środa, 9 października 2013

Gwiazd naszych wina | John Green

Ileż ja się naczytałam, jak genialną, wspaniałą, poruszającą, cudowną książką jest Gwiazd naszych wina. Ochy i achy wciąż nie przestają nadchodzić ze wszystkich stron, z wielu krajów, w których powieść ta została wydana. Co i rusz natykałam się na pozytywne, zwyczajnie zbyt wychwalające – w moim mniemaniu, jeszcze przed przeczytaniem – jej treść recenzje. Sama dużo wychwalam, lecz trudno mi uwierzyć, że zaledwie dwie recenzje, które czytałam, nie wychwalały jej. Tych drugich było zdecydowanie więcej. Jestem z natury osóbką niezwykle i irytująco ciekawską, a nowa szkoła daje nowe znajomości, czyli nowych znajomych, którzy mogą pożyczać mi książki. I natrafiłam na fankę Johna Greena, która ochoczo pożyczyła mi Gwiazd naszych winę – nie czekając długo, zaczęłam ją czytać, kiedy tylko znalazłam chwilkę czasu. I, nie będąc zbyt wychwalać tejże powieści, użyję pewnej wypowiedzi z książki – Gwiazd naszych wina jest okay.

Hazel uzależniona jest od butli z tlenem, którą musi wozić ze sobą na spotkania grupy wsparcia, na które nie chce chodzić – wolałaby zostać w domu niż spotykać ludzi z rakiem, słuchać gadania Patricka, za każdym razem o tym samym, bo towarzystwo ciągle się zmienia, znowu przedstawiać się i nudzić w tym czasie. Mama jednak zmusiła ją do pójścia. Tam właśnie Hazel poznaje Augustusa, chłopaka dość niezwykłego... Może i dziewczyna ma raka, może i aparat tlenowy o imieniu Phillip stanie się zazdrosny, ale jak każda nastolatka, pomimo choroby, ma prawo się zakochać.

Nie lubię czytać o chorobach, ponieważ boję się takich rzeczy, nie mogłabym pracować na przykład z ludźmi mającymi raka, bo byłoby mi ciężko przebywać w takim otoczeniu. Nie jara mnie taka tematyka, zwłaszcza że książki takie są zbyt prawdopodobne. W fantastyce łatwo jest odsunąć od siebie myśl o śmierci jakiegoś bohatera; był elfem, magiem albo został zabity magią – to się nigdy nie zdarzy, to fikcja. John Green dwukrotnie zamieszczał informację, że zbieżność wszystkiego, co znajduje się w książce, to zbieg okoliczności. Ja jednak nie mogłam odeprzeć od siebie myśli, że to spotkało dziewczynę taką jak ja. I że to mogłoby spotkać każdego. Autor opisał wszystko tak realnie, iż gdyby nie ta notka o fikcyjności zdarzeń, wierzyłabym teraz święcie, że Hazel i Augustus egzystują sobie gdzieś w Ameryce. To trudna książka dla osób takich jak ja, którzy nie przepadają za tematyką chorób, zwłaszcza nastolatków dotkniętych chorobami.

Kiedy przeczytałam mniej więcej trzy czwarte Gwiazd naszych winy, zaczęły mi się szklić oczy, a potem zaczęłam płakać. Kiedy czytałam ostatnie strony, już nie płakałam, tylko ryczałam, całą twarz miałam mokrą we łzach. Doznania potęgowała lecący w słuchawkach utwór River flows in you Yirumy (bez wokalu), który chyba powinnam wyłączyć, ale nie potrafiłam. Wiecie, co zrobiłam, kiedy przeczytałam ostatnie, to ostatnie, cholerne słowo w książce? Usiadłam i ryczałam dalej. Trudno było mi się pozbierać. Ale wiedziałam, jak to się zakończy. Mam dziwny nawyk zaglądania na ostatnie strony książki, czytanie ostatnich słów. I mimo tej wiedzy, mimo tego, że żadne wydarzenia mnie nie zaskoczyły, i tak poruszyły mnie do głębi. A o to ze mną ciężko. Tutaj właśnie pojawia się sprawa talentu Greena. Każdy może napisać książkę, teraz nawet każdy może ją wydać – ale żeby złamać serca tak wielu czytelnikom... Chyba tylko George R.R. Martin robi to lepiej. Green umie pisać, muszę to przyznać. Co więcej, umie pisać dobrze, trafia do Czytelnika, wywołuje u niego emocje. Nie myślcie, że to smutna książka, nie. Bywała też wesoła, wywoływała uśmiech, śmiech. Same wydarzenia jednak nie wywoływały by takich emocji, gdyby nie bohaterowie. Och tak, postacie – to jest to. Często wymieniam ich jako zaletę lub wadę, niestety nie da się inaczej – albo są płascy i nijacy, albo bardzo prawdziwi i nietuzinkowi. Nie ma nic pomiędzy. Chyba nietrudno zgadnąć, do jakiej kategorii zaliczani są Hazel, Gus i Isaac? :)

Nie przeżyłam po Gwiazd naszych winie jakiegoś katharsis, chociaż książka do mnie trafiła. Historia Hazel i Gusa została genialnie przedstawiona, genialnie poprowadzona i genialnie zakończona. Jednak ciężko mi teraz mówić o tym, że ta książka to arcydzieło. Trudno znaleźć w niej wady, to fakt, ale moim zdaniem tego typu książki, pisane o takiej tematyce, powinny zostawiać po sobie jakiś ślad. Owszem, jestem sklerotyczką, ale nie zapominam o świetnych książkach. Gwiazd naszych wina, choć poruszająca, kiedyś ulegnie zapomnieniu. Są książki, które pozostawiają po sobie jakąś dziurę, wrzynają się w mózg lub serce Czytelnika i nie dają o sobie zapomnieć. Dzieło Johna Greena pozostawiło u mnie ledwie ryskę. Jednakże tylko u mnie! Nie sugerujcie się tym tak bardzo, drodzy Czytelnicy, to zależy od każdego indywidualnie.

Nie chciałam wychwalać tej książki, bo tego w Internecie jest już tyle, że każdemu już chyba zbrzydło. To nie jest jednak czcze gadanie, nawet ja, która obyczajówki czytam tylko z przymusu, bo po prostu ich nie lubię, bardzo polubiłam tę książkę. Gwiazd naszych wina to piękna opowieść o miłości, niech się schowają te wszystkie romanse, od których uginają się półki – ja mam już swój numer jeden! Na pewno wrócę do tej książki, a kiedy zdobędę trochę pieniędzy, kupię ją, by mieć własny egzemplarz. Po prostu muszę. John Green popełnił kawał dobrej, poruszającej powieści i chwała mu za to. Książka ta nadaje się chyba dla każdego. Nawet jeśli nie lubicie takiej tematyki, dajcie jej szansę – chociaż się do niej nie przekonałam, to poznałam genialną powieść.


Gwiazd naszych wina jest, krótko mówiąc, okay.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...