Nie
celebruję urodzin jak niektórzy, spraszając całą rodzinę i
znajomych na tort czy wyprawiając domówkę niczym z Projektu X.
Dlatego też w związku z trzecią rocznicą mojego blogowania tutaj,
nie spodziewajcie się stresującego śpiewania Sto lat!
i aut w basenie. Trzecią rocznicą! To dla mnie bardzo duża
liczba, zwłaszcza że mój nieco przygasły już na szczęście
słomiany zapał utrudniał mi stwarzanie takich wspaniałości jak
ten blog. Bywały okresy lepsze i gorsze, ale on pomimo tego wciąż
istnieje i – co więcej – ktoś go czyta! Dwa lata temu zapadła cisza
w dniu 26 kwietnia. A rok temu siedziałam i pisałam, o ile
dobrze pamiętam, test gimnazjalny z przedmiotów przyrodniczych.
Więc teraz świętujemy z przytupem!
(A
właściwie ja świętuję, i to z takich cichutkim przytupem, bo nie
lubię hałasu.)
Nie
zaczynałam od Książkoholiczki na tropie. Będąc bodajże w
szóstej klasie podstawówki pisałam, o zgrozo!, kontynuację
Zmierzchu, bo wtedy byłam bardzo zafascynowana stuletnim
sztywnym wampirem i wiecznie nieogarniętą nastolatką. Jak ja
uwielbiałam tę sagę! Na samo wspomnienie o Meyer moje oczy robiły
się maślane. I chociaż teraz już bym tetralogii tej nie tknęła,
bo wyrosłam, to budzi ona we mnie miłe wspomnienia. Wiecie, bez
niej nie zaczęłabym pisać recenzji. Nie, chwila. Bez niej nie
zaczęłabym czytać.
Chciałabym
móc powiedzieć, że jako brzdąc podczytywałam sobie Harry'ego
Pottera, że przy kominku rodzice czy dziadkowie czytali mi
baśnie Andersena, ale chociaż mam zezwolenie na kłamanie od
polonistki (długa historia), to kłamać nie chcę. Dopóki mama nie
przytachała z biblioteki Księżyca w nowiu, nie czytałam
nawet lektur. Bo po co czytać o jakiś pingwinach? Nawet
zaczarowanych, czy jak to tam było.
Blog
początkowo powstał na Onecie i było nam miło, tylko że ja
kompletnie pisać nie umiałam. To znaczy, jakoś tam umiałam,
nieskromnie mówiąc nieco lepiej od rówieśników, ale moje teksty
były długości ulotki. Szybko jednak przeniosłam się na blogspot,
który całkowicie spełnił moje oczekiwania, nauczyłam się
pisania w htmlu, projektowania szablonów i, co najważniejsze,
pisania dobrych recenzji. Przynajmniej wtedy myślałam, że są
dobre.
Jak
sobie czytam archiwum bloga, to w mojej głowie rodzą się te same
pytania: ja to napisałam? ja tak myślałam? ta książka aż tak
mi się spodobała?, czyli
krótko ujmując, zdumiewam się nad swoim szybko dorastającym
gustem książkowych. Na przykład o Nevermore
moje zdanie jest niezmienione, aczkolwiek już Dziewczyny z
Hex Hall odstraszałyby mnie
samym tytułem. Podoba mi się to. Nie, nie to, że boję się
książki. Tylko że wyrabiam sobie gust. I nie idę owczym pędem
(którym, wydaje mi się, szłam podświadomie wcześniej), nawet
jeśli wszyscy coś wychwalają, ja nie będę, jeśli to jest według
mnie przesadzona reakcja. Tak było z Rywalkami
– sama książka sympatyczna, tylko że nie aż tak bardzo, jak
wszyscy piszą. Bo kolejna schematyczna opowieść, tyle że w iście
disneyowskim stylu. Ile można?!
No ale nie samym blogiem
człowiek żyje. Żyję też rysowaniem, kuciem do testów i szkołą.
W większości. Właściwie, w tygodniu wracam ze szkoły, uczę
się/odrobię lekcje, piszę trochę recenzji i idę spać. Bo
naprawdę uważam, że doba powinna mieć dwadzieścia sześć
godzin. Przynajmniej. A w międzyczasie, korzystając ze specjalnego
łącza wi-fi dla uczniów, przebywam często na instagramie czy
twitterze, gdzie można mnie częściej znaleźć niż na blogu.
Takie już życie humanisty.
Wiem,
że chce w przyszłości pracować z książkami, nawet jeśli
dostawałabym minimalną krajową, stojąc kilka godzin dziennie na
kasie w Matrasie. Ale mam nadzieję, że się załapię do jakiegoś
miłego, sympatycznego wydawnictwa, gdzie będę mogła wspierać
blogerów od drugiej strony. To mnie cały czas napędza! Dlatego
właśnie poszłam na profil humanistyczny do liceum (taaak, już
ćwiczę poprawnie wymawiać A może frytki do tego?,
spokojnie) zamiast – jak namawiali mnie wszyscy, znajomi, rodzina,
nauczyciele – w tym wypadku wyjątkowo irytująco – bym poszła
do liceum plastycznego. Cóż, nie w smak mi stanie kilka godzin nad
sztalugą, malując owoce.
Zamiast owoców wolę rysować Saurona. Albo oczęta.
Dobra, jakiś tam talent
posiadam, wrzucam prace tu i ówdzie, spotykam się z pozytywnym
odzewem... Ale jeśli miałabym już pracować jako ktoś związany z
grafiką komputerową, projektowałabym okładki książek. Uparłam
się na te książki, nie ma co. :) Ale to moja pasja. Największa.
Pisanie sprawia mi ogromną przyjemność i będę pisała tak długo,
jak będę żyła. Bez tego nie mam bladego pojęcia, co zrobiłabym
ze swoim życiem.
I wiecie co? Za kilka lat,
w, dajmy na to, dwunastą rocznicę mojego blogowania w tym moim
małym internetowym zaciszu, chciałabym móc napisać, że te moje
wszystkie dotyczące przyszłej pracy marzenia się spełniły.
(I żeby blog istniał.
Bo żeby napisać na nim, musi istnieć.)
Wszystkiego najlepszego :)
OdpowiedzUsuńA prace są cudowne!
Gratulacje i spełnienia marzeń! :)
OdpowiedzUsuńWszystkiego co najlepsze.
OdpowiedzUsuńŁaał. Gratuluję ! ;D
OdpowiedzUsuńI talent masz ogroomny.../pozazdrościć ;*
Pozdrawiam i życzę kolejnych sukcesów
przygody-mola-ksiazkowego.blogspot.com
Gratuluję i kolejnych lat życzę :)
OdpowiedzUsuńCudowne prace *o*
Gratulacje! :) Piękne prace !
OdpowiedzUsuńGratulacje!
OdpowiedzUsuńBtw, tez kiedyś zachwycałam się "Zmierzchem". Teraz nie mogę uwierzyć, że byłam aż tak głupia. :D I chociaż czasami wracam do tej serii, bo mam do niej pewien sentyment, to uważam, że jest słaba.
PS Te oczy są zachwycające! Dziewczyno, masz wielki talent.