
Są
książki, które wciągają tak mocno, że można zamieszkać w
stworzonych w nich świecie. Są takie, które czyta się z zapartym
tchem, oczekując kolejnych fantastycznych wydarzeń. Są też takie
jak Marzyciel Laini Taylor — które brzmią jak piękna
opowieść snuta po nocach gdzieś na granicy jawy i snu.
Tytułowym
marzycielem jest Lazlo Strange, nieznający swojej rodziny czy
pochodzenia. Wychowywany był przez mnichów, a później rozpoczął
pracę jako bibliotekarz, przez co pała olbrzymią miłością do
książek, ksiąg i książeczek wszelkiej maści. Ma też swoją
małą obsesję dotyczącą miasta tak tajemniczego, tak mistycznego,
że jego nazwa została wymazana z języka ludzi. Pozostało jedynie
nazywać je Szlochem. Lazlo kolekcjonuje każdy skrawek papieru
traktujący o tym miejscu, marząc, by je kiedyś poznać. Jak bardzo
jest więc zdziwiony, kiedy pewnego dnia pojawia się posłannictwo
właśnie ze Szlochu, poszukujące pomocy — potrzebują uczonych,
architektów, kowali, alchemików… kogokolwiek, kto mógłby pomóc
w rozwiązaniu problemu borykającego mieszkańców Szlochu od lat.
Na wyprawę wyruszają najlepsi, najdzielniejsi uczeni… a Lazlo
przecież jest jedynie zwykłym bibliotekarzem. Czy zawalczy o swoje
marzenie?
Marzyciela
przede wszystkim wyróżnia spośród innych książek tego gatunku
niezwykły język Laini Taylor. Tak tworzy historię, by jej powieść
nie wydawała się historią przygodowo-awanturniczą i pełną
akcji, ale raczej tka ze słów baśń, gawędę – Marzyciel jest
jakby opowieścią przeznaczoną do zasłuchania się w niej.
Tłumaczenie nigdy nie będzie stuprocentowo idealnie oddawało idee
autora, ale w tym wypadku udało się zachować ten wyróżniający styl na tyle, na ile się tylko dało. Tłumaczenia nazw własnych nie
brzmią perfekcyjnie, ale lepszych nie wymyślę, a zachowanie
oryginalnych angielskich nazw gryzłoby mi się z całą opowieścią.
Jak
wspominałam, to nie jest powieść zapierająca dech w piersiach
dynamiczną akcją. Nie dla wydarzeń czyta się Marzyciela, ale dla
bohaterów. Nie zastanawiałam się nad tym, jak potoczy się ta
historia sama w sobie, ale nad tym, jak bohaterowie zareagują, co
zrobią, co pomyślą — to oni są tutaj w centrum uwagi. A są tak
charyzmatyczni i tak łatwo zaskarbiają sympatię czytelnika, że
tego się nie odczuwa. Przez Marzyciela się po prostu płynie.
Oczywiście mamy Lazlo, młodego bibliotekarza i bibliofila, który
samą swoją miłością do książek na dzień dobry zyskuje
sympatię. Mamy również Sarai, równie ważną bohaterkę,
posiadającą dar uważany przez nią za przekleństwo, brzydzi się
nim. Sarai to taki ptaszek w klatce, jest jak Roszpunka w wieży,
desperacko pragnąca poznać świat poza murami — co częściowo
może robić dzięki swojemu przekleństwu.
Laini
Taylor świetnie nakreśliła pewien kontrast, zestawiając ze sobą
Lazlo — z wręcz dziecinną naiwnością, ogromną ufnością i wiarą
w ludzi, wiarą w to, że z natury wszyscy ludzie są dobrzy — z
mieszkańcami Szlochu, w szczególności Eril-Fanem. Dla Lazlo to, co
nieznane, niezbadane, nowe, niecodzienne, obce — jest fascynujące,
intrygujące, on chce się dowiedzieć więcej, poznać i chłonąć
wiedzę. Eril-Fane na każdy przejaw czegoś niezbadanego, obcego
reaguje obronnie i najlepiej, żeby to zniszczyć, unicestwić od
razu. Tak rysuje się konflikt w Marzycielu i to jedna z wielu
rzeczy, które mogą mieć przełożenie na nasze własne życie.
Absolutnie
bez zastanowienia polecam Marzyciela Laini Taylor. To cudowna
historia — opowiedziana pięknymi słowami, z charyzmatycznymi,
sympatycznymi lub przynajmniej intrygującymi bohaterami,
rozgrywająca się gdzieś pomiędzy jawą a snem w skomplikowanym,
ale fascynującym świecie. Jeśli choć trochę lubicie historie o
walce o marzenia, o podejmowaniu decyzji, o trudnych wyborach między
tym, co słuszne, a tym, czego tak naprawdę się pragnie, jeśli
kochacie motyw snów i pewną oniryczność w powieściach — nie
czekajcie, tylko sięgajcie po Marzyciela.
Recenzja
we współpracy z wydawnictwem SQN. Dumnie patronuję tej książce ♥