Zawód
lekarza obecnie jest jednym z najbardziej szanowanych – co jest
zupełnym przeciwieństwem do postrzegania tego zawodu w
dziewiętnastym wieku. Chirurdzy w dziewiętnastowiecznej Anglii byli
znienawidzeni przez społeczeństwo, bo pomimo że pomagali ludziom,
to zajmowali się też inną rzeczą: poszerzaniem wiedzy. Nie tak,
jak my mamy w zwyczaju, chodząc na studia, czytając książki czy
buszując po internecie, w końcu to XIX wiek. Chirurdzy uczyć się
anatomii musieli sami, błagając władze o ciała skazanych
więźniów, na których mogli eksperymentować i robić sekcje
zwłok.
Ale
rząd przyznał im zaledwie cztery ciała rocznie, a chirurgów
żądnych wiedzy było mnóstwo: tak powstali tytułowi trupiarze z
powieści Iana Weira, ludzie rozkopujący świeże groby i
sprzedający ciała chirurgom. I takie zdobywanie zwłok jest jednym
z mniej makabrycznych rzeczy, jakie robią chirurdzy.
William
Starling, nasz narrator, w Trupiarzu przedstawia prawdziwe oblicze
chirurgów. Jako asystent jednego z nich, ma dojście do trupiarzy,
dlatego zaczyna interesować się sprawą skazanej za rabunek grobu
na karę śmierci Meg Nancarrow, której sytuacja budzi w Willu
wątpliwości i nabiera on przekonania, że wszyscy są ofiarami
bezdusznej intrygi.
To
swoista spowiedź Williama Starlinga z tego, co on zrobił, a jeszcze bardziej
z tego, co odkrył; a odkrył wiele, przede wszystkim jednak ciemną
stronę lekarzy i kontrowersyjne – choć popychające naukę do
przodu – i niejednokrotnie nieludzkie eksperymenty. Bardzo łatwo
sympatyzować z nieco naiwnym, dziewiętnastoletnim Willem, stojącym
po stronie dobra i chcącym uratować kogo tylko się da. I na tym
zalety Trupiarza się kończą.
Zacznijmy
od stylu Iana Weira, który nie do końca przypadł mi do gustu –
choć może być to również wina tłumaczenia. Strasznie trudno
było przebrnąć przez niektóre fragmenty nie z powodu ich
obrzydliwości, ale z powodu języka. Nie uchwyciłam jednak, co
konkretnie nie pasowało, ale to subiektywna ocena: nie czytało się
tak szybko, jak zazwyczaj. Częściowo mogła to być sprawka fabuły,
na pierwszy rzut oka fenomenalnej i tak innej od ostatnio wydawanych
powieści, rzeczywistość natomiast jest inna. Trupiarz był nudny.
Książka mogłaby być o połowę krótsza. Rozwleczenie akcji
rozumiem jedynie w przypadkach, kiedy rozwlekają ją refleksje,
przemyślenia. Tutaj było ich niewiele, a i bardzo mało się
działo.
Największym
zarzutem wobec Trupiarza jest całkowity brak klimatu. Wiktoriański
Londyn, ciemne zaułki, tajemnicze, okrutne eksperymenty – ileż
można z tego wyciągnąć, z jaką łatwością stworzyć mroczną,
niepokojącą powieść. Ale Ian Weir się nie popisał i akcja
mogłaby rozgrywać się gdziekolwiek, w jakimkolwiek czasie. Nie
skupił się na tym, że połowę roboty odgrywa odpowiedni klimat,
budowanie nastroju – i mamy zamiast wciągającej, pełnej
kontrowersyjnych eksperymentów powieści miałką, nudną, zwyczajną
książkę.
Ian
Weir bardzo zawiódł mnie Trupiarzem. Nastawiona byłam na kolejną
fenomenalną powieść rozgrywającą się w moim ulubionym okresie,
okres ten jednak potraktowany został po macoszemu, brakowało
klimatu i nastroju, a suchą, zwykłą fabułę pełną obrzydliwości
i okrucieństwa czytało się nad wyraz ciężko. Zmęczyłam
Trupiarza i po kolejną – jeśli istnieje – powieść Weira na
razie nie sięgnę. Jeśli lubicie tę tematykę, jak najbardziej
możecie przeczytać, jeśli jednak oczekujecie czegoś więcej –
klimatu, nastroju, mroku, niepokoju – bardzo się zawiedziecie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz