poniedziałek, 16 marca 2015

Przyjaciel jest najgorszym wrogiem (House of cards, sezon 1)


Jeszcze rok temu obejrzenie serialu traktującego o polityce byłoby dla mnie czymś równie niemożliwym, co nagła przeprowadzka do Peru w celu hodowania alpak. Jeśli o politykę chodzi, znam jedynie podstawowe informacje, ale nie interesuję się nią - to dla mnie po prostu nic ciekawego. Chociaż House of cards nie zmieniło mojego zdania co do zainteresowania sceną polityczną, to sam serial stał się dla mnie przerażającą wizją ludzkiej chciwości i całkowicie wpadłam w sidła Franka Underwooda. 

Serial skupia się wokół kongresmena Francisa Underwooda (Kevin Spacey), któremu sprzątnięto sprzed nosa stanowisko Sekretarza Stanu. Chciwy władzy, sprytny i inteligentny polityk postanawia się zemścić i rozpoczyna swoją brutalna grę o władzę. Wraz z żoną (Robin Wright) i swoimi pomocnikami nie cofnie się przed niczym, by osiągnąć upragniony cel. House of cards przedstawia kulisy polityki i mechanizmy władzy w tak elegancki, a zarazem brutalny sposób, że trudno jest choć na chwilę nie wsiąknąć w pełen intryg politycznych świat.


Tym, co najbardziej mnie zaskoczyło (na plus) i jednocześnie sprawiało, że miałam okropne uczucie lęku podczas seansu, było patrzenie w kamerę. Doskonała kreacja Kevina Spacey może zachwycać i nie sposób się nie zgodzić, że jest to odpowiedni aktor w odpowiedniej roli, jednak przede wszystkim: przeraża. Rzadko boję się horrorów, a irracjonalny lęk dotychczas wywoływał u mnie jedynie Stephen King - teraz do tej niewielkiej listy jestem zmuszona dopisać Kevina Spacey w roli Franka Underwooda. Frank bowiem... patrzy w kamerę. Patrzy przez nią wprost na odbiorę i czasem ma się uczucie, że przewierca wzrokiem twoją duszę. I mówi - też do odbiorcy, do Ciebie. Tłumaczy, co zaraz zrobi i dlaczego. Przewiduje, jakie gafy zaraz popełnią jego towarzysze.

To były przerażające momenty. Nie w sposób taki, że ma się ochotę zapalić wszystkie światła w domu i spać z nożem i solą przy łóżku, ale w zupełnie inny, ciężki do wytłumaczenia sposób.

Mechanizm władzy to temat ciekawy, po który sięgano od dawien dawna w literaturze - przykładowo, Szekspir często o mechanizmach tych pisał: w Makbecie czy Hamlecie, więc po tylu latach temat ten wydawać się może bardziej niż wyświechtany. I tutaj House of cards nie zaskakuje, bo ukazuje brutalne, miejscami krwawe kulisy walki politycznej, przedstawia, jak Frank Underwood, który przeraża, ale i którego nie można ot tak po prostu nienawidzić, wspina się po szczeblach... nie, lepszym określeniem będzie, że idzie do upragnionego celu po trupach. Zdecydowanie bardziej pasuje niż prosta drabina i szczeble.

I na tym mogłyby się zakończyć zachwyty nad House of cards, gdyby nie to, że w żadnym calu nie jest to serial po prostu ukazujący mechanizmy władzy. Ukazuje je, ale w sposób nadzwyczaj wysmakowany i elegancki, poczuć można, że większość przewijających się postaci to ludzie z elity, a główni bohaterowie, czy raczej antybohaterowie, robią wszystko, by zrazić do siebie odbiorców, nie przejmując się tym, że za ich zachowanie moglibyśmy nienawidzić ich całym sercem. I wiecie, co się dzieje? Bynajmniej nie nienawidzimy ich. Ba!, wręcz kibicujemy im i sympatyzujemy z nimi.

Fenomenalna obsada z Kevinem Spacey i Robin Wright na czele, świetnie napisana fabuła, która nawet największego laika, jeśli o politykę chodzi, wciągnie i sprawi, że zakulisowe zmagania z wieloma kłodami rzucanymi pod nogi Underwooda staną się szalenie ciekawe, mroczny klimat w trochę fincherowskim stylu, a tego nigdy za wiele, i mnóstwo adrenaliny związanej z nieprzewidywalnymi decyzjami Franka sprawiają, że House of cards ogląda się na jednym wdechu. Na wydech nie starcza czasu.

Jak wspominałam, nigdy nie przypuszczałam, że tak zapalczywie będę oglądała serial traktujący o polityce, która zazwyczaj szalenie mnie nudzi, i w dodatku że będę się czuła, jakbym jechała kolejką górską, a mój żołądek będzie podjeżdżał mi do gardła. W House of cards brak rozciągających się dramatycznych scen, które zazwyczaj przygotowują nas na przyjęcie tragedii - wszystko jest podane szybko, brutalnie i bez zbędnych ozdobników. Zupełnie tak, jak zachowuje się Frank Underwood.

I ja to całkowicie kupuję. Jeśli brak wam emocji, a potrzebujecie czegoś mocnego do oglądania, czegoś, co nie da o sobie szybko zapomnieć i pozostawi was często w stanie całkowitego oszołomienia, to nie wiem, na co czekacie - klikajcie play i oglądajcie House of cards!




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...