Retellingi znanych i lubianych baśni są ostatnio na topie - Maleficient, Mirror, Mirror czy Królewna Śnieżka i Łowca... a w przygotowaniu mamy Piękną i Bestię z Emmą Watson w roli Belli. To takie urzeczywistnianie znanych postaci i historii, przedstawianie baśni w konwencji realistycznej.
Łatwiej
wszakże uwierzyć w rozumne myszki wygenerowane komputerowo niż w
te z animacji, gadające i ubrane w czapeczki i koszulki. Często
retellingi - z angielskiego retelling to ponowne opowiedzenie -
dopisują wiele do znanej historii, czasem nawet całkowicie ją
zmieniając. Jak historia Śpiącej Królewny w Maleficient,
opowiedziana zupełnie inaczej, tak, że współczuje się
Diabolinie. Ale Kopciuszek w reżyserii Kennetha
Branagha (Gilderoy Lockart z Pottera, jeśli ktoś nie zna) jest...
cóż, Kopciuszkiem. I w tym tkwi cała magia.
Historii
młodej osieroconej dziewczyny wychowywanej przez macochę nie muszę
chyba przedstawiać - Kopciuszek dzielnie znosi bycie służącą
macochy i przyrodnich sióstr i z wdzięcznością przyjmuje
towarzystwo i pomoc swoich znajomych: myszek, ptaszków i innych
zwierzątek. Tej historii bieg stary jest jak świat, disneyowsko
mówiąc: poznaje księcia, zakochują się w sobie, a potem żyją
długo i szczęśliwie. I pod tym względem w dziewięćdziesięciu
procentach taki jest najnowszy Kopciuszek.
Pozostałe
dziesięć procent to drobne, niewielkie zmiany wprowadzone w fabule,
nie zmieniające historii, ale nadające jej większy sens, lepszą
płynność i pokazujące postacie jako ludzi, a nie czarne
charaktery jako złych od urodzenia, bo tak, i dobre jako te bez
problemów i wiecznie szczęśliwe, którzy są jednocześnie
jedynymi mogącymi zyskać szczęśliwie zakończenie.
Po
pierwsze, bohaterowie mają charakter. W animacji Disneya książę
ma chyba dwie miny i dla mnie w każdym razie zdecydowanie nie jest
czarujący, tymczasem Richard Madden w roli księcia jest najbardziej
czarującą, najsympatyczniejszą postacią, w której z miejsca
można się zakochać i zacząć marzyć o własnym księciu. To
momentami niepokojące, jak idealnie pasuje do tej roli, ze swoim
śnieżnobiałym uśmiechem i niebieskimi oczętami. Jednak
najlepsze, co w nim jest, to to, że nie został przedstawiony jak w
animacji (niczym bezbarwny Ken) - jest taka scena, która mnie
całkowicie rozłożyła, scena, w której zwija się w kłębek obok
umierającego ojca. Taka rysa na sielankowym obrazie życia w pałacu.
Dalej,
Ella - czy też Kopciuszek - nie jest zwykłym popychadłem,
zdegradowanym do roli służącej, dziewczyną niepotrafiącą
postawić się swojej macosze i bezkrytycznie wykonującą jej
polecenia. Ma charakterek, jest asertywna, tylko że tak kocha swój
dom, że ucieczka z niego wydaje jej się czymś nierealnym (a potem
spokojnie wychodzi za księcia i mieszka w pałacu, nie płacząc nad
samotnym, pustym domem, cóż).
