sobota, 9 lipca 2011

„Atramentowe serce”; Cornelia Funke

Niesamowita książka o... książkach”

Po „Atramentowe serce” sięgnęłam już wcześniej, i już wtedy obawiałam się, co może być wewnątrz. Szczególnie niepokoiło mnie pochodzenie autorki, bowiem Cornelia Funke urodziła się w Dorsten w Niemczech. Trylogia o Atramentowym świecie nie jest jej debiutanckim cyklem, ale to właśnie ona przyniosła jej wielką sławę. Nie bez powodu nazywana jest „niemiecką Rowling”.
Wiele osób z pewnością chciałoby spotkać ulubione postacie literackie, zobaczyć je, porównać do swoich wyobrażeń. Dwunastoletnia Meggie Folchart zawsze zastanawiała się, czemu jej ojciec nigdy nie czytał na głos żadnej książki, ale snuł barwne opowieści na dobranoc. Osoby zwane Czarodziejskimi Językami – w tym też Mo – mają to do siebie, że ilekroć będą czytali na głos jakąś książkę, która im się spodoba, przedmioty z niej „wyskakują”, zabierając w zamian jakąś rzecz z najbliższego otoczenia. Pamiętnej nocy, kiedy jego żona zniknęła, czytał książkę „Atramentowe serce”, aż nagle w drzwiach pojawili się jej bohaterowie. Smolipaluch, Capricorn, Basta... Uciekli później, nie znając tego świata, ale Mo wiedział, że powrócą.
Pamiętnej nocy w drzwiach ich domu pojawia się Smolipaluch i oznajmia, że ludzie Capricorna polują na Czarodziejskiego Języka i jego córkę. Dla Mo nie jest to nowość, toteż ucieka rankiem do ciotki swojej żony, Elinor, która namiętnie zbiera cenne egzemplarze książek. Tam też jednak nie jest bezpiecznie – niedługo potem zostaje porwany, a Meggie wie, że ludzie Capricorna nie posuną się przed niczym, by zdobyć być może ostatni egzemplarz „Atramentowego serca”.
Książka o książkach – to zdanie idealnie opisuje dzieło Cornelii Funke. Wspaniały wykreowany przez nią świat pełen bohaterów literackich, dobra i zła wciąga i nie pozwala wyjść. Każde słowo było na swoim miejscu, każda sytuacja, postać... Wszystko idealnie zarysowane, bogate w szybką akcję i świetnie poprowadzone dialogi, pełne niezwykłych zdarzeń i magii. Mimo że czytałam tę powieść drugi raz, nadal tak samo mnie zaczarowała. Historia opowiadana przez panią Funke wydaje się nie mieć wad, a dodatkowo nietuzinkowy pomysł zjednał jej wielu czytelników. Ja też teraz należę do tego grona, bowiem „Atramentowe serce” to czysta magia; tak wciąga, że nie można się oderwać aż do zakończenia, a nawet jeszcze dłużej – sama przeczytałam spis treści, który zawsze omijam, i wykaz cytowanych źródeł. Wiem już, dlaczego – nie chciałam po prostu zamknąć książki, nie chciałam kończyć jej czytać!
Dużo można powiedzieć o bohaterach. Według mnie najciekawszym z nich jest Smolipaluch, bo nigdy nie było wiadomo, czy jest wrogiem, czy też przyjacielem. Ujął mnie także pomysł, by był on połykaczem ognia – nie czytałam jeszcze o żadnej postaci będącej kuglarzem. Sama chciałabym zobaczyć jego wyczyny z ogniem, jak robi ogromną ognistą kulę. W pewnym sensie widziałam to oczyma wyobraźni, ale jednak wolałabym obejrzeć taki występ na żywo.
Smolipaluch przez całe „Atramentowe serce” dążył, by powrócić do swojego świata, mimo że poznał okrutne zakończenie książki. Był wytrwały i ciągle zmieniał strony. Nie byłam już pewna, czy pomaga Meggie i Mo, czy tylko służy Capricornowi...
Pozytywnie zaskoczyła mnie dwunastoletnia Meggie, która pomimo swojego tak młodego wieku była ogromnie sprytna. Potrafiła wymusić pewne rzeczy na sługach Capricorna groźbą chociażby przegryzienia sobie cennego dla nich języka. Mo wydawał się być typowym ojcem, który chciał ratować swoją córkę, ale był też niesamowicie odważny, wkraczając w sam środek paszczy lwa. A Elinor... Chciałabym się znaleźć w jej domu, w przepastnej, ogromnej bibliotece z mnóstwem rzadkich książek. Na pewno bym tego nie zapomniała.
„Atramentowe serce” było niesamowitą książką o książkach – tak można ją nazwać; nazwa ta oddaje jej treść idealnie. Po przeczytaniu uwierzyłam, że między atramentowymi literami powieści istnieje świat, w którym odgrywa się dana historia, i że może kiedyś dzięki Czarodziejskim Językom spotkamy ulubionych bohaterów literackich w naszym świecie. Z pewnością sięgnę po kolejne dwa tomy jak najszybciej, bo chce poznać dalsze losy Meggie, Mo, Elinor, Farida i Smolipalucha.
Polecam wszystkim książkoholikom, bo to pozycja głównie dla nich. Innym z pewnością też się spodoba. Jeżeli ktoś zapytałby mnie o książkę traktującą o książkach, bez wahania odpowiedziałabym: „Atramentowe serce” i reszta tej zapewne wspaniałej trylogii.

3 komentarze:

  1. Bardzo interesująca recenzja. Lubię takie książki, gdyż odrywają nas od codziennej rzeczywistości.;) Jeśli kiedyś ta powieść wpadnie mi w ręce to z chęcią ją przeczytam. Poza tym nawet lubię kulturę niemiecką- ale chyba tylko dlatego, że uczę się tego języka już 7 lat.
    Pozdrawiam!:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nawet mi się podobała ;-). Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Swego czasu byłam oczarowana tą książką. Szalenie podobało mi się w niej to, że opisywała miłość do książek. Pamiętam, że strasznie czekałam na kolejne części "Atramentowej Trylogii" i niestety z tego co kojarzę drugą cześć przeczytałam za drugim podejściem, ale już wydawała mi się gorsza od pierwszej, trzecią zaczęłam czytać i niestety szybko straciłam wenę na jej czytanie.

    Czekam na kolejną recenzję (przyznam, że oczarowała mnie okładka!).

    Serdecznie pozdrawiam! ;)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...