czwartek, 2 czerwca 2011

„Błękitnokrwiści”; Melissa de la Cruz

„Przysunęła się bliżej, czując niemal, jak drży powietrze pod wpływem gorąca między nimi.”
Melissa de la Cruz, Błękitnokrwiści
 
Autorką „Błękitnokrwistych” jest znana już z cyklu „Au pair” Melissa de la Cruz. Zanim zaczęła pisać powieści współpracowała z czasopismami takimi jak The New York Times. Po imponującym sukcesie sagi „Zmierzch” księgarniane półki zaczęły uginać się pod nadmiarem książek o tematyce wampirzej czy paranormal romance. Cóż, z pewnością „Błękitnokrwistych” można spokojnie wrzucić do obu tych worków, bowiem są i wampiry, i romans nie z tego świata.
Piętnastoletnia Schuyler Van Alen jest outsiderką w liceum Duchesne, nie nosi modnych ubrań, nie nadąża za nowinkami ze świata śmietanki towarzyskiej. Ma przyjaciela, jak to zwykle w tego typu książkach, który absolutnie nie jest w niej zakochany, a pewnego dnia – niespodzianka! - dostaje list ze sławnego Komitetu, na którego spotkanie się stawia i dowiaduje się prawdy... Ale od początku. Uczniów Duchesne, a jednocześnie członków wspomnianego Komitetu, ktoś morduje, pytanie tylko, kto jest na tyle silny, by zabić osobę z pozoru nieśmiertelną? W dodatku najprzystojniejszy chłopak w szkole, a zarazem brat bliźniak najgorszego szkolnego wroga Schuyler, nagle zwraca na nią uwagę. Dziewczyna w końcu dowiaduje się, kim jest – aniołem zrzuconym z Raju na Ziemię, innymi słowy po prostu wampirem.
Nie powiem, że akcja mknie szybko, bo to nie byłoby prawdą, ale mówiąc, że jej nie było, też skłamałabym. Nie wyczułam dynamiki wydarzeń, nie wpadłam w znany mi już wir słów i sytuacji. Czytając opis sądziłam, że będzie to mdła opowiastka o miłości i modzie w jednym, więc nie chciałam zakupić owej pozycji, ale złośliwy los chciał, że wkrótce zagościła w moim domu. No, może nie aż tak złośliwy, ale jednak los. Z początku poznajemy krótkie streszczenie historii Błękitnokrwistych, który sięga czasów pierwszych kolonistów w Ameryce Północnej. Wątek historyczny nadaje książce klimat, a pisarce chce pogratulować świetnie wykorzystanych faktów historycznych.
Znacie historię o zaginionej koloni Roanoke i wyrytym na palisadzie słowie Croatoan? Nie musicie jej znać, by zrozumieć, o co chodzi i jaką rolę odgrywa ona w „Błękitnokrwistych”, ale jej znajomość może podnieść naszą ocenę o powieści. Melissa de la Cruz połączyła fantastykę z historią i wyszło jej to świetnie – Błękitnokrwiści koloniści i legendarny stwór Croatoan? Może być ciekawie... Ale aż tak ciekawie nie było.
Do plusów zaliczyć można wcześniej wspomniane połączenie wątków historycznych z fantastycznymi, świetny nie do końca pomysł i dialogi. Tak, one z pewnością są atutem. Bohaterowie mówili coś, co powiedziałabym ja w danych sytuacjach, ich odpowiedzi nie były wymuszone na siłę, sztuczne. I chyba na tym kończą się zalety. Choć występuje tu jedynie narracja trzecioosobowa, to rozdziały pisane są z różnych „perspektyw” - raz Schuyler, raz Mimi, a raz Bliss. Utrudniało to połapanie się w treści, ale po jakimś czasie nauczyłam się odróżniać wszystko. Kolejny minus to opisy. Ja, jako maniaczka wszelakich opisów, dziwię się sobie, że to mówię. Ale ów opisy znajdowały się w nieodpowiednich, moim zdaniem, miejscach i tylko spowolniały akcję.
Przejdźmy zatem do bohaterów, bo to coś, co uwielbiam. Spodobała mi się Schuyler Van Alen, outsiderka w renomowanym liceum, spokojna, ale uparta. Pełnowymairowa. Prawdziwa. Gorzej było z Oliverem, bo nie dowiedziałam się nic więcej niż to, co czytałam w innym tego typu książkach. Jack i Mimi Force – o ile tego pierwszego polubiłam i szczerze podobało mi się to stawianie wobec siostry, to ją wprost znienawidziłam, ale właśnie tak ów bohaterka została skonstruowana; jako wróg numer jeden Schuyler. Bliss zyskała moją sympatię jako zagubiona, nieznająca otoczenia nowa uczennica, ale z każdą stroną było tylko coraz gorzej. Co do babki głównej bohaterki, Cordelii – nie wiem, dlaczego, ale polubiłam tą nieco ekscentryczną staruszkę, ironiczną i upartą.
Nie jest to zła książka, ale świetną czy cudowną nazwać jej nie można. Ot, kilka godzin relaksu i spokoju w śmietance towarzyskiej Nowego Jorku i nie tylko. Nie stawiajcie sobie wygórowanych wymagać co do niej, bo zawiedziecie się. Sięgnę po kolejną część po to, by dowiedzieć się, czy poszukiwania głównej bohaterki legną w gruzach, bowiem Melissa de la Cruz zakończyła książkę w takim momencie, że osoby bardziej ciekawskie z pewnością przeczytają kolejny tom.

Błękitnokrwiści
Blue Bloods
Melissa de la Cruz
Stron 350
Wydawnictwo Jaguar
2010

1 komentarz:

  1. Ja bardzo lubię serię Melissy de la Cruz - może dlatego, że jestem miłośnikiem fantastyki, historii i... mody ;D Dla mnie opisy wcale nie były w złym miejscu ;P No cóź, każdy lubi co innego ;) Przeczytałam wszystkie książki z tej serii jakie do tej pory wyszły w Polsce i wcale nie żałuję, że wydałam na nie pieniądze. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...