Sezon
serialowy w pełni – a studenci po sesji. Od kilku tygodni możemy
obserwować rosnącą popularność kilku nowych seriali, które nie
są kolejnymi sezonami, ale całkowicie nowymi historiami, które
dopiero się rozkręcają i dopiero zdobywają rzesze fanów. Dlatego
przychodzę do was z trzema interesującymi (na obecny moment)
serialami, z którymi warto się zapoznać i zobaczyć, czy czasem
nie jest to propozycja idealna na weekend przed telewizorem (i
książką, książka musi być zawsze, ale czasem warto odetchnąć).
Emerald
city
Emerald
city, czyli po polsku Szmaragdowy gród, to kolejny retelling znanej
nam historii, tym razem Czarnoksiężnika z krainy Oz. Dorotka to nie
mała dziewczynka, ale kobieta, która pragnie poznać tożsamość
swojej matki. Poprzez tornado trafia do krainy Oz, w której
aktualnie trwają walki o władzę i magię.
Tym,
co mnie przekonało do Emerald city, jest zabawa podstawą historii,
czyli powieścią L. Franka Bauma. Oglądanie kolejnych odcinków
(jestem na czwartym) to wyczekiwanie znanych postaci – już na
samym początku niespodziewane wprowadzenie Stracha na Wróble
całkowicie mnie w sobie rozkochało. Uwielbiam taką zabawę treścią i
kombinowanie. Po poznaniu Blaszanego Drwala kupili mnie ostatecznie.
Mam nadzieję, że fabuła będzie równie ciekawa, jak dotychczas, i
twórcy nie popadną w schematy, klisze i wysuną wątki miłosne na
pierwszy plan. Zapowiada się intrygujący, rozrywkowy serial, i zachęcam
do zapoznania się z nim. :)
Riverdale
O
Riverdale mówią wszyscy. Oglądają wszyscy. To taki serial, który
bardzo szybko zdobył popularność nie tylko w Ameryce, ale na całym
świecie. Czy to sprawka przystojnego protagonisty? Cole'a Sprouse'a
w jednej z ról? A może tego, że podstawą jest kultowy amerykański
komiks, większości z nas raczej nieznany?
Będę
szczera: to high school drama. Dramaty nastolatków, miłości,
miłostki, zadurzenia, przyjaźnie... O tym zapowiada się cały
serial. Jest przyjemny, owszem, i Cole Sprouse w roli Jugheada
wymiata całkowicie, ale w zasadzie to bardzo zakamuflowany typowy
serial o licealistach. Kamufluje się z pomocą wątku kryminalnego,
bowiem cała historia zaczyna się od śmierci i na początku
wydawało się, że koncentrować się będzie głównie wokół
niej. Tymczasem to bardziej obyczajówka z elementami kryminału,
bardzo małymi. Ale nie ma się co dziwić, skoro oryginał –
komiks – skupiał się właśnie na Archiem i jego wielkim
problemie: Betty czy Veronica? Ogląda się przyjemnie, owszem, ale
nie jest to coś specjalnego, coś szałowego.
Taboo
I
wisienka na koniec – zamiast zasiąść przed telewizorem, by
obejrzeć drugi odcinek Belle Epoque (raczej nie warto), lepiej
popatrzeć na Toma Hardy'ego w roli Jamesa Delaneya. W chwili pisania
jestem po obejrzeniu trzeciego odcinka i jestem zachwycona –
oddaniem klimatu, naturalizmem, brudem, błotem i wszechobecną
ciemnością. Tak głęboką, że ledwie można dostrzec niektóre
elementy na ekranie. Zachwyca też oddanie epoki, gdzie nie
dostrzeżemy pięknych hollywoodzkich uśmiechów i perfekcyjnej
cery, ani majtek prostytutki podczas wykonywania roboty (musiałam,
wybaczcie). Mroczne tajemnice, intrygi, spiski, niebezpieczeństwa i
przemoc – czysta przyjemność z oglądania! Tylko dla osób o
mocnych nerwach.
Och,
no i gra tam Mark Gatiss. Bardzo lubię Gatissa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz