środa, 31 maja 2017

„Zimowy monarcha” Bernard Cornwell


Król Artur i rycerze okrągłego stołu — chyba nikomu nie trzeba przedstawiać tej legendy, a właściwie prawie mitu. Nie zostało bowiem jednoznacznie potwierdzone istnienie ani Artura, ani tym bardziej Merlina. A jednak celtycka legenda o dzielnym królu Brytów stała się popularna i wielokrotnie używano jej w popkulturze. W większości przypadków tak samo, czyli przedstawiano historię dzielnego nieustraszonego Artura i mądrego Merlina. Bernard Cornwell postawił na trochę inną wizję całej historii, i mnie ta wizja zachwyciła.

Derfel u kresu swego życia, będąc już schorowanym zakonnikiem, spisuje opowieść o Arturze i Merlinie, w której sam brał czynny udział. Wszystko zaczyna się w V wieku naszej ery, kiedy Brytów opuścili Rzymianie, a król Uther, utrzymujący dotychczas pokój, umiera, tak jak jego syn. Pozostawia na następcę tronu wnuka, Mordreda, kalekę. Kilkumiesięczne dziecko nie jest w stanie rządzić państwem, zwłaszcza bez matki-regentki, więc zdecydowano się wezwać Artura. Tego Artura, syna Uthera z nieprawego łoża. Wraz z jego przybyciem i mniej lub bardziej rozsądnymi wyborami, nastaje anarchia.

Jest w Zimowym monarsze coś takiego, co sprawia, że książka jest magnetyczna, że przyciąga uwagę przez całość historii i sprawia, że losy Brytów nie są czytelnikowi obojętne. Możliwe, że wpływ na to ma dość gawędziarski ton Derfla, narratora, który snuje tę opowieść, w której sam brał znaczny udział. Dzięki takiemu zabiegowi i epizodom przedstawiającym sytuację narracyjną — czyli Derflowi w sile wieku spisującemu losy Artura — Bernard Cornwell oczarowuje historią. Ale nie jest to historia o księżniczkach i księciach, o praworządnych władcach i pięknych zamkach.

Cornwell postawił na realizm. Dlatego, co wyjaśnia w posłowiu, starał się unikać anachronizmów, dzięki czemu Artur nie ma lśniącej zbroi, a zamki są warownymi budowlami, a nie pięknymi pałacami. Brak tu też heroizmu tak często przypisywanemu czy to Arturowi, czy innym wojownikom i królom. Okres, w którym rozgrywa się akcja, jest nazywany mrocznymi czasami nie bez powodu, a wszystko to zostało dosadnie potwierdzone w Zimowym monarsze. Nie brak tu krwawych potyczek, rzezi wręcz, nie ma wielu aktów miłosierdzia, a trup ściele się gęsto.

W dodatku nie zapomniano o walkach na tle religijnych, które są ciekawym wątkiem — to zimna wojna wyznawców starych celtyckich bóstw z chrześcijaństwem. Nieco przeszkadzał też fakt, że większość postaci kobiecych autor albo okaleczył, albo zrobił chytrymi i okrutnymi, nie było to jednak nic, co zepsułoby mi lekturę. Ale jeśli lubicie legendarnego Lancelota — zaskoczycie się jego przedstawieniem w powieści.

Świetny język (i tłumaczenie) przemawia na korzyść powieści. Jest świetnie napisana, lekko i przyjemnie pomimo dość mrocznych i krwawych wydarzeń. Sceny walk to mały majstersztyk, są dynamiczne i czyta się je w mgnieniu oka. W dodatku zauważyłam przywiązanie do detali, zwłaszcza tych związanych z realizmem tamtego okresu. Cieszę się, że autora nie poniosła wyobraźnia i nie ma na przykład lśniących zbroi, a wojownicy są charakterni i łasi na pieniądze, nie zawsze honorowi.

Nigdy nie dowiemy się, czy król Artur i jego rycerze istnieli naprawdę. Źródła historyczne nie dostarczają dostatecznie wielu informacji, by bez sceptyzmu zaakceptować istnienie Artura czy Merlina. Ale wśród wszystkich teorii i ubarwionych legend i przekazów, Bernard Cornwell wyróżnia się swoją wizją, dopasowaną do czasów, w których król Brytów mógłby rzeczywiście żyć. Autor wspaniale wypełnił lukę w historii, tworząc coś, czego co prawda nie nazwałabym powieścią historyczną (z uwagi na brak źródeł), ale czymś kształtem ją przypominającym. Tylko nie przestraszcie się nazwy — język nie jest archaiczny, czyta się przyjemnie i leci przez tekst, zupełnie tak, jakby był opowiadany przez samego Derfla przy ognisku, gdzieś w brytyjskim lesie.


Recenzja we współpracy z wydawnictwem Otwarte.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...