Jednak to to, co zrobiono z macochą - a w zasadzie zrobiono z nią to, co ze wszystkimi: dano charakter i motywacje, i przeszłość - było majstersztykiem. Macochy nigdy nie lubiłam. Wydawała się urodzona zła na cały świat, okrutna i wiecznie poważna. Cate Blanchett w tej roli, dystyngowana i ubierana prawie na graniczy kiczu i elegancji, gra całą sobą, a zwłaszcza mimiką. Najważniejsze jest to, czego nie opowiada. Macocha nie jest zła od urodzenia, nie jest czarnym charakterem, bo tak musi być w bajkach, nie nienawidzi Kopciuszka, bo tak. Taki charakter wynika z przeszłości, dawne wydarzenia całkowicie zmieniły jej postrzeganie świata (co najlepiej widzimy, gdy opowiada swoją własną bajkę). I, co mnie się podobało najbardziej (przynajmniej, gdy sama interpretowałam macochę), to to, że ona nienawidzi Elli, bo sama kiedyś była niewinna, pełna nadziei i dobra. Ale życie pokazało, że musi być silna i okrutna, i skupić się na zapewnieniu sobie i swoim głupiutkim córkom bytu.
Nie mogę również nie wspomnieć o Helenie Boham Carter w roli Wróżki Chrzestnej, która miała paręnaście zaledwie minut, a skradła każdą możliwą scenę. Zamiast dobrotliwej staruszki mamy wesołą, bardzo roztrzepaną, szaloną i troszkę zażenowaną swoją rolą wróżkę w strojnej sukni.
Od
pierwszej sceny, rozgrywającej się na pięknej zielonej łące,
uderzyło mnie, jak bardzo pewne kadry przypominają obrazy
impresjonistyczne, może rokokowe. Mocne kolory, piękne ubrania, od
których nie można oderwać wzroku, i cała scenografia stwarzają
wrażenie, jakbyśmy oglądali inny obraz za każdym razem, kiedy
zmienia się miejsce akcji. Mamy zieloną łąkę, przytulny dom
Elli, pałac - w tym salę, gdzie ćwiczono szermierkę, i tę
ciekawą podłogę w szachownicę - czy nawet las, w którym Ella i
książę po raz pierwszy się spotykają. Jest też trochę
teatralnie (a chadzam do teatru, więc wiem, jak to wygląda),
jakbyśmy oglądali nakręcony różnymi kamerami spektakl - bo
scenografia przypomina scenografię teatralną. Daje to fenomenalny
efekt, bardzo pasujący do przedstawianej - i opowiadanej przez
narratora - opowieści.
Kopciuszek to
niezwykle kolorowy film. To również filmowe przedstawienie tej
znanej baśni, bez zmian, bez unowocześniania tej ponadczasowej
historii - have courage and be kind to największy
morał płynący z Kopciuszka, powtarzany bez końca:
jeśli jesteś dobry dla innych, szczęście się do ciebie
uśmiechnie. Dla młodszych widzów Kopciuszek będzie
cudowną opowieścią, niezwykle barwnym filmem, ale tak naprawdę
wiek nie ma znaczenia (oglądałam z mamą i młodszą siostrą, i nam trzem bardzo się podobało).
Ci zaś, którzy już poznali realia życia, poznali te ciemne strony i to, że tak piękne baśnie nie mają prawa istnieć w naszym świecie, z radością dostrzegą te niewielkie rysy w tym cudownym świecie Disneya - rysy pokazujące, że chociaż te postacie wydają się mieć życie jak z bajki, to tak naprawdę i oni mają chwile słabości, a przeszłość odciska na nich piętno.
Pamiętam, że gdy Kopciuszek wchodził do kin, przed filmem puszczano krótką animację z uniwersum Krainy lodu - Gorączka lodu, czyli niespełna ośmiominutową, zabawną animację o urodzinach Anny. Na płycie DVD również umieszczono ten dodatek i dodam tylko, że chociaż siostra, uwielbiająca Elsę i Olafa, niezwykle się wczuła w tę urodzinową historyjkę, dla mnie brakowało tej magii z Krainy lodu - piosenka nie wpadała w ucho, a to, co chciano przedstawić, wydawało się nijakie i jakby wymuszone. Oby nad kontynuacją popracowano dłużej i z sercem.
Za film i książkę (o której już niedługo) dziękuję firmie Galapagos! :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz