Wiecie,
jak to bywa – najpierw jest pomysł. Ktoś, kto lubi pisać, ten
pomysł przelewa na papier, a jak ma szczęście albo pieniądze,
wydaje swoją opowieść w formie książki. Trafia ona do księgarń
i jeśli okaże się być dobra lub popularna (a to nie to samo) –
kupowane są prawa do sfilmowania jej. W formie serialu albo filmu,
zależy. I zazwyczaj jest to w takiej właśnie kolejności: najpierw
bestsellerowa powieść, która podbija serca czytelników, a dopiero
potem wysokobudżetowy, hollywoodzki film. Prawda? Nie zawsze. Droga
do Woodbury to książka napisana przez Roberta Kirkmana i Jaya
Bonansinga dopiero po powstaniu komiksu i serialu z uniwersum The
Walking Dead, wydawałoby się,
że w myśl powiedzenia „kuć żelazo póki gorące”. Skoro film
i komiks zarobiły sporo pieniędzy, to czemu nie wydać książki i zgarnąć jeszcze więcej gotówki?
Lilly Caul przetrwała plagę
zombie i teraz przemieszcza się wraz grupą takich jak ona ludzi –
w pojedynkę bowiem trudno stawić czoła hordzie wygłodniałych
umarlaków. Przedmieścia Atlanty nie są bezpiecznym miejscem, a
ludzie powoli zamieniają się w potwory. I nie mam tu na myśli o
przemianie w zombie. Lilly wraz z kilkorgiem przyjaciół wyrusza do
otoczonego murem miasta Woodbury. Wydaje się ono istnym rajem: jeśli
chcesz jedzenie, pracujesz na nie, dostajesz dach nad głową, a
barykada wzniesiona wokół wioski jest na tyle mocna, że chroni
przed atakami mniejszych stad zombie. Rządzi tam Phillip Blake,
każący zwać się Gubernatorem. Wszyscy mieszkańcy zachowują się
jak jego poddani. Lilly, chociaż tchórzliwa, odkrywa, że Woodbury
wcale nie jest taką utopią, jaką się wydawało. Coś jest nie
tak... jednak ucieczka okazuje się być nie tak łatwa.
Droga
do Woodbury to wyjątkowo
dynamiczna książka. Możliwe, że powodem tego jest praca obu
autorów – pracując nad serialem czy komiksem nie można rozwlekać
w nieskończoność scen, nie można również snuć wiele refleksji.
Ważna jest akcja, a nie sercowe rozterki czy rozmyślania o
przeszłości. W książce znajduje się dużo ciekawych, mrożących
krew w żyłach wydarzeń, niezbyt często przerywanych refleksjami
bohaterów czy ich wspomnieniami.
Dziwnym
więc może wydać się, że tak naprawdę Droga do
Woodbury wbrew pozorom nie
opowiada o rozwalaniu hord umarlaków i ciągłych nawalankach (a
przynajmniej nie jedynie o tym), tylko o ludziach i ich naturze.
Przerażającej naturze, wypadałoby dodać. Bo to, co autorzy
ukazali w swojej powieści, wydaje się być prawdziwe. Nie spotka
nas apokalipsa zombie, by się przekonać, czy naprawdę
zachowywalibyśmy się tak, jak zostało opisane, ale jeśli... jeśli
koniec świata nadszedłby w taki sposób jak w The Walking
Dead, zombie nie byłyby
najgorszymi potworami. Robert Kirkman to najlepsza osoba do pisania o
zombie. Twórca uniwersum Żywych trupów
nie zawiedzie fanów przerażających, obrzydliwych umarlaków,
serwując śmiałą i zdecydowanie przeznaczoną dla osób o mocnych
nerwach opowieść. Nie pozbawioną jednak pewnej dozy
niedorzeczności. Dobra, ujmę to krótko: główni bohaterowie są w
pewnych sytuacjach całkowitymi idiotami.
Wyjątek
potwierdza regułę – chyba każdy zna to powiedzenie. Droga
do Woodbury jest więc tym
wyjątkiem potwierdzającym regułę, że książka jest lepsza od
ekranizacji. Oczywiście powieść ta jest dobra, jest dynamiczna i
wciągająca, na swój sposób momentami refleksyjna, ale do komiksu
i serialu się nie umywa. Pewne rzeczy lepiej widać na ekranie czy
komiksowych kadrach. Mnie się podobała, ale mnie nie odrzucają
flaki, hordy zombie i odcinanie głowy siekierą. I jestem
przyzwyczajona do idiotycznych (nawet bardzo idiotycznych) zachowań
bohaterów. Ale jeśli chcecie od książki czegoś więcej niż
rozrywki – nie radzę czytać. Drogę do Woodbury
nazwałabym takim... dodatkiem
do uniwersum The Walking Dead.
Trzymającym poziom dodatkiem, ale wciąż nie mogącym – w moim
odczuciu – dosięgnąć meritum tego wszystkiego.
Recenzja dostępna również na:
Czytam pierwszą część i trochę się zawiodłam. Słyszałam wiele dobrych recenzji, a tak naprawdę jest ona raczej przeciętna. No i monotonna.
OdpowiedzUsuńPierwszej części nie czytałam, ale pewnie i dla mnie opis - jak wyczytałam z różnych recenzji - pięcia się do władzy jednego szalonego gościa nie należałby do ciekawych.
Usuń