Ileż
ja się naczytałam, jak genialną, wspaniałą, poruszającą,
cudowną książką jest Gwiazd naszych wina. Ochy i
achy wciąż nie przestają nadchodzić ze wszystkich stron, z wielu
krajów, w których powieść ta została wydana. Co i rusz natykałam
się na pozytywne, zwyczajnie zbyt wychwalające – w moim
mniemaniu, jeszcze przed przeczytaniem – jej treść recenzje. Sama
dużo wychwalam, lecz trudno mi uwierzyć, że zaledwie dwie
recenzje, które czytałam, nie wychwalały jej. Tych drugich było
zdecydowanie więcej. Jestem z natury osóbką niezwykle i irytująco
ciekawską, a nowa szkoła daje nowe znajomości, czyli nowych
znajomych, którzy mogą pożyczać mi książki. I natrafiłam na
fankę Johna Greena, która ochoczo pożyczyła mi Gwiazd
naszych winę – nie czekając długo, zaczęłam ją
czytać, kiedy tylko znalazłam chwilkę czasu. I, nie będąc zbyt
wychwalać tejże powieści, użyję pewnej wypowiedzi z książki
– Gwiazd naszych wina jest okay.
Hazel
uzależniona jest od butli z tlenem, którą musi wozić ze sobą na
spotkania grupy wsparcia, na które nie chce chodzić – wolałaby
zostać w domu niż spotykać ludzi z rakiem, słuchać gadania
Patricka, za każdym razem o tym samym, bo towarzystwo ciągle się
zmienia, znowu przedstawiać się i nudzić w tym czasie. Mama jednak
zmusiła ją do pójścia. Tam właśnie Hazel poznaje Augustusa,
chłopaka dość niezwykłego... Może i dziewczyna ma raka, może i
aparat tlenowy o imieniu Phillip stanie się zazdrosny, ale jak każda
nastolatka, pomimo choroby, ma prawo się zakochać.
Nie
lubię czytać o chorobach, ponieważ boję się takich rzeczy, nie
mogłabym pracować na przykład z ludźmi mającymi raka, bo byłoby
mi ciężko przebywać w takim otoczeniu. Nie jara mnie taka
tematyka, zwłaszcza że książki takie są zbyt prawdopodobne. W
fantastyce łatwo jest odsunąć od siebie myśl o śmierci jakiegoś
bohatera; był elfem, magiem albo został zabity magią – to się
nigdy nie zdarzy, to fikcja. John Green dwukrotnie zamieszczał
informację, że zbieżność wszystkiego, co znajduje się w
książce, to zbieg okoliczności. Ja jednak nie mogłam odeprzeć od
siebie myśli, że to spotkało dziewczynę taką jak ja. I że to
mogłoby spotkać każdego. Autor opisał wszystko tak realnie, iż
gdyby nie ta notka o fikcyjności zdarzeń, wierzyłabym teraz
święcie, że Hazel i Augustus egzystują sobie gdzieś w Ameryce.
To trudna książka dla osób takich jak ja, którzy nie przepadają
za tematyką chorób, zwłaszcza nastolatków dotkniętych chorobami.
Kiedy
przeczytałam mniej więcej trzy czwarte Gwiazd naszych winy,
zaczęły mi się szklić oczy, a potem zaczęłam płakać. Kiedy
czytałam ostatnie strony, już nie płakałam, tylko ryczałam, całą
twarz miałam mokrą we łzach. Doznania potęgowała lecący w
słuchawkach utwór River flows in you Yirumy (bez
wokalu), który chyba powinnam wyłączyć, ale nie potrafiłam.
Wiecie, co zrobiłam, kiedy przeczytałam ostatnie, to ostatnie,
cholerne słowo w książce? Usiadłam i ryczałam dalej. Trudno było
mi się pozbierać. Ale wiedziałam, jak to się zakończy. Mam
dziwny nawyk zaglądania na ostatnie strony książki, czytanie
ostatnich słów. I mimo tej wiedzy, mimo tego, że żadne wydarzenia
mnie nie zaskoczyły, i tak poruszyły mnie do głębi. A o to ze mną
ciężko. Tutaj właśnie pojawia się sprawa talentu Greena. Każdy
może napisać książkę, teraz nawet każdy może ją wydać –
ale żeby złamać serca tak wielu czytelnikom... Chyba tylko George
R.R. Martin robi to lepiej. Green umie pisać, muszę to przyznać.
