Każdy
z nas zna tę baśń – dawno, dawno temu, za górami, za lasami,
mieszkała na wsi zamożna wdowa, mająca dwie córki i pasierbicę.
Historię Kopciuszka opowiadano już na tysiąc różnych sposobów,
a we wszystkich wersjach przewija się ten sam, najważniejszy motyw:
bycie dobrym i pracowitym popłaca, czeka na nas za to nagroda,
choćby było bardzo źle. Nie dziwię się, czemu właśnie tę baśń
Marissa Meyer wybrała jako podstawę swojej powieść – obok
Śpiącej Królewny i Królewny Śnieżki, to jedna z najbardziej
znanych i opowiadanych na nowo baśni.
Cinder
mieszka w Pekinie, w świecie po IV wojnie światowej, świecie
spustoszonym zabójczą, zakaźną chorobą, która swoje żniwo
zbiera wśród wszystkich: zarówno zwykłych mieszkańców, jak i
rządzących, nie oszczędzając nawet cesarza. Cinder nie jest zwykłą
dziewczyną – jej ciało to również metal, a cyborgi uznawane są
za obywateli drugiej kategorii. Pomiatana i zmuszona do bycia jedynym
źródłem utrzymania swojej rodziny – macochy i dwóch sióstr,
które, co ciekawe, nie są tak zapatrzone w siebie jak te baśniowe,
pracuje na targu jako mechanik. A smykałkę do napraw ma od zawsze,
mimo że nie pamięta swojej przeszłości. Pewnego dnia, jak zwykle
to bywa, nic nie wskazywało na to, że jej stoisko odwiedzi następca
cesarskiego tronu i poprosi o naprawę androida, tym samym wplątując
Cinder w sam środek wielkiej intrygi, która zaważy o losach
świata.
Nie
brak też balu, który w baśni o Kopciuszku gra dużą rolę, oraz
nieodłącznych problemów z obuwiem... a raczej stopą. Marissa
Meyer w Cinder umieściła wiele detali będących odwołaniami do
klasycznej baśni, ale tak je przeinaczyła, że to zupełnie inna,
nieszablonowa powieść, choć trochę elementów zaskoczenia mi
zabrakło. Bo mimo całej oryginalności historii i świeżego,
ciekawego spojrzenia na historię Kopciuszka (Kopciuszek-cyborg!), to
łatwo domyśliłam się pewnych rozwiązań fabularnych – i to
dość ważnych, rzutujących na dalsze wydarzenia.
Pomimo
to, Cinder czyta się błyskawicznie. Lekkie pióro Marissy Meyer
sprawia, że trudno się oderwać i zwracać uwagę na to, kiedy się
kończy, a kiedy zaczyna kolejny rozdział. Zachwyca też sam pomysł
na połączenie toposu z baśni z dystopijnym, zniszczonym wojną i
plagą światem, w którym rozgrywają się opisywane wydarzenia. To
nie cukierkowa historyjka kończąca się ślubem i żyli długo i
szczęśliwie – tej części z baśni Meyer nie zaczerpnęła,
wskazują też na to kolejne tomy, które mam nadzieję będą
niedługo wydane...
Pierwszy
tom Sagi księżycowej odebrałam nad wyraz pozytywnie. Marrisa Meyer
zadbała o detale, sprytnie manipulowała czytelnikiem i wreszcie
stworzyła świat i postaci, które ciekawią od samego początku.
Liczę na rozwinięcie wątku Lunarów i potencjalnego sojuszu z nimi
w kolejnych tomach, bo tylko to wydało się słabo i raczej ogólnie
nakreślone, zwłaszcza ich kultura, która ciekawi mnie najbardziej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz