„Mechaniczne biedronki? Witamy w świecie Alexii!”
Bezdusznie intrygująca, bezzmiennie wspaniała – taka była dotychczas seria przygód Alexii Maccon, ale w trzeciej części kłopotów lady Woolsey autorka przeszła samą siebie w podrzucaniu bohaterom kłód pod nogi. Atak wampirów, wyrzucenie z gabinetu cieni, plotki i ploteczki na temat zdrady, dzieciofeler, templariusze i brak angielskiej herbaty we Włoszech – niekoniecznie w tej kolejności. Jak wpadać w tarapaty, to na wielką skalę. Po zaskakującym i bardzo intrygującym zakończeniu „Bezzmiennej” chyba wszyscy czekali z niecierpliwością na to, co wydarzy się w „Bezgrzesznej”. Ale zaczynając od początku...
Alexia jest w ciąży. Z wilkołakiem, swoim mężem. Niby nic dziwnego, sęk w tym, że wilkołaki nie mogę mieć dzieci. Według Conalla – nawet z bezduszną. I tak właśnie nasza bohaterka zostaje wyrzucona z Woolsey Castle, mieszka z powrotem w rodzinnym domu, ale nie na długo! Alexia wciąż zdenerwowana (to mało powiedziane) na swojego męża, wraz z madame Lefoux i Flootem wyrusza na podbój Włoch! A po drodze zostanie zaatakowana przez mechaniczne biedronki i zaskoczona ewidentnym brakiem lorda Akeldamy – no jak to, tak bez wampira, który kiedyś był wszędzie? Z kolei lord Maccon – odezwała się ta jego szkocka natura – postanawia się upić. To nie problem, że wilkołaków nie da się upić zwykłym alkoholem, nawet w ogromnych ilościach. Dlatego też bystry alfa znajduje inne źródło „alkoholu”, należące do profesora Lyalla. Po wypiciu kilkunastu słoików formaliny („z chrupiącym wnętrzem”, jak to ujął Conall) zaczyna mieć bardzo dziwne rozkazy i mówi naprawdę dziwne rzeczy... Zresztą, przekonajcie się sami! Krótko mówiąc, „Bezgrzeszna” to jedna wielka przygoda z biedronkowatymi niebezpieczeństwami, fanatykami religijnymi, formaliną zamiast alkoholu i okropną włoską kawą, a także z angielską herbatą i pesto w tle. Dlatego Gail Carriger stała się jedną z moich ulubionych autorek.
Fabuła skupia się nie tylko na Alexii, ale tym razem mogłam śledzić również poczynania profesora Lyalla. Było to o tyle denerwujące, że ważne wątki urywały się w połowie lub tuż przez rozwiązaniem, by ukazać perypetie drugiego bohatera. Sprawiało to jednak, że nie potrafiłam się oderwać od książki i już, zaraz, teraz musiałam wiedzieć, co się wydarzy. Akcja dość zaskakuje – kiedy już sądziłam, że wiem, jak się wszystko dalej potoczy i zwolniłam tempo czytania, autorka wyskakiwała z nowymi faktami i mogłam porzucić moje teorie, bo wychodziło na to, że do niczego nie prowadziły...
Z „Bezgrzesznej” można naprawdę wiele dowiedzieć się o zwyczajach panujących w dziewiętnastym wieku, o strojach – tych skandalicznych też (tutaj spojrzenie w stronę madame Lefoux), o tym, że brak angielskiej herbaty to katastrofa (nawet we Włoszech), o nowych rodzajach alkoholu (z chrupiącą zagryzką wewnątrz, prawdziwy hit!), a przede wszystkim, że zjedzenie pesto jest największą zemstą w mniemaniu naszej kochanej Alexii.
Zasmucił mnie fakt braku mojego ulubionego (jednego z trzech) wampira. Lord Akeldama był największym źródłem humoru w Protektoracie Parasola, a tym razem... po prostu sobie uciekł! Bezczelność! :) Jednak rozwiązanie sprawy jego nieobecności wynagradza to.
Po raz kolejny Gail Carriger udowodniła, że pisanie to jej żywioł. Jeśli następne części utrzymają poziom, to będzie to jedna z najlepiej napisanych serii, jakie czytałam. Autorka serwuje dużą dawkę humoru i szczyptę zagadek w „Bezgrzesznej”. Dodajmy do tego fanatyzm religijny i formalinę, a powstanie iście wybuchowa mieszanka. Protektorat Parasola to świetne umilenie na mroźne wieczory (noce też, bo od książki nie można się oderwać!).
Polecam. Naprawdę. Trudno przejść obok tej pozycji obojętnie. Teraz każdemu zainteresowanemu będę wciskała w łapki „Bezgrzeszną”!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz