sobota, 26 września 2015

Kopciuszek (2015)


Retellingi znanych i lubianych baśni są ostatnio na topie - MaleficientMirror, Mirror czy Królewna Śnieżka i Łowca... a w przygotowaniu mamy Piękną i Bestię z Emmą Watson w roli Belli. To takie urzeczywistnianie znanych postaci i historii, przedstawianie baśni w konwencji realistycznej.

Łatwiej wszakże uwierzyć w rozumne myszki wygenerowane komputerowo niż w te z animacji, gadające i ubrane w czapeczki i koszulki. Często retellingi - z angielskiego retelling to ponowne opowiedzenie - dopisują wiele do znanej historii, czasem nawet całkowicie ją zmieniając. Jak historia Śpiącej Królewny w Maleficient, opowiedziana zupełnie inaczej, tak, że współczuje się Diabolinie. Ale Kopciuszek w reżyserii Kennetha Branagha (Gilderoy Lockart z Pottera, jeśli ktoś nie zna) jest... cóż, Kopciuszkiem. I w tym tkwi cała magia.

Historii młodej osieroconej dziewczyny wychowywanej przez macochę nie muszę chyba przedstawiać - Kopciuszek dzielnie znosi bycie służącą macochy i przyrodnich sióstr i z wdzięcznością przyjmuje towarzystwo i pomoc swoich znajomych: myszek, ptaszków i innych zwierzątek. Tej historii bieg stary jest jak świat, disneyowsko mówiąc: poznaje księcia, zakochują się w sobie, a potem żyją długo i szczęśliwie. I pod tym względem w dziewięćdziesięciu procentach taki jest najnowszy Kopciuszek.

Pozostałe dziesięć procent to drobne, niewielkie zmiany wprowadzone w fabule, nie zmieniające historii, ale nadające jej większy sens, lepszą płynność i pokazujące postacie jako ludzi, a nie czarne charaktery jako złych od urodzenia, bo tak, i dobre jako te bez problemów i wiecznie szczęśliwe, którzy są jednocześnie jedynymi mogącymi zyskać szczęśliwie zakończenie.



Po pierwsze, bohaterowie mają charakter. W animacji Disneya książę ma chyba dwie miny i dla mnie w każdym razie zdecydowanie nie jest czarujący, tymczasem Richard Madden w roli księcia jest najbardziej czarującą, najsympatyczniejszą postacią, w której z miejsca można się zakochać i zacząć marzyć o własnym księciu. To momentami niepokojące, jak idealnie pasuje do tej roli, ze swoim śnieżnobiałym uśmiechem i niebieskimi oczętami. Jednak najlepsze, co w nim jest, to to, że nie został przedstawiony jak w animacji (niczym bezbarwny Ken) - jest taka scena, która mnie całkowicie rozłożyła, scena, w której zwija się w kłębek obok umierającego ojca. Taka rysa na sielankowym obrazie życia w pałacu.

Dalej, Ella - czy też Kopciuszek - nie jest zwykłym popychadłem, zdegradowanym do roli służącej, dziewczyną niepotrafiącą postawić się swojej macosze i bezkrytycznie wykonującą jej polecenia. Ma charakterek, jest asertywna, tylko że tak kocha swój dom, że ucieczka z niego wydaje jej się czymś nierealnym (a potem spokojnie wychodzi za księcia i mieszka w pałacu, nie płacząc nad samotnym, pustym domem, cóż).


