
Załóżmy
hipotetyczną sytuację – pewien utwór bardzo mi się spodobał,
zainspirował mnie i postanowiłam na jego kanwie stworzyć coś
swojego. Ostatnio oglądałam ekranizację, więc dajmy za przykład
serię o Harrym Potterze. Postanowiłam jednak opisać całe siedem
lat z życia Harry’ego inaczej niż J.K. Rowling, bo z narracji
trzecioosobowej zrobiłam pierwszoosobową, a narratorką
uczyniłam… dajmy na to, Lunę Lovegood, która nie była świadkiem
wszystkich wydarzeń i na pewno miała jakieś swoje przemyślenia,
których Rowling w swoich książkach nie zamieściła.
Taki
twór mógłby zostać nazwany co najwyżej fanfiction, w którym
korzystam z tego, co zostało stworzone przez kogoś innego. W
założonej sytuacji nie daję nic od siebie, nie zmieniam treści
siedmioksięgu, nie zmieniam fabuły, tylko pokazuję ją od innej
perspektywy. Gdybym oszalała i postanowiła wydać coś takiego, to
za chwilę miałabym wizytę prawnika pani Rowling.
Dlatego
właśnie sytuacja z Kirke Madeleine Miller tak bardzo mnie
denerwuje. Bo autorka tej pięknie i bardzo starannie wydanej książki
(która właśnie swoim wyglądem wzbudziła tyle zainteresowania w
mediach społecznościowych) bierze żywcem mity greckie i eposy
(Iliada, Odyseja, Telegonia), z których jak puzzle układa
swoją historię. W tej opowieści pierwsze skrzypce gra tytułowa
Kirke, ona jest narratorką całości i przedstawia swoje boskie
życie, ale poza dwoma momentami (dzieciństwo i spotkanie z
Prometeuszem, samo zakończenie) mamy tutaj przepisane współczesnym
językiem wydarzenia już znane. Jeżeli ktoś interesuje się
mitami, czytał Mitologię Parandowskiego czy po prostu w
szkole miał dobrze omawiamy ten temat, zna ogólny zarys Odysei czy
Iliady… gratulacje, macie zaspoilerowaną całą powieść.
Kiedy
pojawił się Dedal i przedstawił swojego ukochanego syna Ikara,
wiedziałam, jak to się skończy. Kiedy wspomniane jest, że na
Krecie Pazyfae, żona Minosa, ma problem z porodem – tylko
wyczekiwałam pojawienia się Minotaura. Kiedy wprowadzona jest
postać Ariadny, która przedstawiana jest bardzo tajemniczo ze
względu na miłość do brata – wiem, że i tak na koniec pomoże
Tezeuszowi. Kiedy pojawia się w fabule Odyseusz, wiem, jakie decyzje
podejmie, zanim on sam o nich pomyśli. Jedynym fragmentem, którego
nie znałam, był wątek syna Kirke, Telegonosa. Po lekturze
sprawdziłam, jak starożytni opisali jego historię… I tak,
ponownie kropka w kropkę to ta sama historia.
Jakby
tego było mało, bohaterka jest po prostu nudna. Jej życie składa
się z czekania na wyspie pomiędzy kolejnym wprowadzeniem postaci
mitologicznej (i odtworzeniu danego mitu bez zmian) i czytelnik
boleśnie to odczuwa. Miller potrafi pisać, czego dowodem są dwie
fenomenalne sceny, bardzo naturalistycznie przedstawione i obie to
sceny porodów, które wywołują dreszcze. Potrafi też tworzyć
postaci, bo Dedal pojawia się zaledwie w jednym rozdziale, a już
kradnie moje serce i duszę, i chętnie czytałabym tylko i wyłącznie
o nim. Dlatego właśnie nie jestem w stanie zrozumieć, czemu, mając
przecież umiejętności, nie jest w stanie tchnąć ani trochę
życia w bohaterkę, serwując czytelnikowi dokładnie to samo, co
dostała Kirke w karze – nudę i dłużący się czas na samotnej
wyspie.
Kirke
skonstruowana jest bardzo epizodycznie. Pierwszym epizodem jest jej
dzieciństwo, przemiana Glaukosa i Scylli, a po trafieniu na wyspę
mamy okresy absolutnego nicnierobienia, tylko siedzenia na tej
przeklętej wyspie, wymiennie z epizodami żywcem wziętymi z mitów.
Przedstawia się to tak: nuda na wyspie – romans z Hermesem –
nuda na wyspie – mit o Minotaurze, mit o Dedalu i Ikarze – nuda
na wyspie – Odyseja – itd…
Jeżeli
Wam Kirke przypadła do gustu, to absolutnie tego nie
krytykuję i cieszę się, że przynajmniej Wy nie żałujecie
wydanych pieniędzy tak, jak ja teraz. Dla mnie jest to książka, w
której powstaniu nie widzę żadnego sensu, bo jaki jest cel w
przepisaniu żywcem wszystkiego, co już znamy, bez żadnego
przetworzenia tego, dodania od siebie jakichś elementów – Miller
idzie na łatwiznę i zbiera w całość wszystko to, co zostało
napisane. Kirke pokazuje, że żeby wydać książkę, nie
musisz wcale wymyślać fabuły, wystarczy, że przepiszesz coś, co
istnieje.
Nie
polecam.