Co więcej, umie pisać dobrze, trafia do Czytelnika, wywołuje u
niego emocje. Nie myślcie, że to smutna książka, nie. Bywała też
wesoła, wywoływała uśmiech, śmiech. Same wydarzenia jednak nie
wywoływały by takich emocji, gdyby nie bohaterowie. Och tak,
postacie – to jest to. Często wymieniam ich jako zaletę lub wadę,
niestety nie da się inaczej – albo są płascy i nijacy, albo
bardzo prawdziwi i nietuzinkowi. Nie ma nic pomiędzy. Chyba
nietrudno zgadnąć, do jakiej kategorii zaliczani są Hazel, Gus i
Isaac? :)
Nie
przeżyłam po Gwiazd naszych winie jakiegoś
katharsis, chociaż książka do mnie trafiła. Historia Hazel i Gusa
została genialnie przedstawiona, genialnie poprowadzona i genialnie
zakończona. Jednak ciężko mi teraz mówić o tym, że ta książka
to arcydzieło. Trudno znaleźć w niej wady, to fakt, ale moim
zdaniem tego typu książki, pisane o takiej tematyce, powinny
zostawiać po sobie jakiś ślad. Owszem, jestem sklerotyczką, ale
nie zapominam o świetnych książkach. Gwiazd naszych
wina, choć poruszająca, kiedyś ulegnie zapomnieniu. Są
książki, które pozostawiają po sobie jakąś dziurę, wrzynają
się w mózg lub serce Czytelnika i nie dają o sobie zapomnieć.
Dzieło Johna Greena pozostawiło u mnie ledwie ryskę. Jednakże
tylko u mnie! Nie sugerujcie się tym tak bardzo, drodzy Czytelnicy,
to zależy od każdego indywidualnie.
Nie
chciałam wychwalać tej książki, bo tego w Internecie jest już
tyle, że każdemu już chyba zbrzydło. To nie jest jednak czcze
gadanie, nawet ja, która obyczajówki czytam tylko z przymusu, bo po
prostu ich nie lubię, bardzo polubiłam tę książkę. Gwiazd
naszych wina to piękna opowieść o miłości, niech się
schowają te wszystkie romanse, od których uginają się półki –
ja mam już swój numer jeden! Na pewno wrócę do tej książki, a
kiedy zdobędę trochę pieniędzy, kupię ją, by mieć własny
egzemplarz. Po prostu muszę. John Green popełnił kawał dobrej,
poruszającej powieści i chwała mu za to. Książka ta nadaje się
chyba dla każdego. Nawet jeśli nie lubicie takiej tematyki, dajcie
jej szansę – chociaż się do niej nie przekonałam, to poznałam
genialną powieść.
Gwiazd
naszych wina jest, krótko mówiąc, okay.
Piękna opowieść - ja też nie lubię książek o chorobach, w ogóle ta tematyka mnie przeraża, ale całkowicie się od tego odcinać tez nie można. Super, że John podjął tak trudny temat i zrobił to tak zgrabnie.
OdpowiedzUsuńJa jestem tym tytułem zachwycona :) Temat w książce podjęty jest mi bardzo bliski, więc mnie wzruszyła :)
OdpowiedzUsuńWłaśnie zdałam sobie sprawę, że mimo iż kojarzyłam okładkę i tytuł to nawet nie wiedziałam o czym jest książka, a recenzji pojawiło się całkiem sporo;) Więc, nie wiem czy zapoznam się z książką ponieważ mam obawy. Główna bohaterka jak mówisz jest chora i nie wiem czy potrafiłabym zmierzyć się z tą tematyką;/ Jeszcze zobaczę.
OdpowiedzUsuńŚwietna książka bardzo mi się podobała <3
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie może jakaś książka Ci się spodoba bo sprzedaje - http://layshasky.wordpress.com/ !
Ja akurat mam za sobą niemałą liczbę książek o chorobach, więc nie czułam obaw przed "Gwiazd naszych wina". Może dlatego, iż byłam w pewien sposób "uodporniona" na tego typu tematy, powieść Greena nie zachwyciła mnie tak mocno, jak stało się w przypadku wielu czytelników. Jednak nie ukrywam, że to dobra lektura, którą warto poznać.
OdpowiedzUsuń