Jednak to to, co zrobiono z macochą - a w zasadzie zrobiono z nią to, co ze wszystkimi: dano charakter i motywacje, i przeszłość - było majstersztykiem. Macochy nigdy nie lubiłam. Wydawała się urodzona zła na cały świat, okrutna i wiecznie poważna. Cate Blanchett w tej roli, dystyngowana i ubierana prawie na graniczy kiczu i elegancji, gra całą sobą, a zwłaszcza mimiką. Najważniejsze jest to, czego nie opowiada. Macocha nie jest zła od urodzenia, nie jest czarnym charakterem, bo tak musi być w bajkach, nie nienawidzi Kopciuszka, bo tak. Taki charakter wynika z przeszłości, dawne wydarzenia całkowicie zmieniły jej postrzeganie świata (co najlepiej widzimy, gdy opowiada swoją własną bajkę). I, co mnie się podobało najbardziej (przynajmniej, gdy sama interpretowałam macochę), to to, że ona nienawidzi Elli, bo sama kiedyś była niewinna, pełna nadziei i dobra. Ale życie pokazało, że musi być silna i okrutna, i skupić się na zapewnieniu sobie i swoim głupiutkim córkom bytu.

Nie mogę również nie wspomnieć o Helenie Boham Carter w roli Wróżki Chrzestnej, która miała paręnaście zaledwie minut, a skradła każdą możliwą scenę. Zamiast dobrotliwej staruszki mamy wesołą, bardzo roztrzepaną, szaloną i troszkę zażenowaną swoją rolą wróżkę w strojnej sukni.



Od pierwszej sceny, rozgrywającej się na pięknej zielonej łące, uderzyło mnie, jak bardzo pewne kadry przypominają obrazy impresjonistyczne, może rokokowe. Mocne kolory, piękne ubrania, od których nie można oderwać wzroku, i cała scenografia stwarzają wrażenie, jakbyśmy oglądali inny obraz za każdym razem, kiedy zmienia się miejsce akcji. Mamy zieloną łąkę, przytulny dom Elli, pałac - w tym salę, gdzie ćwiczono szermierkę, i tę ciekawą podłogę w szachownicę - czy nawet las, w którym Ella i książę po raz pierwszy się spotykają. Jest też trochę teatralnie (a chadzam do teatru, więc wiem, jak to wygląda), jakbyśmy oglądali nakręcony różnymi kamerami spektakl - bo scenografia przypomina scenografię teatralną. Daje to fenomenalny efekt, bardzo pasujący do przedstawianej - i opowiadanej przez narratora - opowieści.

Kopciuszek to niezwykle kolorowy film. To również filmowe przedstawienie tej znanej baśni, bez zmian, bez unowocześniania tej ponadczasowej historii - have courage and be kind to największy morał płynący z Kopciuszka, powtarzany bez końca: jeśli jesteś dobry dla innych, szczęście się do ciebie uśmiechnie. Dla młodszych widzów Kopciuszek będzie cudowną opowieścią, niezwykle barwnym filmem, ale tak naprawdę wiek nie ma znaczenia (oglądałam z mamą i młodszą siostrą, i nam trzem bardzo się podobało).



Ci zaś, którzy już poznali realia życia, poznali te ciemne strony i to, że tak piękne baśnie nie mają prawa istnieć w naszym świecie, z radością dostrzegą te niewielkie rysy w tym cudownym świecie Disneya - rysy pokazujące, że chociaż te postacie wydają się mieć życie jak z bajki, to tak naprawdę i oni mają chwile słabości, a przeszłość odciska na nich piętno.

Pamiętam, że gdy 
Kopciuszek wchodził do kin, przed filmem puszczano krótką animację z uniwersum Krainy lodu - Gorączka lodu, czyli niespełna ośmiominutową, zabawną animację o urodzinach Anny. Na płycie DVD również umieszczono ten dodatek i dodam tylko, że chociaż siostra, uwielbiająca Elsę i Olafa, niezwykle się wczuła w tę urodzinową historyjkę, dla mnie brakowało tej magii z Krainy lodu - piosenka nie wpadała w ucho, a to, co chciano przedstawić, wydawało się nijakie i jakby wymuszone. Oby nad kontynuacją popracowano dłużej i z sercem.



Za film i książkę (o której już niedługo) dziękuję firmie Galapagos! :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...