Rzadko
ostatnio oglądam filmy. Wolę seriale, które co prawda w ogólnym
rozrachunku są dłuższe, ale w ostatnim czasie ciężko było mi
wysiedzieć dwie godziny na filmie bez rozpraszania, jeśli nie byłam
w kinie, ale w domowym zaciszu. Jakoś czterdzieści minut zapowiada
się ciekawiej niż dwie godziny często nieciekawego filmu, który i
tak muszę dokończyć – bo nie lubię porzucać historii. I tak
oto zawiodłam się trzy razy; wiedziałam, że jeden będzie tak
zły, że aż śmieszny, drugi po prostu nudny, a trzeci... a trzeci
to było ogromne zaskoczenie. I zawód.
Dziewczyna
z pociągu
Wczoraj
obejrzałam, choć przyznam, że w połowie miałam ochotę wyłączyć.
Książki nie czytałam, bo wiedziałam, że nie warto – tak więc
rozwiązania zagadki nie znałam. To ciekawy film ze względu na
reżyserię: mamy dużo bliskich planów, zbliżeń i detali, trochę
ziarnisty obraz i nieco wyblakłe kolory. Ale budowanie napięcia
całkowicie nie wyszło. Historia jest przedstawiona chaotycznie
(choć może to zamysł), na plus zasługuje nawet w filmie dobre
wykreowanie Rachel na narratora niegodnego zaufania, ale nic ponad.
Rozwlekła historia, nieciekawie przedstawiona, bez żadnych
elementów, które mogłyby choć trochę zainteresować. Napięcia, klimatu i niepokoju nie stwierdzono.
Nudy.
La
la land
Ile
o tym filmie było! Złote Globy, 14 nominacji do Oscara, nic tylko
lecieć do kina i oglądać. Tyle nominacji oscarowych, ile Titanic,
to coś musi znaczyć! I znaczy. Że Oscary są dziwne. A film w moim
odczuciu całkowicie przeceniany i niezasługujący na aż tyle
nagród.
To
piękny film, gdzie każda ze scen przypomina obraz, a całość
wygląda tak nierealistycznie, a tak genialnie i scenicznie, że
nikomu to nie przeszkadza. Zwłaszcza mnie, bo cenię estetykę. Żywe
kolory, zachwycające stroje. I muzyka, którą nuci się długo po
zakończeniu oglądania. Teraz też słucham A Lovely Night. Słucham
od kilku dni. Pod względem i muzycznym, i estetycznym, to świetny
obraz. Ale nie pod kątem fabuły. To musical, gdzie co jakiś czas
się śpiewa. To historia o spełnianiu marzeń, poświęceniu się i
traceniu tego, co ważne. Trochę igra z hollywoodzkim happy endem,
ale nic ponadto. To nie jest historia, którą się zapamięta –
jak ta Jacka i Rose w Titanicu. To kolejna historia o amerykańskim
śnie, i tyle.
Ciemniejsza
strona Greya
Tak
zły, że aż śmieszny. Pamiętam seans pierwszej części, na
którym liczyłam z radością zagryzanie wargi (18 razy) i
zachwycałam idiotyzmem całej fabuły. Pierwszorzędna rozrywka dla
filmowej masochistki, jaką jestem. Więc i na Ciemniejszą stronę
Greya poszłam, nie oczekując niczego wspaniałego – ale
świętowanie Dnia Singla w kinie z doborowym towarzystwem było
dobrym pomysłem. I Ciemniejsza strona Greya to film zły. Już
nie mówię nawet o fabule, której fenomen od biedy dałoby się
wytłumaczyć – wiecie, archetypiczna historia, biedna dziewczyna
(Kopciuszek) spotyka przystojnego milionera (Książę z bajki).
Gdyby nie temat tak kontrowersyjny, jak BDSM... temat, którego wcale
prawie nie ma. Reklamowany jako erotyk film ma w sobie trochę
zaledwie erotyki. I nie daj Boże pokazać coś więcej niż pierś!
Ale
nie. Nie będę wdawać się w zawiłości fabuły, bo wiele osób
przede mną to zrobiło. To wciąż zły pod kątem reżyserii film.
- Wspominana przez wiele osób scena z gorsetem. Ana przed balem maskowym ubiera fikuśny zestaw bieliźniany, w tym właśnie wspomniany gorset. Tymczasem dwa ujęcia później znajdują się na rzeczonym przyjęciu, na które Anastasia założyła sukienkę z takiego materiału i o takim kroju (odkryte plecy, całość dopasowana), że raczej wcześniej założonej bielizny mieć na sobie nie mogła. Co zresztą potwierdzają kolejne sceny miłosnych uniesień – gorsetu nie stwierdzono.
- Scena z jachtem, który w rytm cudownej muzyki (bo muzykę film ma świetną, a I don't wanna live forever skradło moje serducho mimo tych wysokich głosów). Przypomina product placement. I to taki zły product placement. Kolejny irytujący element: Christian daje Anie posterować. Uprzedzam, że nie jestem stuprocentowo pewna tego, bo nie odnalazłam sceny w odmętach internetu, a na film drugi raz nie pójdę, mam jednak nieodparte wrażenie, że rzeczywiście na ich dłoniach zauważyłam czarne rękawiczki. Pomyślałam wtedy, że to dziwne, nie wiedziałam, że do steru trzeba zakładać rękawiczki. W kolejnej scenie naturalnie nagle zniknęły. Do tej pory nie wiem, czy mi się wydawało.
- Ruchy kamery. Nie jestem znawcą, a jedynie widzem, ale wiem, kiedy coś mi się nie podoba. Tak było z ruchem kamery, który w scenach uniesień naszych gołąbków był strasznie chaotyczny – najpierw nagrywane jest z ręki, obraz trochę się trzęsie, by zaraz potem przejść do statycznych ujęć, zdecydowanie nagrywanych na statywie. Zgrzytało mi bardzo.
- Tak na zakończenie pominę brak chemii między dwójką głównych aktorów, zachowanie Any jak z horrorów, w których krzyczysz do ekranu „Nie rób tego!”, a bohater i tak schodzi do ciemnej piwnicy, chaos pod kątem przedstawiania scen (dziękuję Hani za tłumaczenie paru rzeczy; ja nie przeczytałam drugiego tomu, zawiedziona pierwszym, ona tak, i parę rzeczy mi tłumaczyła), awansu Anastasii (serio, też tak chcę) i tokstycznej relacji ze stalkerem. I nie chodzi mi o tego gościa z wydawnictwa.
- Christian ma wypadek helikopterem. Wielki raban, poszukiwania. I wraca do domku. Trochę przybrudzony, troszkę zakrwawiony. Oj tam, codziennie helikoptery spadają, prawda? Dwa ujęcia później krwi na tych pięknych włosach nie stwierdzono. Pójścia pod prysznic też nie. Magia! Może jest z Hogwartu i użył zaklęcia Chłoszczyć?
- Meh.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz