Postać
dr Hannibala Lectera jest nieodzownie kojarzona z fenomenalną
kreacją Anthony'ego Hopkinsa w Milczeniu owiec. Któż
przecież nie zna genialnego psychiatry lubiącego sobie... hm,
dobrze zjeść? Zapewne nie wszyscy oglądali film – i nie dziwię
się, nie wszyscy mają nerwy ze stali, nie wszyscy muszą ze
spokojem znosić film o kanibalu – ale postać ta jest kojarzona, w
większym lub mniejszym stopniu. Trudno więc teraz wyobrazić sobie
znanego nam Hannibala w zupełnie innej, jeszcze bardziej
współcześniejszej, podzielonej na trzynaście odcinków odsłonie.
A taka adaptacja książek Thomasa Harrisa jest nie gorsza od
pełnometrażowego filmu. Tym bardziej, że twórcy do ostatniej
kropli wyciskają możliwości, które daje im podzielenie historii
na epizody. W dodatku bardzo eleganckiej historii, jeśli takiego
epitetu użyć można w stosunku do opowieści o kanibalu. Doprawdy,
połączyć morderstwa z tak niezwykle nienormalną elegancją –
albo twórcy są cholernymi geniuszami, albo w szafie ukrywają żółte
papiery. Opcji pośredniej nie uznaję.
Konsultant
FBI Will Graham opanował empatię do granic możliwości i już
powoli zaczyna tę granicę przekraczać. Będąc na miejscu zbrodni,
dzięki swoim umiejętnościom: wyżej wymienionej empatii i obserwacji otoczenia jest w stanie wczuć się w mordercę, na chwilę
stać się tymże mordercą i odtworzyć w swoim nie do końca
normalnym umyśle całą scenę zabójstwa, co pomaga poznać motywy
zbrodniarza i odgrywa dużą rolę w jego ściganiu, pojmaniu i
skazaniu. Niestety, o ile dla jego przełożonego Jacka Crawforda
jest kurą znoszącą złote jaja, o tyle w oczach całej reszty
współpracowników powolutku stacza się na samo dno, coraz bardziej
tracąc rozum. Taka jest właśnie cena genialnego umysłu –
powolne zatracanie rzeczywistości. Dlatego Will dostaje własnego
psychiatrę, który ma mu pomóc w radzeniu sobie z potwornościami
związanymi z pracą w FBI, a psychiatra ten zwie się Hannibal
Lecter.
Mnożą
się morderstwa, niby każde inne, niby do większości z nich
dopisano winnego, ale niby. Willowi coś nie pasuje i jednego
zabójcy nie jest w stanie określić, znaleźć. Czas ucieka; jego
umysł staje się coraz bardziej szalony, a Jack Crawford usiłuje
wycisnąć z niego, ile się da, zamiast kazać iść do domu,
opatulić się kocykiem, otoczyć stadem bezdomnych psiaków, wypić
ciepłą herbatę i jedynie ewentualnie pozwolić prowadzić wykłady
dla studentów. Umysłowa gra między Willem a Lecterem wyczerpuje
tylko tego pierwszego. Kim tak naprawdę jest światowej sławy
psychiatra? Kim tak naprawdę jest Will – czy ma jedynie pewne
problemy psychiczne, czy... jest mordercą?
Pysznie wygląda, czyż nie? Nie chcecie wiedzieć, z czego jest zrobione... |
Lubię seriale – mają dużo odcinków, mogą pokazać więcej szczegółów niż dwugodzinne filmy i zawsze są ciekawie zaprojektowane. Zazwyczaj bywa tak, że po pierwszym odcinku już wiem, czy będę ten serial wielbiła po wieki wieków, czy raczej nie obejrzę kolejnych odcinków. Z Hannibalem było zgoła inaczej. Nie powinno się go oceniać pod wpływem zaledwie jednego czy dwóch odcinków, ale biorąc pod uwagę całość serialu, trzynaście epizodów, czterdzieści minut każdy. Bo przecież nie można ocenić Milczenia owiec, obejrzawszy jedynie kwadrans filmu. Z początku może wydawać się, że Hannibal jest typowym kryminalnym serialem, gdzie jeden odcinek równa się jedno morderstwo, śledztwo i rozwiązanie sprawy. Dopiero spojrzenie na ogół pokazuje, jak bardzo dopracowany pod względem szczegółów był to serial – nieistotne zdarzenia czy fakty z pierwszego odcinka wywlekane są na światło dzienne w finale. Wydaje mi się, że najpierw napisano scenariusz całego Hannibala, a dopiero potem podzielono go na odcinki – i jest to bardzo dobre wrażenia, tyle że jak wspominałam, jedynie całokształt to ukazuje.
Mała
liczba bohaterów wychodzi na dobre – doskonałe przedstawienie
psychologiczne postaci zasługuje na jakąś Bardzo Znaną Nagrodę,
ale nie ma kategorii Najlepszy serial podczas rozdania Oskarów, więc
musicie uwierzyć mi na słowo. Bo przedstawić walkę dwóch
wielkich umysłów – jednego i drugiego psychopatycznego lecz w
zupełnie różnych kierunkach – to sztuka niezwykle trudna, jak
balansowanie na linie podczas żonglowania bezcenną porcelaną
babci. Jeden zły ruch i wszystko możesz zepsuć. Bryan Fuller
pisząc scenariusz nie tylko mistrzowsko balansował i żonglował,
ale zrobił też parę salt w trakcie. Hannibal jest serialem
nie tylko do oglądania – należy słuchać. Dokładnie, nie roniąc
ani jednego słowa, najlepiej polecam wersję z polskimi napisami, bo
i będziemy mogli dzięki temu usłyszeć cudne głosy aktorów, i
jednocześnie wszystko zrozumieć.
Skoro
już o postaciach mowa – Mads Mikkelsen jako dr Lecter to strzał w
dziesiątkę, nawet jeśli nie przypomina Hopkinsa, co moim skromnym
zdaniem jest zdecydowaną zaletą. Przedstawia Hannibala doprawdy
elegancko, dużo subtelniej, chociaż nie pozostawia złudzeń, kim
tak naprawdę jest ten pomocny psychiatra. Do oceniania aktorstwa
jestem ostatnia w kolejce, bo nie znam się absolutnie na tej trudnej
sztuce. Odbieram aktorstwo na poziomie zwykłego oglądacza, a nie
znawcy, i na tymże poziomie aktorstwo Mikkelsena jest nieziemskie.
Widać, jak bardzo wczuł się w swoją postać; prawie jak Will
Graham wczuwający się w morderców. Do Willa też nie mam obiekcji,
chociaż Hugh Dancy z pewnością miał trudny orzech do zgryzienia.
Zagrać konsultanta ds kryminalistyki to średnie wyzwanie, ale kiedy
do tego dochodzi powoli następująca choroba psychiczna i
wymiotowanie uchem... Cóż, Dancy mistrzowsko sobie z tym poradził.
Chociaż
serial opowiada o małej wojnie mentalnej między dwoma wielkimi
umysłami, na wspomnienie zasługują niezwykle precyzyjnie
skonstruowane postacie drugoplanowe. Nie będę rozwodziła się nad
każdą z nich, dodam tylko, że nie zostali oni wciśnięci do
serialu tylko po to, by od czasu do czasu pojawić się na ekranie i
tylko być w tle, ale okazują się bardzo ważnymi personami. I
intrygującymi.
Hannibal
jest serialem krótkim i nie zabierze zbyt dużo czasu obejrzenie
go w całości na raz, a taki sposób tylko spotęguje emocje. Radzę
traktować go jako jedną, bardzo bardzo długą i luźną adaptację
książki, a nie jako epizodyczny serial. Dawno nie oglądałam ani
nie czytałam niczego chociaż w połowie tak obrzydliwego, a przy
tym emanującego elegancją serialu. Strach mnie ogarnia, kiedy
patrzę na kolejne piękne dania przygotowane przez Lectera i ślinka
napływa mi do ust, ale jednocześnie wiem, że to są ludzkie serca
czy wątroby na talerzu. Za to jak pięknie podane!
Zachwyca
formą, eksperymentami z niektórymi ujęciami, nietuzinkowymi
bohaterami i niebanalną fabułą, a także cudnymi widokami
jedzenia, co dla takiego żarłoka jak ja jest zaletą. Równie
wspaniały, co obrzydliwy. Proszę państwa, Hannibal –
serial idealny zarówno dla smakoszy, jak i amatorów w tej
dziedzinie.
Uwielbiam Madsa, już samo jego spojrzenie zasługuje na Oscara :D Ale serial jako taki średnio mi się podobał - te sceny z krojeniem mięsa czy zarzynaniem kogoś są przerysowane, jakby na siłę miały wywoływać obrzydzenie. Po pierwszym sezonie odpuściłam obie dalsze oglądanie.
OdpowiedzUsuńUwielbiam ten serial i cały ten dziwaczy klimat. "Hannibala" zaczęłam oglądać w zeszłe wakacje i wpadłam na całego. Mikkelsen jest rzeczywiście rewelacyjny, trochę nieludzki, a przez to pasuje to tej nieco psychodelicznej aury. :)
OdpowiedzUsuń