Nie
jest tajemnicą, że mam ogromną słabość do historii o
podróżowaniu w czasie. Lubię, kiedy autor odrabia lekcję historii
i w jednej powieści możemy skakać od carskiej Rosji, przez
wiktoriańską Anglię, aż po Pragę sprzed wieków. Dzięki temu w
ciągu lektury jednej pozycji zwiedzam pół świata i to w poprzek
czasu, a mam swoje ulubione miejsca w historii i często to właśnie
do nich sięgają autorzy takich powieści. Dlatego zarówno
Pasażerka, jak i Podróżniczka mają szczególne miejsce w moim
serduszku, które łaknie tego typu historii.
Etta i
Nicholas zostają rozdzieleni. Co się stało z Ettą po tym, jak
zniknęła? Nicholas będzie musiał to odkryć, a jego sojusznikiem
zostaje ktoś, kogo się nie spodziewał w tej roli — Sophie, przez
którą w Pasażerce doszło do niektórych dramatycznych wydarzeń.
Znowu czeka ich wycieczka w poprzek czasu, by różnymi portalami
dotrzeć najpierw do tajemniczej i bardzo niebezpiecznej Belladonny
(prawie że legendarnej persony wśród podróżników w czasie), a
potem nie dać się zwieść ani oszukać, a zdobyć informacje,
które pomogą odnaleźć astrolabium zanim wpadnie w niepowołane
ręce Cyrusa.
Więcej
akcji. W Podróżniczce Alexandra Bracken rezygnuje z
tłumaczenia wielu elementów jej świata przedstawionego —
czytelnik wraz z Ettą dowiedział się najważniejszych rzeczy w
Pasażerce, więc drugi tom tej dylogii poświęcony jest jedynie
akcji, z nielicznymi retrospekcjami czy wstawkami tłumaczącymi zawiłości czasoprzestrzeni. Jest to właśnie
powód, przez który Podróżniczkę czyta się w zastraszającym
tempie; sami bohaterowie narzucają sobie szybkie tempo, bo czas ich
goni, a czytelnik przelatuje przez kolejne wydarzenia jak błyskawica.
Przyśpieszenie akcji i jej zwielokrotnienie powoduje też inna
rzecz, mianowicie rozbicie fabuły na dwa równolegle prowadzone
wątki, a przeskakiwanie od jednego do drugiego tylko dodatkowo
dynamizuje Podróżniczkę.
Więcej
miejsc. To rozdzielenie historii na dwie narracje, śledzące
dwie grupy bohaterów, powoduje jeszcze zwielokrotnienie odwiedzanych
miejsc w czasie i przestrzeni. Dla mnie właśnie te wycieczki w
czasie są kwintesencją tego typu powieści, dlatego ogromnie się
cieszę, że dzięki zabiegowi Bracken miałam szansę odwiedzić o
wiele więcej miejsc; bohaterowie mogli jednocześnie przebywać w
dwu różnych miejscach w tym samym czasie fabularnym. Zaznaczyć
muszę, że autorka odrobiła lekcję historii i dobrze przedstawiła
rzeczywistość minionych wieków — jako że jest to powieść
młodzieżowa, nie będzie ta rzeczywistość odtworzona jeden do
jednego, ale na tyle, by nie przerysować realiów konkretnych miejsc
z historii.
Więcej
bohaterów. Nie mogło zabraknąć nowych twarzy. Bracken dodała
nową bohaterkę, która idealnie wpasowuje się w fabułę i podbija
serce — tak dobrze odnajduje się w wydarzeniach i wpływa na
innych bohaterów, a także na czytelnika, bo… oczywiście, nie
jest jednoznacznie dobrym lub złym bohaterem, tylko balansuje na
cienkiej linii między wspieraniem bohaterów a oszukiwaniem ich.
Inne nowe postaci w Podróżniczce to osoby, o których już
słyszeliśmy w Pasażerce, a którzy dopiero w drugim tomie
odgrywają jakąś rolę i mają swoje miejsce w fabule. Nie zdradzę,
kto to taki, ale te postacie dobrze zarysowują nam tło całej
historii i wprowadzają wyjaśnienia dotyczące przeszłości. A te
nam znane przechodzą przemianę, są dynamiczni, rozwijają się —
a ja uwielbiam, kiedy bohater nie stoi w jednym miejscu.
Więcej/mniej
romansu. Dziwnie ujęte, ale tak to odebrałam. Jest to
powieść młodzieżowa, a więc romansu, jak przy okazji recenzji
Pasażerki pisałam, braknąć nie mogło. Natomiast w Podróżniczce
relacja między bohaterami zepchnięta zostaje na dalszy plan — ma
to trochę związek z ich dojrzewaniem w trakcie fabuły, bo
hierarchizują pewne sprawy i okazuje się, że miłostki są błahe
w porównaniu z niebezpieczeństwem czyhającym na znany im świat i
bliskich. A czemu więcej romansu? Bo pojawia się kolejny, drugo-
czy nawet trzecioplanowy wątek miłosny, gdzie nic nie jest
powiedziane wprost, tak prosto z mostu, ale napięcie między dwójką
bohaterów widać cały czas w tle. Bracken rozplanowała to
świetnie!
Polecałam
Pasażerkę, więc tym bardziej polecam Podróżniczkę — to dobre
zwieńczenie dylogii, seria ani za długa, ani za krótka; nie ma
rozciągniętej fabuły, ale same ciekawe rzeczy (choć bardziej w
Podróżniczce niż pierwszym tomie). I chociaż nie powiem, że
zakończenie jest zaskakujące, bo łatwo je przewidzieć, to
wszystkie wydarzenia prowadzące do epilogu są już zaskakujące,
szokujące i tak, musiałam przerywać lekturę, by chwilę
odetchnąć, tyle ładunku emocjonalnego autorka wcisnęła w samą
końcówkę. Polecam!
Recenzja
we współpracy z wydawnictwem SQN!