piątek, 9 września 2016

„Trupiarz” Ian Weir



Zawód lekarza obecnie jest jednym z najbardziej szanowanych – co jest zupełnym przeciwieństwem do postrzegania tego zawodu w dziewiętnastym wieku. Chirurdzy w dziewiętnastowiecznej Anglii byli znienawidzeni przez społeczeństwo, bo pomimo że pomagali ludziom, to zajmowali się też inną rzeczą: poszerzaniem wiedzy. Nie tak, jak my mamy w zwyczaju, chodząc na studia, czytając książki czy buszując po internecie, w końcu to XIX wiek. Chirurdzy uczyć się anatomii musieli sami, błagając władze o ciała skazanych więźniów, na których mogli eksperymentować i robić sekcje zwłok.

Ale rząd przyznał im zaledwie cztery ciała rocznie, a chirurgów żądnych wiedzy było mnóstwo: tak powstali tytułowi trupiarze z powieści Iana Weira, ludzie rozkopujący świeże groby i sprzedający ciała chirurgom. I takie zdobywanie zwłok jest jednym z mniej makabrycznych rzeczy, jakie robią chirurdzy.

William Starling, nasz narrator, w Trupiarzu przedstawia prawdziwe oblicze chirurgów. Jako asystent jednego z nich, ma dojście do trupiarzy, dlatego zaczyna interesować się sprawą skazanej za rabunek grobu na karę śmierci Meg Nancarrow, której sytuacja budzi w Willu wątpliwości i nabiera on przekonania, że wszyscy są ofiarami bezdusznej intrygi.

To swoista spowiedź Williama Starlinga z tego, co on zrobił, a jeszcze bardziej z tego, co odkrył; a odkrył wiele, przede wszystkim jednak ciemną stronę lekarzy i kontrowersyjne – choć popychające naukę do przodu – i niejednokrotnie nieludzkie eksperymenty. Bardzo łatwo sympatyzować z nieco naiwnym, dziewiętnastoletnim Willem, stojącym po stronie dobra i chcącym uratować kogo tylko się da. I na tym zalety Trupiarza się kończą.

Zacznijmy od stylu Iana Weira, który nie do końca przypadł mi do gustu – choć może być to również wina tłumaczenia. Strasznie trudno było przebrnąć przez niektóre fragmenty nie z powodu ich obrzydliwości, ale z powodu języka. Nie uchwyciłam jednak, co konkretnie nie pasowało, ale to subiektywna ocena: nie czytało się tak szybko, jak zazwyczaj. Częściowo mogła to być sprawka fabuły, na pierwszy rzut oka fenomenalnej i tak innej od ostatnio wydawanych powieści, rzeczywistość natomiast jest inna. Trupiarz był nudny. Książka mogłaby być o połowę krótsza. Rozwleczenie akcji rozumiem jedynie w przypadkach, kiedy rozwlekają ją refleksje, przemyślenia. Tutaj było ich niewiele, a i bardzo mało się działo.

Największym zarzutem wobec Trupiarza jest całkowity brak klimatu. Wiktoriański Londyn, ciemne zaułki, tajemnicze, okrutne eksperymenty – ileż można z tego wyciągnąć, z jaką łatwością stworzyć mroczną, niepokojącą powieść. Ale Ian Weir się nie popisał i akcja mogłaby rozgrywać się gdziekolwiek, w jakimkolwiek czasie. Nie skupił się na tym, że połowę roboty odgrywa odpowiedni klimat, budowanie nastroju – i mamy zamiast wciągającej, pełnej kontrowersyjnych eksperymentów powieści miałką, nudną, zwyczajną książkę.


Ian Weir bardzo zawiódł mnie Trupiarzem. Nastawiona byłam na kolejną fenomenalną powieść rozgrywającą się w moim ulubionym okresie, okres ten jednak potraktowany został po macoszemu, brakowało klimatu i nastroju, a suchą, zwykłą fabułę pełną obrzydliwości i okrucieństwa czytało się nad wyraz ciężko. Zmęczyłam Trupiarza i po kolejną – jeśli istnieje – powieść Weira na razie nie sięgnę. Jeśli lubicie tę tematykę, jak najbardziej możecie przeczytać, jeśli jednak oczekujecie czegoś więcej – klimatu, nastroju, mroku, niepokoju – bardzo się zawiedziecie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...