CÓRKA
ŻYWIOŁU, Leigh Fallon
Megan Rosenberg przeprowadza się do Irlandii i nagle wszystko zaczyna nabierać sensu. Choć dorastała w Ameryce, w nowym miejscu czuje się jak w domu. W szkole poznaje wspaniałych przyjaciół i zakochuje się w tajemniczym, przystojnym Adamie DeRísie. Wkrótce jednak staje się jasne, że uczucie Megan i Adama jest naznaczone przez odwieczną moc, która ich przyciąga do siebie, ale może też doprowadzić do ostatecznej zagłady.
„Celtycka magia”
Irlandia. Celtycka
mitologia. Żywioły. Nie o tym myśli Megan, kiedy przeprowadza się
po raz kolejny do nowego miasta, ba!, kontynentu. Ona i jej ojciec
chcą zacząć wszystko od nowa, po tragicznej śmierci matki. Ojciec
bardzo to przeżywał i trudno było mu wytrzymać w jednym miejscu
więcej niż rok. Przez to Megan nie ma koleżanek, bo i nie była w
jednym miejscu dostatecznie długo, by się zaprzyjaźnić. Kiedy
więc przyjeżdża do małego miasteczka w Irlandii, jest pełna
obaw, ale one niedługo się rozwieją...
Bowiem Megan czuje się tam
jak w domu. Nawet lepiej niż w domu w Ameryce! Kiedy zaczyna
uczęszczać do miejscowego liceum, po raz pierwszy tak szybko
zdobywa przyjaciół i życie towarzyskie. To jeszcze nie koniec!
Megan zakochuje się w tajemniczym Adamie, który nie ma zbyt dobrej
opinii wśród sąsiadów – mówią coś o klątwach i magii, ale
dziewczyna nie bierze sobie tego do serca. A powinna.
W momencie, w którym
okazuje się, że Megan posiada czwarty żywioł – powietrze, i
wszystkie żywioły żyją w tym samym czasie, zaczyna być
niebezpiecznie. Wiele ludzi bowiem nie chce dopuścić do rytuału,
który przywróciłby światowi harmonię.
„Teraz dotarło do mnie, że przede mną siedziało właśnie troje ludzi o niewiarygodnej mocy, ludzi, którzy mogliby zetrzeć w pył wszystko...”
To smutne, ale większość
fabuły przewidziałam już w pierwszym rozdziale. Nie wiem, czy to
wina ilości przeczytanych przeze mnie książek i poznaniu
wszystkich utartych ścieżek, którymi poruszają się pisarze, ale
akcja była prawie do bólu przewidywalna. Prawie, bo jednak temat
żywiołów nie był poruszany w wielu książkach tego gatunku, a i
celtycka mitologia to rzadkość w romansach paranormalnych.
Dziewczyna przyjeżdża do małego miasteczka w Irlandii (to takie
oczywiste), spotyka tajemniczego kolesia (jak zawsze), koleś
przestaje być niedostępny, i jest miłość. Ot, norma.
Bohaterowie mają ciekawe
charaktery, bardzo różnorodne i chyba to jest największym plusem
„Córki żywiołu”. Megan to twarda, uparta osóbka, potrafi
postawić na swoim i nie mdleje za każdym razem, kiedy Adam
chociażby na nią spojrzy. Jest trochę skryta, ale kiedy się
zaprzyjaźni, potrafi być świetnym towarzyszem. Rodzina DeRísów
wbrew stereotypom nie ma na sobie żadnej klątwy i nie praktykuje
czarnej magii, chociaż ich umiejętności można by nazwać czarami.
Adam jest sympatyczny i przemiły dla wszystkich, jego siostra
również, w dodatku fantastyczna z niej przyjaciółka, a jego
brat... cóż, może jest trochę wybuchowy, ale potrafi przyznać
się do błędu. Nie są wcale tacy straszni! :)
Od strony technicznej...
ciężko mi cokolwiek powiedzieć. Książka napisana została
prostym, przystępnym językiem, jak większość romansów
paranormalnych, i nie wychyla się poza normę. Jest dobrze,
standardowo, ale mogło być lepiej. Graficzna strona jest bardzo
dobra, literki mają odpowiedni rozmiar i łatwo się je czyta, nie
wyglądają jak maczek :) Okładka również jest pomysłowa i
szczerze mówiąc, głównie ona i tematyka celtycka przyciągnęły
mnie to tej pozycji.
Najgorsze było moim zdaniem
to, że autorka potraktowała główny i trzymający wszystko „w
kupie” wątek po macoszemu! Leigh Fallon skupiła się na
niebezpieczeństwie związku Megan i Adama, na ich zauroczeniu,
przeszłości i zwykłych, codziennych sytuacjach – szkoła,
kolacja z ojcem, zwykłe rzeczy. Niewiele mówi o żywiołach. A
przecież można było to tak bardzo rozwinąć! Tyle rzeczy o tym
napisać!
Dobre czytadło – tak mogę
to nazwać. Nie nudziłam się, czytając, chociaż przewidywałam
akcję. Pod względem technicznym i fabularnym, oceniałabym ją jako
„średnia”. Nie sądzę, by ta historia była dość ciekawa i
wciągająca, ani miała kolejne, dobrze sprzedające się tomy.
Nawet pomimo tego, że ma w sobie pewien urok. Aczkolwiek to tylko
moje zdanie, i rozumiem, że są różne gusta. Jeśli macie ochotę
na coś wyższych lotów, co was zaskoczy, nie sięgajcie po „Córkę
żywiołu”. Ale jeśli nie macie już co czytać, chcecie się
odmóżdżyć i na dobre kilka godzin przenieść się do tętniącej
magią Irlandii – ta lektura powinna być dla was.
No nie wiem, chyba się jeszcze zastanowię czy po nią sięgnąć.
OdpowiedzUsuńJak wpadnie w moje ręce to chętnie przeczytam :)
OdpowiedzUsuńNie jestem przekonana, ale może kiedyś dam szansę książce... Przewidywalna? To pewnie i mnie nie zaskoczy specjalnie...
OdpowiedzUsuń