Anna
Guiteerez ucieka. Ucieka przez pustynię, ocalała z rzezi, i
poszukuje Twierdzy Kimerydu – miejsca, w którym mogłaby się
schronić, ale paradoksalnie – ono też nie jest bezpieczne. Nic
właściwie nie jest bezpieczne w świecie, w którym eksperymenty
genetyczne na DNA człowieka i pradawnych stworzeń doprowadziły do
ponownego pojawienia się na Ziemi dinozaurów. Przed byciem
przekąską dla drapieżników ratuje ją (nie)sławny Tyrs Moliina,
obiekt jej naukowych zainteresować, pół człowiek - pół raptor.
W taki sposób Anna trafia w samo centrum Twierdzy, bo do willi
burmistrza, i to początek kłopotów, jakie swoim przybyciem
sprowadziła na mieszkańców.
Jestem
absolutnie zafascynowana światem przedstawionym w Twierdzy
Kimerydu. Wydawać by się mogło, że i Miasto Krokodyli, i sama
tytułowa Twierdza Kimerydu to miejsca bardzo podobne nam znanym
ośrodkom, natomiast gorący afrykański klimat, walki wolnościowe
związane z konfliktem z cesarzem czy rozwinięta genetyka
umożliwiające krzyżówki DNA ludzkiego z DNA dinozaurów sprawia,
że to skrajnie niebezpieczne miejsca, w którym nikomu nie można
ufać, co potwierdza sam powód znalezienia się Anny, jednej z
głównych bohaterów, w tarapatach. To świat, który może być
trudny w odbiorze dla osób młodych z uwagi na tematykę, jaka się
pojawia – bo nie brak tu przemocy, seksu czy potępianych
skłonności pedofilskich. Zdecydowanie Twierdza Kimerydu
jest pozycją dla dojrzałego czytelnika.
Trochę
drażni rozdźwięk w zachowaniu bohaterów. Bo oto z jednej strony
mamy mężczyzn służących w Straży, potrafiących walczyć, w
jednym przypadku nawet utrzymującym rodzinę, a z drugiej strony ci
sami bohaterowie chodzą do szkoły, narzekają na nią i miewają
mentalność nastolatków, takich robiących psikusy nielubianej
nauczycielce. Skoro już przy tych drażniących momentach jesteśmy,
to w żadnej książce, absolutnie nigdy, nie będę zachwycać się
(czy nawet tylko lubić) wątkiem miłosnym, w którym pojawia się
przemoc, nieważne jak tłumaczona. I nie uwierzę w żadną
szczęśliwą miłość, w której jedna osoba wali głową drugiej o
ścianę aż do nieprzytomności, nieważne z jak szlachetnymi
intencjami (w tym wypadku jednak egoistycznymi). Uczucie może być,
owszem, ale nie będzie to dla mnie „otp”, tylko zwykłe
odchylenie od normy, delikatnie ujmując, które w żaden sposób
mnie przekona mnie o czystości uczuć bohaterów.
Na
szczęście te elementy nie przysłoniły mi przyjemności z lektury
Twierdzy Kimerydu, bo jednak bardziej od wątków
romansowych byłam zainteresowana całą resztą, mieszanką walki,
nauki i polityki. To historia ze świetnie skrojonymi bohaterami,
charyzmatycznymi i budzącymi silne emocje, z nietuzinkowym światem
łączącym naukę i pradawne stworzenia gdzieś w Afryce i
intrygującą fabułą – taką, w której ciągle coś się dzieje,
gdzie na każdym kroku czuć niebezpieczeństwo wiszące nad
bohaterami. Jednocześnie wśród tej przygodowo-awanturniczej fabuły
mamy wątki związane z walką o wolność, z odrzuceniem przez
społeczność, z byciem outsiderem, z akceptacją i jej brakiem, a
także godzeniem się z przeszłością i życiem z chorobą
psychiczną. Bo bohaterowie Twierdzy Kimerydu wiele
przeszli w życiu pomimo młodego wieku. Nie mogę zapomnieć też o
dobrze zaplanowanej akcji i mnóstwie momentów, kiedy zwroty w fabule
zaskakują i zmuszają do szybszego przewracania stron.
Pozostaje
mi polecić Wam tę książkę, jeżeli zainteresowała Was jej
tematyka – to dobry debiut i do tego ciekawa polska fantastyka, z
którą warto się zapoznać. Mnie pozostaje już tylko czekać na
kontynuację.
Recenzja
we współpracy z autorką, Magdaleną Pioruńską. Dziękuję :)