Alaska
– stan USA w północno-zachodniej części Ameryki Północnej...
Czy takiej właśnie tytułowej Alaski właśnie poszukuje Klucha,
czyli Miles Halter? Absolutnie nie. Szukając Alaski to
opowieść o młodych ludziach szukających własnego ja, własnego
Wielkiego Być Może, które dla każdego z nich jest zupełnie inne.
Na poszukiwania Klucha wyrusza w momencie, kiedy decyduje się o
nauce w internacie w Alabamie, gdzie kiedyś uczęszczał jego
ojciec. Dotychczas nieposiadającemu wielu przyjaciół – właściwie
żadnych – chłopakowi nie udawało się nawiązać bliższych
kontaktów z rówieśnikami, o dziewczynach nie wspominając.
Internat to dla niego szansa. I faktycznie, wyjazd ten okazał się
strzałem w dziesiątkę!
Szybko
ochrzczony przezwiskiem Klucha poznaje swojego
współlokatora, Chipa, zwanego przez wszystkich Pułkownikiem, a
dzięki niemu udaje zaznajomić mu się z Alaską, Takumim i Larą.
Ach tak, Alaska, centrum całego zamieszania w głowie Milesa...
Szalona, rozbudzająca, pełna energii, mająca po sto pomysłów na
sekundę, gwałtowna niczym burza – taka właśnie była Alaska.
Razem z nimi mamy możliwość przeżyć... przeżyć ich własną
młodość. Szukają odpowiedzi, miłości, intensywnych wrażeń,
zabawy, przyjaźni... To zwykła opowieść o nastolatkach i ich
nastoletnich problemach, ale przedstawiona w tak niezwykły sposób,
że... po prostu trzeba samemu to przeczytać, by dowiedzieć się,
czemu to dobra książka.
Ach,
John Green. Czy raczej „ech, John Green”. To nazwisko, jak się
przekonałam, wróży dobrą książkę. O ile Gwiazd naszych
wina była powieścią dla mnie nietypową (nie czytam
często takiej tematyki), ale genialną, o tyle, w porównaniu do
niej, Szukając Alaski jest po prostu... niezłe.
Wciąż czuć greenowy klimat, wciąż jest wesoło i smutno, lecz
jakby... mniej. Wyraźnie widać, że w swoim debiucie pisarz dopiero
wyrabiał swój styl.
Rozdziały
podzielone są dość niecodziennie. (100 dni PRZED), (29 dni
PRZED)... Przed czym? Podczas lektury każdy bardziej ciekawski
Czytelnik z pewnością zastanawia się, co jest wydarzeniem, do
którego autor odlicza czas. A PO tym wydarzeniu doszłam do wniosku,
że chyba jednak nie chciałam wiedzieć. Nie popełniajcie mojego
błędu; jako osoba nadzwyczaj ciekawska, która często czyta
ostatnie strony kryminałów na samym początku, sprawdziłam, co
jest wydarzeniem, które podzieliło książkę na dwa okresy:
„przed” i „po”. To był jeden z najgorszych błędów w moim
czytelniczym życiu, jakie popełniłam. Nie naśladujcie mnie, nie
czytajcie ostatnich stron w książkach. Nigdy.
Jeszcze
przed poznaniem twórczości Greena, nie miałam ani bladego, ani
zielonego pojęcia, o co znowu z nim chodzi. Jest facet, napisał
książkę – rozumiem. Co więcej, napisał młodzieżówkę –
przyjęłam do wiadomości. I teraz, proszę państwa, paradoks
Greena: młodzieżówkę, która ma pozytywne recenzje krytyków
literackich. To się wydaje nieprawdopodobne w erze Zmierzchów,
Greyów i mdłych romansów dla niewyżytych nastolatek (do których
poniekąd sama się zaliczam, żeby nie było). Autor ten swoimi
książkami zaczął mi przypominać, że powieść dla młodzieży
to nie tylko akcja i romans, że taka powieść może mieć drugie
dno, mieć głębię, jakieś przesłanie. Oczywiście w Szukając
Alaski akcji i romansu nie zabraknie, co to, to nie!
Ostatnio
zaczęłam zwracać większą uwagę na realizm postaci, zwłaszcza w
romansach. Szukając Alaski co prawda nie jest
romansem, ale wątek miłosny oczywiście posiada. W tym właśnie
miejscu zaczęłam zauważać, jak sztuczne były zachowania
nastolatków z innych książek, „obyczajówek”, czyli takich
powieści, w których realizm postaci jest chyba najważniejszą lub
jedną z najważniejszych rzeczy. Wiecie, drodzy Czytelnicy, jak to
jest z tym zakochaniem w książkach: on zakochał się w niej, ona w
nim, żyli długo i szczęśliwie. Tymczasem w prawdziwym życiu,
opisywanym w takich właśnie powieściach, jest zupełnie inaczej,
absolutnie nie tak! Tu nie ma wybuchu nagłej miłości, nie ma
nagłego oświecenia, nagłej miłości. To jest, całkiem niedawno
to zauważyłam, boleśnie prawdziwe.
Szukając
Alaski jest debiutem Johna Greena, i jako debiut – jest
świetna. Jednak w porównaniu do jego najpopularniejszej
książki, Gwiazd naszych winy, jest zaledwie niezła.
Nie porusza tak bardzo, chociaż może być to spowodowane tym, że
nie mówi o chorobach, nie mówi o śmierci tak dosłownie. Zawiodła
mnie. Tak po prostu. Oczekiwałam czegoś spektakularnego, czegoś,
co pokazałoby cały talent Greena, ale nie wyszło – ten debiut to
chyba najgorsza z jego książek, lecz nie zmienia to faktu, że
Szukając Alaski jest całkiem dobra i wcale nie jest gniotem.
Przygodę z Greenem polecałabym jednak zacząć od Gwiazd
naszych winy czy Papierowych miast,
gdyż Szukając Alaski może nie sprostać
oczekiwaniom, że John Green = genialna książka.
Świetna recenzja i książka też się świetnie zapowiada c;
OdpowiedzUsuńMuszę w końcu zapoznać się z tym autorem :).
OdpowiedzUsuń"Gwiazd naszych wina" spodobała mi się, aczkolwiek nie porwała zanadto, ponieważ jestem już obeznana w takiej tematyce. Po "Szukając Alaski" sięgnę z przyjemnością.
OdpowiedzUsuńI chyba zrobię właśnie tak, jak rekomendujesz - zacznę poznawać twórczość Greena od Gwiazd naszych winy :-) Facet naprawdę zbiera pozytywne opinię, nawet mnie zainteresował już jakiś czas temu.
OdpowiedzUsuńMnie też zainteresował jakiś czas temu - wyskoczył jak Filip z konopi ze swoimi książkami i nagle wszyscy go wielbią. :)
UsuńPrzeczytałam ''Papierowe Miasta'' i oceniłam je jako bardzo dobre, choć spodziewałam się lepszej powieści (przypuszczam, że to przez wszystkie pozytywne oceny, na które się natknęłam). Ale po pozostałe, dwie książki Pana Greena sięgnę z przyjemnością :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Serdecznie!
weronine-library.blogspot.com
O, a Papierowe Miasta to jedyna książka Greena, której jeszcze nie przeczytałam. (Jedyna wydana w Polsce oczywiście. :D)
UsuńNie miałam jeszcze do czynienia z żadną z książek pana Greena, ale w końcu po nie sięgnę - i tej nie ominę. :)
OdpowiedzUsuńPowiedzmy, że książka jak na debiut ok, ale nie powala - natomiast Gwiazd Naszych Wina tego autora to jednak jest coś :D
OdpowiedzUsuńod jakiegoś czasu bardzo chcę przeczytać, czekam tylko na okazję :))
OdpowiedzUsuńxo, A.