poniedziałek, 11 września 2017

STRIKE — The Cuckoo's Calling (serial, odcinki 1-3)

Adaptacje i ekranizacje jakichkolwiek utworów, czy to powieści, czy dramatów — nieważne jak bardzo wierne pierwowzorowi — powinny być zrozumiałe dla wszystkich. Nie możemy wymagać, by każdy oglądający ekranizację znał pierwowzór. Filmy i seriale powinny przedstawiać fabułę tak, by osoba nieznająca powieści zrozumiała, o co chodzi, by nie była pokrzywdzona: też, jak czytelnik, wciągnęła się w fabułę, polubiła lub znienawidziła bohaterów i dała się zaczarować przedstawianej historii. Tak sobie tłumaczę fakt, że moją przygodę z Cormoranem Strike'em rozpoczynam właśnie od serialowej wersji BBC; dotychczas premierę miały cztery odcinki, z czego trzy, które przedstawiają fabułę Wołania kukułki — a ja, jako osoba, która jeszcze nie przeczytała kryminału Roberta Galbraitha, ocenię sam serial i zagadkę morderstwa przedstawioną tylko na ekranie.

Wszędzie informuję, że uwielbiam Strike'a i wyczekuję kolejnych odcinków, a jednak... fabularnie serial jest bardzo typowy i nie zaskakuje. Przynajmniej mnie nie zaskoczył i raczej nie zaskoczy osób, które czytują kryminały i potrafią dedukować szybciej niż literaccy i filmowi detektywi. Pierwsze trzy odcinki to przedstawienie The Cuckoo's Calling (czyli Wołania kukułki) i nie mam pojęcia, jak serial ma się do papierowej wersji tej historii. To jakieś 150 minut poświęconych jednemu śledztwu, tyle co pełnometrażowy film. Trochę za dużo jak na tego typu zagadkę; są momenty, w których można się znudzić brakiem akcji, a sporo czasu poświęconego zostało nie Luli Landry, czyli ofierze morderstwa, ale relacji Strike'a i jego asystentki i samemu przedstawieniu bohaterów i ich sytuacji. Pojawia się życie prywatne i retrospekcje, a w tym wszystkim powoli Lula przestaje być w centrum całej fabuły.

Strike kupił mnie klimatem i bohaterami. Lubię szary, codzienny Londyn pełen śpieszących się ludzi, lubię mgłę i angielską pogodę, lubię duże płaszcze powiewające na wietrze i mężczyzn w nich sunących po tym miejskim krajobrazie smutnym spojrzeniem. A wszystko to mamy właśnie w serialu. Londyn nie musi bać się o brak detektywów, do wszystkich nam znanych dołączył Cormoran Strike i wpasował się idealnie. Nie wiem, na ile Tom Burke pasuje do granej przez siebie postaci (patrząc na powieść Galbraitha), ale podoba mi się jego kreacja. W ciągu trzech odcinków widziałam go dość dużo w różnych sytuacjach i humorach, by móc spokojnie powiedzieć, że to ciekawa postać, którą chce się bliżej poznać. I jednocześnie dojrzewa intrygująca relacja między Cormoranem a jego asystentką, Robin. Ta dwójka jest niczym Holmes i Watson, świetnie się dogadują i sprawiają, że widz zastanawia się, jak to się rozwinie — bo Strike nie jest romansem, to serial detektywistyczny, a Robin ma narzeczonego. Dlatego to tak intryguje.


Po trzech odcinkach Strike'a jestem zakochana. Bo to mój klimat, mój ukochany Londyn i bohaterowie, których polubiłam od pierwszych scen. Jednocześnie mam pełną świadomość, że to tylko kolejny podobny serial detektywistyczny BBC, który nie wyróżnia się niczym, w odróżnieniu od Sherlocka. Zagadka kryminalna nie jest skomplikowana, a wręcz modelowo poprowadzona, bohaterowie są naturalni i sympatyczni, a angielska pogoda jak jest, tak trwa. Jest coś w Strike'u, co sprawiło, że została mi przywrócona chęć do oglądania seriali i znowu czuję ekscytację na zbliżający się dzień premiery kolejnego odcinka (w tym wypadku, są to niedziele). Ale wiem, że to średni serial; w żadnym razie nie zły, zrobiony bardzo poprawnie i na poziomie (bo to BBC), a jednak nie mający czegoś, co wyróżniałoby go spośród innych seriali o smutnych detektywach w płaszczach. Wiem natomiast jedno: obejrzałam dość, by zdecydować się w końcu przeczytać pierwowzór, bo postać Strike'a zaintrygowała mnie!



Będziecie oglądać Strike'a? Czy może najpierw książka?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...