tego typu mangach zawsze główny bohater, po pierwszych wydarzeniach, określa sobie (często krzycząc, szlochając etc., ale nie zawsze) swój cel. Zdobyć skarb, zostać królem, Hokage, uratować bliskich, pomścić ich, kiedy nie udało się uratować... Rin ma swój troszkę odbiegający od sielankowości, chociaż skopać tyłek własnemu ojcu chciałby niejeden nastolatek, prawda? Dalej, schematycznie: bohaterowi nie wychodzi. Pojawiają się motywujące gadki, że to mój cel, marzenie, że jak się postaram i przyjaciele mi pomogą, to dam radę. Nie, nie, tutaj takich monologów nie ma, całe szczęście! Okumura nie przewidział jednego – że do celu prowadzi go szkoła. A, powiedzmy sobie szczerze, kto lubi szkołę?

Trudno mi mówić o świecie przedstawionym; przedstawiono zaledwie małą jego cząstkę. Wydaje się on przemyślany, ale kto wie, czy za kilka tomików nie zrobi się z tego Bóg-wie-co. Postacie za to są bardzo zróżnicowane i chociaż dla mnie największym atutem jest tematyka z racji moich dziwnych zainteresowań, to bohaterowie również są zaletą. Irytować może jedynie przekonanie, że jeśli mamy bliźniaków (jedno- czy dwujajowych), to jeden z nich jest cichy i spokojny, książki czyta nawet, a drugi to zło wcielone, diabeł nie dziecko. No, właściwie to nawet dosłownie.

Bawi mnie absurdalność tytułu – Ao no Exorcist: Blue Exorcist, czyli Błękitny Egzorcysta: Błękitny Egzorcysta. Rozumiem, że tytuł polski nie brzmiałby dobrze, ale jako podtytuł dałby sobie radę. Powtórzenie tego po polsku jeszcze bym zrozumiała lecz po angielsku... to nie mieści mi się w głowie. Niepotrzebny jest podwójny tytuł w dwóch obcych językach. Logiki wydawnictwa Waneko nie zrozumiem, ale cieszę się chociaż, że japoński tytuł zatrzymali, bowiem sam Błękitny Egzorcysta dla mnie nie brzmi najlepiej.

Pierwszy tom Ao no Exorcist: Blue Exorcist to ledwie wstęp, ale rokuje bardzo dobrze. Historia przedstawiona na naprawdę niewielu stronach nie powinna nikogo znudzić. Tematyka demonów zaś niech nie odstrasza nikogo, czuć więcej japońskości niż demoniczności. Tomik powinien spodobać się wielu osobom. Jest też dobry jako rozpoczęcie swojej przygody z japońskim komiksem. Osobiście od obejrzenia anime do serii żywię bardzo ciepłe uczucia, więc w miarę regularnie będę kupowała kolejne tomy. Polecam. Ao no Exorcist: Blue Exorcist to kawał dobrej, japońskiej roboty.


1shounen  rodzaj mangi przeznaczonych głównie dla chłopców.

2 komentarze:

  1. Ooo Ao no exorcist świetna manga i cudowne anime :D naprawdę warto sięgnąć po tą mangę jak i oczywiście bardzo polecam anime xD
    zapraszam do mnie http://layshasky.wordpress.com/ :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Anime pod koniec zniszczyli, ale manga jest boska :D

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...