Demony
– temat bliski memu sercu niezwykle. Od dawna szalenie interesuję
się tym tematem i podczytuję sobie o różnorakich demonach,
egzorcyzmach i tym podobnych rzeczach. Takie moje zboczenie, każdy
jakieś posiada, nieprawdaż? Dodajmy do tego japoński komiks zwany
mangą, wciąż niezbyt popularny u nas w Polsce, chociaż z dnia na
dzień jest coraz lepiej i mamy pozycję z worka opatrzonego
etykietką „must have”. Ao no Exorcist: Blue Exorcist,
w dosłownych tłumaczeniu Błękitny Egzorcysta, zagościł na
przełomie września i października na księgarnianych półkach
(jak zwykle, tych najniższych), a ja musiałam go mieć, więc pędem
do Matrasu poleciałam, porwałam egzemplarzyk z półki (ale nie
niskiej, jak mają w zwyczaju księgarnie, manufakturowy Matras ma
piękny duży regał na japońskie komiksy), zapłaciłam i czym
prędzej zagłębiłam się w krótki wstęp do historii naszego
niebieściutkiego egzorcysty.
Rin
Okumura, zwany przez wszystkich „łobuzem” i innymi, mnie
eleganckimi przezwiskami, wdaje się w bójkę. Do tego chłopak ma
wielki talent! Ciągle wpada w kłopoty, nieustannie pcha się tam,
gdzie nie powinien, zamiast dawać swym zachowaniem przykład jako
przybrany syn pastora. Jest zupełnym przeciwieństwem swojego
bliźniaka (z pewnością nie jednojajowego); okularnik to cichy
flegmatyk, który bardzo chce zostać lekarzem. Bracia zostali w
dzieciństwie przygarnięci przez księdza o imieniu Shiro, dość
krzepkiego, szalonego staruszka. Żyją sobie spokojnie, co dzień
opatrują rany Rina, a kogóż by innego w końcu, jednakże jak to
w shounenach1 bywa, nagle... BUM.
Rin
Okumura po nieudolnym wiązaniu krawatu wyrusza na rozmowę
kwalifikacyjną. Po drodze spotyka wcześniej nieco obitych przez
niego koleżków; jeden z nich wygląda zgoła inaczej, bynajmniej
nie z powodu pięknych sińców pod oczami. Chce odwetu, ma zamiar
sprać Rina na kwaśne jabłko, ale Rin... zapala się. Błękitnymi
płomieniami. Czemu?! Co się dzieje?! Chłopak nie ma czasu nawet
pomyśleć o tym, co się właśnie stało – o tym, jak jego
przybrany ojciec pojawił się i zaczął egzorcyzmować demona; od
razu zaczynają uciekać, a ojciec Shiro Fujimoto nie ma zamiaru
wyjaśnić, czym był tamten koleżka, czym są te małe czarne,
włochate kulki latające wszędzie ani dlaczego Rin stał się
chodzącą (chociaż w tamtym momencie leżącą) pochodnią. Na
wyjaśnienia czas przychodzi dopiero w murach kościoła.
Świat,
w którym żyją zwie się Assiah, ale jest też druga rzeczywistość,
lustrzane odbicie naszej Ziemi – Gehenna. Tam właśnie mieszkają
demony, to ich wymiar. Sam Rin Okumara, łobuziak i łapserdak, mimo
wszystko kochany i lubiany, dowiaduje się przerażającej dla niego
nowiny... Jest synem samego władcy Gehenny, Szatana. Wraz z
rozpaleniem się błękitnych płomieni jego moce się przebudziły,
co oznacza tylko jedno: niebezpieczeństwo. Jest jednak za późno,
wszystko to już doprowadziło do katastrofy. „Skopać Szatanowi
dupę” staje się celem Rina, kiedy trafia do Akademii Prawdziwego
Krzyża, gdzie on, potomek demona, zostanie wyszkolony na egzorcystę.
O ile oczywiście Rin będzie się przykładał do nauki, a o to u
niego trochę ciężko...
Przy
okazji recenzji pierwszego tomiku Karnevala rozpisałam
się o zaletach ich wydań. Ao no Exorcist nie
różni się od tego wiele – jest porządnie sklejony, kartki nie
wypadają, dobrze wydrukowano rysunki, cud, miód i demon. Nic tylko
pisać w superlatywach, ale jeśli o wydanie chodzi, trudno to
zrobić. Pod obwolutą, którą zawsze zdejmijcie, by odkryć, co
ciekawego się tam kryje, jest krótki komiks i słodki rysunek
naszego głównego bohatera, przypuszczam że tak, jak jest w wersji
japońskiej. Ze strony technicznej jest perfekcyjnie. Tłumaczenie
również nie zostawia wiele do życzenia. Jest prosto, przejrzyście
i dobrze. Tyle.
Kilka
rozdziałów zawartych w około dwustu stronach to mało. Zbyt mało
stron, by rozwinąć fabułę na tyle dobrze, żeby móc się o niej
dłuuugo rozpisywać. Choć dzieje się sporo, to jednak z
perspektywy kogoś, kto zna już animowaną wersję Błękitnego
Egzorcysty, te kilka rozdziałów jest dopiero zalążkiem fabuły
(fabuły zniszczonej doszczętnie w ostatnich odcinak anime, trzeba
dodać). Jednak widać, że warto czekać. Ao no Exorcist to
typowy shounen przedstawiony w nietypowym stylu,
bynajmniej nie chodzi mi tu o styl rysunków Kazue Katō, notabene
bardzo ciekawy. Co więc jest w tej mandze ciekawego? Świat
przedstawiony. Assiah (brzmiący prawie jak Azja, przypadek? nie
sądzę) i Gehenna, dwie rzeczywistości będące swoimi lustrzanymi
odbiciami – motyw już wykorzystywany, ale, ale... czy demony
mieszkać/istnieć nie powinny w Piekle? Właśnie. I mieszkają,
Gehenna bowiem to taki synonim Piekła. Autorka popełniła research i
chwała jej za to.
Idąc
dalej tym tematem: mamy demony. Chrześcijańskie, trzeba dodać.
Szatan, włochate ogonki, elfie uszka, kły, sami wiecie. Rin jest
takim mutantem, ni to człowiek, ni pełnoprawny demon, ale ich
mentalności nie ma za grosz! Grzeczny chłopaczek (w porównaniu do
nich) chce zemścić się na swoim ojcu i dać mu kopa. W tego typu
mangach zawsze główny bohater, po pierwszych wydarzeniach, określa
sobie (często krzycząc, szlochając etc., ale nie zawsze) swój
cel. Zdobyć skarb, zostać królem, Hokage, uratować bliskich,
pomścić ich, kiedy nie udało się uratować... Rin ma swój
troszkę odbiegający od sielankowości, chociaż skopać tyłek
własnemu ojcu chciałby niejeden nastolatek, prawda? Dalej,
schematycznie: bohaterowi nie wychodzi. Pojawiają się motywujące
gadki, że to mój cel, marzenie, że jak się postaram i przyjaciele
mi pomogą, to dam radę. Nie, nie, tutaj takich monologów nie ma,
całe szczęście! Okumura nie przewidział jednego – że do celu
prowadzi go szkoła. A, powiedzmy sobie szczerze, kto lubi szkołę?
Trudno
mi mówić o świecie przedstawionym; przedstawiono zaledwie małą
jego cząstkę. Wydaje się on przemyślany, ale kto wie, czy za
kilka tomików nie zrobi się z tego Bóg-wie-co. Postacie za to są
bardzo zróżnicowane i chociaż dla mnie największym atutem jest
tematyka z racji moich dziwnych zainteresowań, to bohaterowie
również są zaletą. Irytować może jedynie przekonanie, że jeśli
mamy bliźniaków (jedno- czy dwujajowych), to jeden z nich jest
cichy i spokojny, książki czyta nawet, a drugi to zło wcielone,
diabeł nie dziecko. No, właściwie to nawet dosłownie.
Bawi
mnie absurdalność tytułu – Ao no Exorcist: Blue
Exorcist, czyli Błękitny Egzorcysta: Błękitny Egzorcysta.
Rozumiem, że tytuł polski nie brzmiałby dobrze, ale jako podtytuł
dałby sobie radę. Powtórzenie tego po polsku jeszcze bym
zrozumiała lecz po angielsku... to nie mieści mi się w głowie.
Niepotrzebny jest podwójny tytuł w dwóch obcych językach. Logiki
wydawnictwa Waneko nie zrozumiem, ale cieszę się chociaż, że
japoński tytuł zatrzymali, bowiem sam Błękitny Egzorcysta dla
mnie nie brzmi najlepiej.
Pierwszy
tom Ao no Exorcist: Blue Exorcist to ledwie wstęp,
ale rokuje bardzo dobrze. Historia przedstawiona na naprawdę
niewielu stronach nie powinna nikogo znudzić. Tematyka demonów zaś
niech nie odstrasza nikogo, czuć więcej japońskości niż
demoniczności. Tomik powinien spodobać się wielu osobom. Jest też
dobry jako rozpoczęcie swojej przygody z japońskim komiksem.
Osobiście od obejrzenia anime do serii żywię bardzo ciepłe
uczucia, więc w miarę regularnie będę kupowała kolejne tomy.
Polecam. Ao no Exorcist: Blue Exorcist to kawał
dobrej, japońskiej roboty.
1shounen - rodzaj mangi przeznaczonych
głównie dla chłopców.
Ooo Ao no exorcist świetna manga i cudowne anime :D naprawdę warto sięgnąć po tą mangę jak i oczywiście bardzo polecam anime xD
OdpowiedzUsuńzapraszam do mnie http://layshasky.wordpress.com/ :D
Anime pod koniec zniszczyli, ale manga jest boska :D
Usuń