Kiedy
wspominam cykl książek o Ulyssesie Moorze, pierwsze, co mi się
nasuwa na myśl, to czekanie. Czekanie całe dwa tygodnie na kolejną,
cienką, kieszonkową książeczkę z tego cyklu, ledwie połowę
jednego tomu. Nie pamiętam już, do której gazety była dołączana,
ale zawsze, za każdym razem w dzień wyjścia owego magazynu
leciałam do kiosku jak na skrzydłach. Nie tylko zresztą ja! Moja
mama nie była lepsza i nie mniej ciekawska; zawsze kłóciłyśmy
się, kto pierwszy ma książkę przeczytać. Wyszło dwanaście
„zeszytów”, a każdy był połową tomu, czyli zebrałam (a
potem oddałam do szkolnej biblioteki, kiedy kończyłam podstawówkę)
sześć tomów. Rok temu dowiedziałam się, że jest ich nie sześć,
a dwanaście. Dlatego odświeżyłam sobie serię, która jest i
będzie zawsze kojarzyła mi się z dzieciństwem.
Zaczyna
się banalnie: rodzeństwo Julia i Jason Covenant przeprowadzają się
do małego miasteczka Kilmore Cove w Kornwalii. Diametralnie różni
się ono od wielkiego Londynu! Covenantowie zamieszkać mają w
pięknej Willi Argo, strzeżonej przez dziwnego ogrodnika Nestora.
Kiedy rodzice wyjeżdżają, by dokończyć przeprowadzkę, i
zostawiają dzieci pod opieką Nestora, zaczynają się dziać dziwne
rzeczy... Julia, Jason i ich nowy znajomy Rick Banner odkrywają
sekretne drzwi, których nie są w stanie otworzyć.
Na
całym świecie i w wielu okresach w czasie, również w przeszłości
i przyszłości, znajdują się Wrota Czasu. Mając jedne takie
magiczne drzwi, przejść można wszędzie, gdziekowiek znajdują się
inne wrota. Na przykład do starożytnego Egiptu! Trójka przyjaciół
powoli odkrywa tajemnicę Willi Argo i Ulyssesa Moora, jej
właściciela, który nie żyje... ale czy na pewno? Dzieciakom w
rozwiązywaniu wszystkich zagadek i odkrywaniu sekretów Wrót
przeszkadzać będzie chciwa, żądna tylko pieniędzy Obliwia
Newton.
Te
książki będę zawsze pamiętała. Są skierowane do młodszych
czytelników i teraz, kiedy ponownie wraz z Julią, Jasonem i Rickiem
poznawałam tajemnice Wrót Czasu, wydają się być takie...
dziecinne. Proste. Jednak ta prostota opowieści snutej przez
Pierdomenico Baccalario ma w sobie magię, której ja już nigdy nie
zapomnę. To jest taka książka... w stylu Ricka Riordana. Nie ma w
niej wiele o mitologicznych bóstwach, nie jest tak skomplikowana jak
świat wymieszany z olimpijskimi bogami, ale zauważyłam tę samą
magię, która przyciąga czytelnika. Pierdomenico Baccalario to taki
Rick Riordan dla młodszych moli książkowych. :)
Julia,
Jason, Rick, Nestor, Miss Calypso, Leonardo... Ich nie da się
zapomnieć. Niech się chowają wszystkie te paranormalne romanse,
które może i mnie oczarowały, ale cykl książek o Ulyssesie
Moorze już na zawsze będzie kojarzył mi się z dzieciństwem i z
magią, i zawsze, ale to zawsze będzie miał spore miejsce w moim
serduszku.
(Bibliotekarki
dziwnie się na mnie patrzyły, kiedy widząc piękne tomy w twardej
oprawie, zaczęłam skakać przed regałem. Ze szczęścia
oczywiście.)
Krótko
i na temat – bo są książki, o których można poematy pisać, i
takie, o których nie trzeba wiele mówić. :)
Miałem podobnie, ale ja na szczęście nie musiałem tak długo czekać. Pierwszy tom mama mi kupiła w księgarni, tak po prostu dla "spróbowania". Potem już tylko chciałem tą serię, a do tego była świetna promocja, bo jedna książeczka kosztowała 2,50zł.
OdpowiedzUsuńMi także Ulysses Moore kojarzy się z dzieciństwem i zawsze będę dobrze wspominał moją historię z Wrotami Czasu ;) Coś wspaniałego. Oby więcej takich serii dla młodzieży.
Pozdrawiam ;)
Ahhh!Ulysses !!! Moja kochana seria, choć wszystkich tomów jeszcze nie przeczytałam... :)
OdpowiedzUsuńI dokładnie się z tobą zgadzam- magia która przyciąga jak u Rodana :)
Obie serie kocham ^^
A ja jeszcze nie zaczęłam tej serii, mimo, iż planuję to od dawna... Oby szybko trafiła mi się okazja, by nadrobić zaległości!
OdpowiedzUsuń