Adaptacje
i ekranizacje jakichkolwiek utworów, czy to powieści, czy dramatów
— nieważne jak bardzo wierne pierwowzorowi — powinny być
zrozumiałe dla wszystkich. Nie możemy wymagać, by każdy
oglądający ekranizację znał pierwowzór. Filmy i seriale powinny
przedstawiać fabułę tak, by osoba nieznająca powieści
zrozumiała, o co chodzi, by nie była pokrzywdzona: też, jak
czytelnik, wciągnęła się w fabułę, polubiła lub znienawidziła
bohaterów i dała się zaczarować przedstawianej historii. Tak
sobie tłumaczę fakt, że moją przygodę z Cormoranem Strike'em
rozpoczynam właśnie od serialowej wersji BBC; dotychczas premierę
miały cztery odcinki, z czego trzy, które przedstawiają fabułę
Wołania kukułki — a ja, jako osoba, która jeszcze nie
przeczytała kryminału Roberta Galbraitha, ocenię sam serial i
zagadkę morderstwa przedstawioną tylko na ekranie.
Wszędzie
informuję, że uwielbiam Strike'a i wyczekuję kolejnych odcinków,
a jednak... fabularnie serial jest bardzo typowy i nie zaskakuje.
Przynajmniej mnie nie zaskoczył i raczej nie zaskoczy osób, które
czytują kryminały i potrafią dedukować szybciej niż literaccy i
filmowi detektywi. Pierwsze trzy odcinki to przedstawienie The
Cuckoo's Calling (czyli Wołania kukułki) i nie mam pojęcia, jak
serial ma się do papierowej wersji tej historii. To jakieś 150
minut poświęconych jednemu śledztwu, tyle co pełnometrażowy
film. Trochę za dużo jak na tego typu zagadkę; są momenty, w
których można się znudzić brakiem akcji, a sporo czasu
poświęconego zostało nie Luli Landry, czyli ofierze morderstwa,
ale relacji Strike'a i jego asystentki i samemu przedstawieniu
bohaterów i ich sytuacji. Pojawia się życie prywatne i
retrospekcje, a w tym wszystkim powoli Lula przestaje być w centrum
całej fabuły.
Strike
kupił mnie klimatem i bohaterami. Lubię szary, codzienny Londyn
pełen śpieszących się ludzi, lubię mgłę i angielską pogodę,
lubię duże płaszcze powiewające na wietrze i mężczyzn w nich
sunących po tym miejskim krajobrazie smutnym spojrzeniem. A wszystko
to mamy właśnie w serialu. Londyn nie musi bać się o brak
detektywów, do wszystkich nam znanych dołączył Cormoran Strike i
wpasował się idealnie. Nie wiem, na ile Tom Burke pasuje do granej
przez siebie postaci (patrząc na powieść Galbraitha), ale podoba
mi się jego kreacja. W ciągu trzech odcinków widziałam go dość
dużo w różnych sytuacjach i humorach, by móc spokojnie
powiedzieć, że to ciekawa postać, którą chce się bliżej
poznać. I jednocześnie dojrzewa intrygująca relacja między
Cormoranem a jego asystentką, Robin. Ta dwójka jest niczym Holmes i
Watson, świetnie się dogadują i sprawiają, że widz zastanawia
się, jak to się rozwinie — bo Strike nie jest romansem, to serial
detektywistyczny, a Robin ma narzeczonego. Dlatego to tak intryguje.
Po
trzech odcinkach Strike'a jestem zakochana. Bo to mój klimat, mój
ukochany Londyn i bohaterowie, których polubiłam od pierwszych
scen. Jednocześnie mam pełną świadomość, że to tylko kolejny
podobny serial detektywistyczny BBC, który nie wyróżnia się
niczym, w odróżnieniu od Sherlocka. Zagadka kryminalna nie jest
skomplikowana, a wręcz modelowo poprowadzona, bohaterowie są
naturalni i sympatyczni, a angielska pogoda jak jest, tak trwa. Jest
coś w Strike'u, co sprawiło, że została mi przywrócona chęć do
oglądania seriali i znowu czuję ekscytację na zbliżający się
dzień premiery kolejnego odcinka (w tym wypadku, są to niedziele).
Ale wiem, że to średni serial; w żadnym razie nie zły, zrobiony
bardzo poprawnie i na poziomie (bo to BBC), a jednak nie mający
czegoś, co wyróżniałoby go spośród innych seriali o smutnych
detektywach w płaszczach. Wiem natomiast jedno: obejrzałam dość,
by zdecydować się w końcu przeczytać pierwowzór, bo postać
Strike'a zaintrygowała mnie!
Będziecie
oglądać Strike'a? Czy może najpierw książka?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz