Sarah
J. Maas szturmem pobija księgarniane półki i listy bestsellerów
swoimi dwiema seriami, obiema bazującymi na klasycznych baśniowych
toposach. Opowiadanie baśni na nowo stało się ostatnio bardzo
modne i poczytne, bo co tu dużo tłumaczyć – większość z nas
baśnie kocha i kojarzy z dzieciństwem: te wszystkie historie o
księżniczkach i rycerzach, z morałem i szczęśliwym zakończeniem
wielu z nas ukształtowały. Literatura Young Adult częściej
zaczęła sięgać po właśnie takie historie, jednak całkowicie je
odwracając i naginając do własnych pomysłów – i taką właśnie
powieścią, która gra z ograną, znaną od dawna opowieścią o
syndromie sztokholmskim, jest właśnie Dwór cierni i róż,
pierwszy tom serii pod tym samym tytułem.
Feyra
jest głową rodziny. Mieszka w rozpadającej się chacie na skraju
lasu wraz z dwiema siostrami i niezdolnym do pracy ojcem. To ona
nauczyła się używać łuku i poluje na dzikie zwierzęta, by nie
głodować, to ona zrywa z nich skóry i sprzedaje na targu za
grosze, by ledwo wiązać koniec z końcem. Popełnia jednak błąd –
zabija wielkiego wilka, który przyszedł zza muru odgradzającego
krainę śmiertelników od magicznego Prythianu zamieszkałego przez
piękne, nieśmiertelne, acz śmiertelnie niebezpieczne istoty zwane
fae. Feyra własnym życiem musi spłacić dług, jaki zaciągnęła
poprzez morderstwo – więc w zamian za śmierć wilka udaje się z
fae, Tamlinem, do jego posiadłości, by tam w niewoli spędzić
resztę swych dni. A to dopiero początek tego, co ją spotka.
Piękna
i bestia to jedna z moich ulubionych historii, dlatego miałam
nadzieję, że Sarah J. Maas nie sprawi, że będę zgrzytać zębami
na myśl o źle pomyślanej fabule. Na szczęście autorka tylko
inspirowała się tą historią, bowiem Dwór cierni i róż
nie jest bezczelną kalką baśni, jedynie czerpie motywy i to w
sposób bardzo pokrętny i nieoczywisty. Maas przedstawia wszystko w
zupełnie innym świetle, zarówno jeśli chodzi o samą klątwę,
dużo bardziej skomplikowaną, jak i postać Feyry, która nie czeka
na ratunek księcia, ale sama biegnie ratować i siebie, i jego.
Dodatkowo wprowadzona zostaje druga inspiracja, czyli mit o
Persefonie – zapowiada się intrygująco i liczę na to, że
autorka wciąż będzie bawić się odniesieniami do tej mitycznej
podstawy, jednak przewiduję, że – biorąc pod uwagę jakże
trudny dylemat Feyry, którego z mężczyzn wybrać – będzie nieco
bardziej irytujący.
Tak
naprawdę pomimo wielu świetnych elementów, które Maas wrzuciła
do Dworu cierni i róż, zawiodłam się na niej z powodu
użycia tak oklepanego, wyświechtanego już motywu trójkąta
miłosnego, gdzie ona jedna, a ich dwóch. Wśród tak cudownie
poprowadzonej fabuły ten mankament strasznie mi zgrzytał i
irytowałam się, a przypuszczam, że w drugim tomie będzie tylko
gorzej, a wybór jednego dla Feyry będzie niemożliwy. To jedna z
dwóch wad, które wyłapałam.
Drugą
natomiast jest postać Tamlina, która od początku przejawiała się
ciekawie – ciążyła nad nim klątwa, musiał poddawać się mocy
starożytnej magii, musiał bronić swoich poddanych przed szerzącą
się chorobą i władczynią całego Prythian, był wojownikiem,
księciem z olbrzymią odpowiedzialnością i przyjacielem, który musiał dokonać niezwykle trudnego wyboru. Tyle
twarzy, tyle ról, które w drugiej połowie powieści skumulowały
się w jedno: ukochany. Książę z bajki. Kochanek. Miłość życia.
Nic poza ukochaną nie widział. Całkowita amputacja jakiegokolwiek
charakteru – liczę na poprawę w Dworze mgieł i furii.
Mogę
polecić Dwór cierni i róż – wciągnęłam się tak mocno
w historię po raz pierwszy od dawna, zakochałam w wykreowanym przez
autorkę świecie i odniesieniach do baśni o Pięknej i Bestii, w
bawieniu się konwencją i kombinowaniu, jak opowiedzieć znaną nam
wszystkim historię na nowo. Choć nie jest bez wad, myślę, że
warto zapoznać się z tą historią, która wciąga i nie daje
odetchnąć, w ciekawy sposób bawi się baśnią i mitologią, i przede wszystkim pochłania na całego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz